Stało się. Czas mnie pokonał. Nie napisałam o wszystkich filmach. Ba, poza kategoriami Najlepszy film i Najlepszy montaż, nie powinnam właściwie niczego typować, bo w każdej z pozostałych zostały mi jakieś braki. Pocieszam się myślą, że w ciągu roku czas spędzałam na oglądaniu rzeczy przynoszących mi przyjemność, a nie takich, które Akademia uznała za warte uwagi. I trochę też tym, że zaległości zdążę jeszcze nadrobić, kiedy (i jeśli!) część oscarowych filmów trafi w końcu do polskich kin.
Bo okazuje się, że uczciwy i praworządny polski kinoman tradycyjnie już mógł mieć poważne problemy (moralne i organizacyjne) z zapoznaniem się z każdym spośród ubiegających się o statuetkę filmów. Walcząca o tytuł najlepszego filmu Selma wejdzie na nasze ekrany dopiero w kwietniu. Still Alice z nominowaną za główną rolę kobiecą Julianne Moore w ogóle nie ma wyznaczonej daty polskiej premiery, a Dwa dni, jedna noc z Marion Cotillard pojawi się w polskich kinach dopiero za tydzień. Wada ukryta z nominacją za scenariusz adaptowany i kostiumy oraz Mr. Turner z czterema nominacjami – ani słowa o polskiej premierze, Timbuktu z kategorii nieanglojęzycznych zobaczymy dopiero w czerwcu. Z pięciu filmów nominowanych za piosenkę mogliśmy sobie obejrzeć tylko dwa. O większości animowanych, dokumentalnych i krótkometrażowych możemy sobie tylko pomarzyć… A już najśmieszniejsze jest to, że nawet polską, od trzech lat krążącą sobie po międzynarodowych festiwalach Joannę w kinach oglądamy dopiero od trzech dni.
Polak, wiadomo, z ograniczeniami zawsze sobie w taki czy inny sposób poradzi… Ale co to wszystko mówi o nas i naszym dostępie do kultury…?
Najlepszy film
O Birdmanie, Boyhood, Teorii wszystkiego, Whiplash i Grze tajemnic niedawno pisałam. Grand Budapest Hotel obejrzałam już tak dawno temu, że zupełnie nie pamiętam, dlaczego postanowiłam o nim nie pisać, mimo że strasznie mi się podobał… O Snajperze za dużo nie mam do powiedzenia, bo przyznaję, że podczas seansu myślami byłam zupełnie gdzie indziej, a zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie ostatnia scena z następującą zaraz po niej informacją, która rzuciła na całą historię nieco inne światło. A Selma? Opowiadający o fragmencie życia Martina Luthera Kinga film (nie za dużo biografii w tym zestawieniu?) nie wnosi właściwie nic, czego nie widzielibyśmy już w Zniewolonym, Służących, Kamerdynerze czy Mandeli… Cały czas to samo i w ten sam sposób. Można by się zastanawiać, kiedy w końcu Amerykanom i całej reszcie świata znudzą się filmy o segregacji i rasizmie, ale akurat my nie powinniśmy im tego wypominać… W końcu w samym 2014 roku wypuściliśmy co najmniej 3 filmy i 12 odcinków serialu z II wojną światową albo powstaniem warszawskim w tle.
Długo się zastanawiałam, czy w tym układzie moim faworytem będzie Birdman czy jednak Grand Budapest Hotel… Ale ostatecznie kibicuję dziś Birdmanowi z jego do bólu szczerym spojrzeniem na kulturę i społeczeństwo.
Najlepszy film nieanglojęzyczny
Uczciwie przyznaję – nie widziałam Timbuktu. Ze wszystkich filmów w tej kategorii pisałam tylko o Dzikich historiach… właściwie nie wiem, dlaczego. Może z braku czasu. Chociaż o Idzie nie pisałam chyba raczej z braku wystarczająco patriotycznych i wystarczająco pozytywnych uczuć. Owszem, zdjęcia ma ładne, Kulesza naprawdę daje radę i wplecione w fabułę kwestie żydowskie to coś, co zwykle przyciąga moją uwagę… Ale poza tym… Nie zwaliła mnie z nóg. Rosyjski i dość antyputinowski Lewiatan, owszem, robi wrażenie – i całkiem możliwe, że z powodów politycznych dostanie tego Oscara – ale nie jest to wcale najlepszy film, jaki ostatnio widziałam. Choć może ociekająca wódką i prostactwem szara rzeczywistość zbyt działała mi na nerwy, żeby w pełni docenić wartość Lewiatana. Trudno powiedzieć.
Zdecydowanie moim faworytem są gruzińsko-estońskie Mandarynki – i to nie tylko dlatego, że dzięki nim odkryłam, że mówiąc trochę po fińsku, rozumiem też co nieco po estońsku. To naprawdę świetny, zadziwiająco delikatny, ale przy tym naprawdę poruszający film o bezsensie wojny i o tym, że jeśli tylko odłożyć na bok sztucznie narzucone nam wartości, wszyscy jesteśmy przede wszystkim ludźmi. Podobnymi do siebie jak dwie krople wody.
Pokuszę się jeszcze o słowo na temat najlepszego aktora pierwszoplanowego, chociaż przyznaję, że nie widziałam Foxcatchera. Ale po tym, co ze swoim ciałem, mimiką i mową zrobił Eddie Redmayne w Teorii wszystkiego, żadnego Foxcatchera już nie muszę oglądać, żeby wiedzieć, za kogo będę trzymać kciuki.
Rozdanie Oscarów już dziś w nocy – a jutro pewnie możecie się spodziewać jakiegoś małego komentarza 🙂