Co przyniesie nam przyszłość? Jakie skutki będzie miał niesłychanie szybki postęp technologiczny? Czy niesamowite odkrycia naukowe uczynią świat lepszym, zniszczą go, a może zaprowadzą nas w inne, nowe światy? I czy my, ludzie, pośród tego wszystkiego pozostaniemy wciąż tacy sami – czy nowe możliwości, wyzwania i problemy nieodwracalnie coś w nas zmienią? Takie pytania stawia sobie fantastyka naukowa i z takimi refleksjami mierzą się w swoich filmach reżyserki, których dzieła wybrałam dla was w ramach 4 odcinka Przeglądu Kobiecego Kina – cyklu, w którym co miesiąc opowiadam wam o kinie tworzonym przez kobiety i polecam 10 filmów połączonych za każdym razem innym motywem przewodnim. W tym miesiącu zanurzamy się w fascynujące opowieści z gatunku science fiction! A oto 10 wyreżyserowanych przez kobiety filmów, które dla was wybrałam:
science-fiction
Jeżeli istnieje jakaś książka niemal niemożliwa do przeniesienia na kinowy ekran, to prawdopodobnie jest nią kultowa Diuna Franka Herberta. Monumentalna, niemal ośmiusetstronicowa, napisana niezwykłym językiem, wykuta z przedziwnego splotu filozoficznych koncepcji i elementów rozmaitych kultur, niespieszna, wymagająca, domagająca się zanurzenia w świecie przedstawionym bez zbędnych wyjaśnień, pełna sprzeczności, jednocześnie futurystyczna i otulona atmosferą przeszłości, kameralna i epicka zarazem… A nawet jeszcze nie wspomnieliśmy o fabule, w której fatum, mistyka, stare przepowiednie, nowe religie i wizje nieuchronnej przyszłości przeplatają się z wielopoziomowymi politycznymi intrygami i widmem wojny. Jak przenieść to wszystko na ekran i zmieścić wewnątrz nawet bardzo długiego filmu, nie tracąc ważnych elementów, z których utkana jest ta niezwykła opowieść? Prawdopodobnie nie da się tego zrobić… Ale Denis Villeneuve zbliża się do osiągnięcia tego celu tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Co przyniesie przyszłość? To pytanie nie przestaje fascynować ludzkości – i znajduje odbicie w coraz to nowych dziełach gatunku science fiction. Ostatnimi czasy refleksje nad przyszłością i rozwojem technologii, które mogą zmienić bieg historii, bardzo zadomowiły się w serialowej formie. Dlatego dziś polecam wam osiem wartych uwagi, wybiegających w przyszłość seriali, zarówno takich, dla których rozwój technologii i sztucznej inteligencji jest centralnym tematem, jak i takich, dla których stanowi jedynie interesujący punkt wyjścia do opowiedzenia o wielu innych rzeczach. Oto moje propozycje:
Podczas gdy wszyscy zachwycali się Czarnobylem, BBC i HBO po cichu wypuściły inną, chyba jeszcze lepszą serialową perełkę. Czytając opis fabuły serialu Rok za rokiem (Years and years), można by odnieść wrażenie, że ktoś próbował streścić w jednym zdaniu cały Klan – oto historia zwyczajnej rodziny opowiedziana na przestrzeni 15 lat. I rzeczywiście, ten serial mógłby być trochę jak Klan… Gdyby w Klanie były roboty. I bomby atomowe. I getta dla biedoty. I podejrzani politycy rozdający prawa wyborcze w oparciu o wysokość IQ. I co najważniejsze – gdyby scenariusz pisali Brytyjczycy z niebywałym talentem do snucia przerażających wizji nie tak wcale odległej przyszłości.
20 lipca 1969 roku Neil Armstrong postawił pierwszy krok na Księżycu. Od tego czasu minęło już 50 lat – czy jest jakiś lepszy sposób świętowania tej okrągłej rocznicy niż maraton filmów o astronautach, kosmosie i przybyszach z innych planet? Przed wami 50 fantastycznonaukowych filmów z rożnych okresów i gatunków – każdy znajdzie wśród nich coś dla siebie! [Lista w kolejności alfabetycznej].
Do Hawkins w stanie Indiana przyszło gorące i pełne romansów lato. Po dwóch mrocznych, jesienno-zimowych sezonach, w których grupka dzieciaków walczyła z potworami z innego wymiaru, trzecia odsłona Stranger Things na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie nową jakością.
Pamiętacie jeszcze te czasy, kiedy Black Mirror był produkcją trochę dla masochistów? Albo, jak kto woli: genialnym serialem moralnego niepokoju? Kiedy po każdym odcinku, czy to futurystycznym, czy mierzącym się z bardzo współczesnymi tematami, chodziliśmy jacyś struci, poruszeni, wytrąceni z równowagi, zastanawialiśmy się nad działaniami i wyborami bohaterów, nad potencjalnymi kierunkami rozwoju technologii i stawialiśmy sobie niewygodne pytania o to, jak sami odnaleźlibyśmy się w takich sytuacjach i w świecie z tak imponującymi technicznymi możliwościami…
Szefowie Netflixa muszą być wielkimi fanami science fiction – inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć ich uporu w kręceniu kolejnych filmów i seriali z tego gatunku. O ile produkcje osadzone w przeszłości czy skupiające się bardziej na fiction niż science wychodzą czasem Netflixowi rewelacyjnie (patrz: Stranger Things), to już te historie, w których temat nauki czy technologii jest mocno wyeksponowany, zazwyczaj wychodzą źle. Czasem nawet żenująco źle. A jednak z jakichś niewyjaśnionych powodów to właśnie takie produkcje Netflix kręci ostatnio jedna za drugą… Jego najnowsze osiągnięcie to Zagłada z Michaelem Peñą w roli głównej.
Pomyślałby kto, że po ciężkich przejściach z serialem The OA nauczę się trzymać z daleka od sygnowanych marką Netflixa produkcji z gatunku science fiction… Ale nie. Gdy na liście polecanych filmów pojawił mi się niedawno TAU, coś mnie podkusiło i postanowiłam go obejrzeć… Po takim wstępie być może was to zaskoczy, ale mam nawet do powiedzenia o tym filmie jedną miłą rzecz: dobrze, że to nie serial, bo zmarnował mi jedynie dwie godziny życia.
Ok, dziś jest ten dzień, kiedy czas rozprawić się z Black Mirror. Pewnie zabrzmię teraz jak serialowy hipster, ale wygląda na to, że wzrost budżetu i wyjście z niszy, do której zaglądali tylko zapaleńcy, wcale nie przyniosło nic dobrego. Owszem, pozwoliło twórcom na śmiałe eksperymentowanie z formą – a to samo w sobie nie jest żadną wadą. Problem jednak w tym, że nowy sezon Black Mirror tak bardzo daje się ponieść grze konwencjami i stylami, że gubi po drodze coś, co było esencją całej produkcji – bardzo specyficzną, refleksyjną i niebywale niepokojącą treść.