Stało się. Czas mnie pokonał. Nie napisałam o wszystkich filmach. Ba, poza kategoriami Najlepszy film i Najlepszy montaż, nie powinnam właściwie niczego typować, bo w każdej z pozostałych zostały mi jakieś braki. Pocieszam się myślą, że w ciągu roku czas spędzałam na oglądaniu rzeczy przynoszących mi przyjemność, a nie takich, które Akademia uznała za warte uwagi. I trochę też tym, że zaległości zdążę jeszcze nadrobić, kiedy (i jeśli!) część oscarowych filmów trafi w końcu do polskich kin.
Film
Mogłoby się wydawać, że trwający 2 godziny i 45 minut Boyhood będzie nudnym filmem. W końcu najbardziej rewolucyjny jest w nim sam pomysł kręcenia obyczajowej opowiastki na przestrzeni 11 lat z udziałem tych samych, dorastających i starzejących się na ekranie aktorów.
Zanim na ekranach kin pojawiła się Teoria wszystkiego, brytyjską telewizję w 2004 roku zdążył już podbić Hawking z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Oba te filmy otrzymały etykietkę biograficznych, ale – mimo że dotyczą przecież dokładnie tej samej osoby – są zupełnie różne.
Będą spoilery. Ale hej – mówimy o historii. Oburzanie się na spoilery w postaci powszechnie znanych faktów historycznych to już chyba ignorancja.
Gra tajemnic wprawia mnie w pewną konsternację. Jak na oscarowego kandydata przystało, jest to film całkiem dobry… Ale obok naprawdę mocnych punktów, znajdujemy w nim również rozwiązania… nieco osobliwe. Trudno też właściwie stwierdzić, co było głównym motywem powstania tego filmu.
Gdyby zamknąć oczy na tę krótką chwilę, kiedy na ekranie pojawia się nazwisko reżysera, można by odnieść wrażenie, że do Dzikich historii Almodóvar wniósł coś więcej, niż tylko produkcję. Damián Szifrón bardzo sumiennie odrobił lekcje i – ucząc się od najlepszych – w swoim najnowszym filmie serwuje nam wybuchową mieszankę czarnego humoru, nieposkromionych emocji i absurdu, przyprawionych nutką goryczy.
Rozprawianie się z tegorocznymi kandydatami do Oscarów zacznijmy od Birdmana nominowanego aż w 9 kategoriach: najlepszy film, aktor pierwszoplanowy (Michael Keaton), aktor drugoplanowy (Edward Norton), aktorka drugoplanowa (Emma Stone), reżyser (Alejandro González I?árritu), scenariusz oryginalny, zdjęcia, dźwięk i montaż dźwięku.
Świat, jak się okazuje, pełen jest narcyzów. Zwłaszcza świat artystów – co zresztą nie jest specjalnie zaskakujące, jeśli wziąć pod uwagę, że aby nieustannie obnażać swoje emocje przed szeroką publicznością, trzeba mieć chyba nieco niezdrowe przekonanie o własnej wyjątkowości.
Gdyby Tim Burton próbował zaprzeczać temu, jaki wpływ wywarła na niego Margaret Keane i jej obrazy przedstawiające zagubione, wyalienowane dzieci z ogromnymi, bezdennie smutnymi oczami, byłoby to wierutne kłamstwo… albo niewiarygodny zbieg okoliczności. Na szczęście Burton nie próbuje się tego wypierać, wręcz przeciwnie – w swoim najnowszym filmie wprost wskazuje jedno z potężnych źródeł swojej inspiracji i maluje portret niezwykłej artystki, której obrazy w czasach, kiedy był dzieckiem, wisiały dosłownie wszędzie.
Jak w jednej historii połączyć ze sobą przerażonego francuskiego hipochondryka, uzbrojonych rebeliantów z Europy Wschodniej i nieco bajkowy wątek miłosny? Francuzi znaleźli na to sposób! To niecodzienne zestawienie mamy okazję od kilku tygodni oglądać na ekranach polskich kin w filmie o niezbyt udanym tytule Przychodzi facet do lekarza (czy też, jak w oryginale: Supercondriaque).
„Takie lepsze Gwiezdne Wojny” – tak o tym filmie napisał ktoś na filmwebie. Hasło Star Wars zadziwiająco często pojawia się w kontekście najnowszego filmu Jamesa Gunna. Najwidoczniej kosmos kojarzy nam się tylko z jednym… A tymczasem mowa o kosmicznej wycieczce, w którą tym razem zabiera nas Marvel i jego Strażnicy Galaktyki. Film na ekrany polskich kin wszedł dopiero wczoraj, już jednak zdążyło się o nim zrobić głośno.
Czekałam na film o wiele mówiącym tytule Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął mniej więcej od maja, kiedy to zobaczyłam go w programie festiwalu Off Plus Camera i od razu postanowiłam kupić bilet. Zanim jednak zdążyłam to zrobić, film bez słowa komentarza i w niewyjaśnionych okolicznościach z repertuaru zniknął – równie tajemniczo jak tytułowy stulatek – tym samym dodatkowo jeszcze podsycając moją ciekawość.