To będzie tekst o Muminkach. Czy – ściślej mówiąc – w jego kluczowym momencie pojawią się urocze małe trolle piszącej po szwedzku Finki Tove Jansson. Tak naprawdę będzie to zaś tekst o tym, że Muminki, Buka i przerażająca świta Hatifnatów nie wzięły się znikąd… i są efektem niezmierzonej językowej kreatywności mieszkańców dalekiej północy.
Finlandia
Tove Jansson światu znana jest przede wszystkim jako Mama Muminków, autorka serii klasycznych już powieści dla dzieci. Ale podobnie jak w przypadku dosyć filozoficznego pytania o to, jak nazywała się Mamusia Muminka zanim urodził się Muminek, warto spojrzeć na Tove Jansson także w oderwaniu od jej sympatycznych małych trolli.
W ramach rozgrzewki przed rozpoczynającym się właśnie krakowskim świętem taniego kina – czyli po prostu filmowymi wakacjami w ARSie i Kinie pod Baranami – a także w ramach zmyślonego na poczekaniu cyklu „Fiński A2.1.1 poleca” przed Państwem fińska produkcja z 2014 roku Stary człowiek i może.
Koistinen jest życiowym nieudacznikiem. Za marne pieniądze pracuje jako ochroniarz w centrum handlowym, mieszka w obskurnej, zaadaptowanej na mieszkanie piwnicy, jest smutny, samotny, szef i koledzy w pracy szydzą z niego na każdym kroku. Mimo takiego stanu rzeczy, nie opuszcza go złudna nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. Koistinen nieustannie snuje bowiem nierealistyczne plany założenia własnej firmy, co chwilę powtarza, że jego praca i mieszkanie są tylko „tymczasowe”. Nadzieja graniczy w jego przypadku ze smutną naiwnością, jest rozpaczliwa, odbiera trzeźwy osąd sytuacji. Kiedy więc któregoś dnia w barze przysiada się do niego atrakcyjna i wyraźnie zainteresowana jego osobą blondynka, Koistinen wcale nie wietrzy podstępu. A szkoda. Bo razem z blondynką w jego życie wkraczają poważne kłopoty i kryminalna kartoteka.
Kino zimnych krajów północy do lekkich i przyjemnych raczej nie należy. Jak twierdzą niektórzy – wszystko to wina niskich temperatur i braku słońca. Nie jest moją intencją rozpisywanie się o związku światła słonecznego z występowaniem depresji czy ilością samobójstw, bo i nie o depresyjności samych Finów miałam opowiadać, a o filmie. Prawdą jest jednak, że Kraina mrozu swoją nieco mroczną wymową i depresyjną atmosferą idealnie się wpisuje w mroźny krajobraz fińskiego kina.