Po dwóch latach przerwy wreszcie powraca jeden z bezsprzecznie najlepszych oryginalnych seriali Netflixa – The Crown. Królewska korona na głowie miłościwie wszystkim anglofilom panującej Elżbiety II znów gości na naszych ekranach – wciąż tak samo dobra i majestatyczna jak do tej pory, a jednak jakaś taka zupełnie nowa.
Wielka Brytania
Podczas gdy wszyscy zachwycali się Czarnobylem, BBC i HBO po cichu wypuściły inną, chyba jeszcze lepszą serialową perełkę. Czytając opis fabuły serialu Rok za rokiem (Years and years), można by odnieść wrażenie, że ktoś próbował streścić w jednym zdaniu cały Klan – oto historia zwyczajnej rodziny opowiedziana na przestrzeni 15 lat. I rzeczywiście, ten serial mógłby być trochę jak Klan… Gdyby w Klanie były roboty. I bomby atomowe. I getta dla biedoty. I podejrzani politycy rozdający prawa wyborcze w oparciu o wysokość IQ. I co najważniejsze – gdyby scenariusz pisali Brytyjczycy z niebywałym talentem do snucia przerażających wizji nie tak wcale odległej przyszłości.
Po miesiącach, a nawet latach spekulacji, kto przejmie rolę agenta 007 po odejściu Daniela Craiga, z planu najnowszego filmu o Jamesie Bondzie dobiegają cokolwiek rewolucyjne informacje. Nowy agent 007 ma być kobietą. I ma ją zagrać znana z drugoplanowej roli w Kapitan Marvel Lashana Lynch. Co wiemy o jej bohaterce?
Kino lubi historie o artystach. Ostatnio zaś lubi sięgać po biografie brytyjskich rockmanów. Dopiero co na Oscarach szumu narobił Bohemian Rhapsody o Freddiem Mercurym i grupie Queen, a już serca krytyków na całym świecie podbija Rocketman o życiu Eltona Johna. Trudno jest tych filmów ze sobą nie porównywać, tym bardziej, że zaskakująco dużo obie te produkcje łączy… A równocześnie efekty końcowe są skrajnie różne. Który film wychodzi z tego porównania zwycięsko?
Filmowe premiery ostatnich miesięcy wyjątkowo sprzyjają porównaniom. Po dwóch czarno-białych filmach stających ze sobą w oscarowe szranki i po dwóch filmach o rodzicach narkomanów, niemal równocześnie na ekranach kin goszczą teraz dwa historyczne filmy kostiumowe o angielskich królowych. Jak wypada starcie Faworyty Yorgosa Lanthimosa z Marią, królową Szkotów Josie Rourke i który film wychodzi z tego spotkania zwycięsko?
Chcecie wiedzieć, co robiłam w weekend? W jeden niedzielny wieczór pochłonęłam cały sezon wyprodukowanego przez BBC serialu Bodyguard ze znanym z Gry o Tron Richardem Maddenem w roli głównej. Teoretycznie nie powinno być w tym nic dziwnego, bo a) kocham brytyjskie seriale i b) Bodyguard zbiera bardzo optymistyczne recenzje… Ale chociaż trudno było się od tego serialu oderwać, to jednak przez pół wieczoru zastanawiałam się, skąd wzięły się AŻ TAK POZYTYWNE opinie…
Kiedyś miałam ambitny plan obejrzenia po kolei wszystkich Bondów i ułożenia rankingu najlepszych filmów i najlepszych odtwórców roli agenta 007… Ale pomysł szybko zderzył się ze ścianą (w sumie to ze ścianą stodoły), kiedy w Goldfingerze Bond-Connery na sianie gwałci (bo inaczej się tego nie da nazwać) wyrywającą się Pussy Galore (która w dodatku chyba woli kobiety), a potem twórcy wmawiają nam, że może z tego wyjść wielka miłość. Tak że tak… Bond wyleczył Galore nie tylko z oporów, ale i z pociągu do kobiet. No brawo. Trochę mi się wtedy odechciało rankingów… no chyba, że kiedyś porwę się na ranking Bondów najbardziej szkodliwych. Albo analizę tego, czy w tej postaci w ogóle zmienia się cokolwiek poza twarzami kolejnych aktorów.
Teatr wywoływał już we mnie rozmaite emocje… ale żeby szekspirowska sztuka budziła chęć ruszenia w pogo? To coś nowego. Ale wystawiany na deskach nowego londyńskiego Bridge Theatre Juliusz Cezar w reżyserii współzałożyciela tego teatru Nicholasa Hytnera to zaiste od początku do końca nowe, bardzo współczesne i bardzo interaktywne spojrzenie na klasykę dramatu.
Niedawno podczas maratonu drugiego sezonu The Crown nasunęło mi się zupełnie poważne pytanie: czy królowa Elżbieta ogląda seriale? A konkretniej – czy ogląda rozmaite mniej lub bardziej biograficzne produkcje, jakie powstają na temat niej samej i innych członków rodziny królewskiej?
Kto by się spodziewał, że na sztuce o epidemii AIDS można się rozpłakać… ze śmiechu? A jednak. Anioły w Ameryce według tekstu Tony’ego Kushnera, za który autor zresztą dostał Pulitzera, to opowieść tak niezwykła, że znajdzie się w niej miejsce na wszystko – śmiech, płacz, miłość, nadzieję, ponurą refleksję o przemijaniu i świecie opuszczonym przez Stwórcę, komiczne halucynacje i słodko-gorzką rzeczywistość, w której w chwili próby najbliżsi zawodzą, a pocieszenie znajdujesz w najmniej spodziewanych miejscach.