Jak czytać Charlesa Bukowskiego? Od której jego książki najlepiej zacząć? Mogłoby się wydawać, że to dziwne pytania… Ale to nieprawda. Bukowski ma bardzo charakterystyczny, dosadny styl pisania i dość specyficzny repertuar ulubionych tematów, wśród których królują intensywne picie, cokolwiek wulgarny seks i wyścigi konne – przypadkowe spotkanie z jego twórczością niekoniecznie wróży literacką przyjaźń na całe życie, jeśli nie wiesz, czego się spodziewać i nie dasz sobie szansy zobaczyć, co kryje się pod tą szorstką, wierzchnią warstwą. Z tego względu uważam, że owszem, istnieją lepsze i gorsze książki, które można sobie wybrać na wprowadzenie w jego twórczość. Oto trzy książki moim zdaniem dobre na początek:
Charles Bukowski
Myślę sobie czasem, że życie wydawcy literackiego nie jest łatwe. Najpierw z nieco wątpliwych etycznie i przeważnie po prostu finansowych powodów wypuszczasz w świat jedną czy drugą beznadziejną książkę, bo wiąże się z nią jakieś głośne nazwisko. A potem przez resztę życia świecisz oczami i zmyślasz coraz to nowe rzekome zalety swojego gniota, próbując jakoś bronić własnej decyzji. Wszyscy i tak wiedzą, że to gniot. Ty wiesz, krytycy wiedzą, czytelnik wie. Ale przecież nie wolno ci tego powiedzieć na głos.
W Hollywood, przedostatniej powieści Charlesa Bukowskiego, kupując bilet do kina, Henry Chinaski prosi o zniżkę dla emerytów. Ten drobny szczegół w jakiś sposób podsumowuje charakter całego tekstu. Z jednej strony to wciąż Bukowski – niepokorny, buntowniczy, dosadny. Z drugiej jednak – to Bukowski na zasłużonej emeryturze, Bukowski ocierający się o stateczność i porządek w życiu.
A potem to zrobiłem.
Każdym słowem swoich powieści Charles Bukowski przekonuje czytelników, że pisanie nie tylko nie sprawia mu żadnych trudności, ale wręcz przychodzi mu z łatwością, jest niemal tak naturalną czynnością, jak choćby oddychanie. Autor nie musi o tym nawet zapewniać wprost, jego proza broni się sama, z iście gawędziarską precyzją prześlizgując się pomiędzy kolejnymi wątkami. Nie ma w tym nic dziwnego, Bukowski wszak pisze o sobie, a Henry Chinaski, bohater i narrator większości jego tekstów, jest chyba jednym z najwierniejszych literackich alter ego, jakie kiedykolwiek zostały powołane do życia.
„Nie opłacało się ufać ludziom. To była dla nich za wysoka poprzeczka.” (Bukowski, Z szynką raz!)
Są na tym świecie dwa rodzaje mężczyzn, którymi ród kobiecy wykazuje nie do końca zrozumiałą fascynację. Wszyscy zachodzą w głowę, skąd to się bierze, co też w nich jest tak pociągającego… Gdyby się jednak naprawdę zastanowić, powody tej fascynacji są w gruncie rzeczy proste do odgadnięcia. Typ pierwszy – wszelkiego rodzaju łajdaków, łotrów i drani – kochamy przecież dlatego, że to takie ekscytujące, takie niebezpieczne i tak nas czyni wyjątkowymi. Wszak jednym palcem mogliby nas zgnieść, zniszczyć, zabić – a nie niszczą. Każdą mogliby mieć, kupić, uwieść, a wybrali nas i to do nas wracają, do nikogo innego.
A raczej kobiety, alkohol wszelkiej maści i poezja. Powiedzieć tak o Bukowskim to powiedzieć wszystko i zarazem nie powiedzieć nic. W jego twórczości tkwi coś, czego właściwie trudno by się było w niej spodziewać – dziwna wrażliwość i głębokie zrozumienie dla ludzkiej natury, ukryte gdzieś pomiędzy prostym, trochę wulgarnym językiem, dość przewidywalną fabułą i opisami niewiarygodnej ilości kobiet skłonnych pójść do łóżka z mocno podstarzałym pisarzem alkoholikiem. Pozwolę sobie nie streszczać fabuły, bo właściwie zrobiłam to w pierwszym zdaniu.