Czy w 2021 roku warto jeszcze założyć bloga? Regularnie dostaję takie pytania od różnych osób, które kusi wizja rozpoczęcia działalności w internecie – i regularnie gryzę się z tym, co im odpowiedzieć. Bo najlepsza odpowiedź na to pytanie brzmi… TO ZALEŻY. W tym tekście wyjaśniam, od czego (i dlaczego) to zależy i czy blogowanie to na pewno najlepsza dla ciebie forma – oraz podpowiadam, jak zacząć, jeśli już zdecydujesz się założyć bloga.
blogowanie
Niech zabrzmią fanfary – dziś mój blog kończy 9 lat! W takich momentach lubię spoglądać w przeszłość i zastanawiać się nad drogą, którą przeszłam. I dlatego dziś z okazji urodzin bloga chcę się z wami podzielić (wydaje mi się, że dość cennym) doświadczeniem, jakie nabyłam przez tych 9 lat pisania. Trochę szkoda, że nie mogę się cofnąć w czasie i powiedzieć tego młodszej wersji siebie – ale może wam przyda się dziś ta wiedza. Oto 9 rzeczy, które chciałabym wiedzieć, kiedy zaczynałam blogować:
Kiedyś to było… W Polsce blogowanie zaczęło się stawać popularne w pierwszych latach XXI wieku – i był to bardzo specyficzny, trochę dziki okres, nie do końca przypominający dzisiejsze, wymuskane i sprofesjonalizowane blogowanie. Choć tego bloga prowadzę dopiero (?) od 2012 roku, śmiało mogę powiedzieć, że jako nastolatka załapałam się jeszcze na tę wczesną falę blogowania. Od 2005 lub 2006 roku pisałam opowiadanie w odcinkach osadzone w świecie Harry’ego Pottera, a wcześniej zdarzyło mi się też współtworzyć fan fiction o pewnym okołorockowym zespole… Jako że trochę zebrało mi się na nostalgię, przed wami dziesięć rzeczy, które pamiętam z tamtych czasów:
Deadline tuż-tuż, a ty wciąż nie masz pomysłu, jak zabrać się za tekst? Promotor pyta, kiedy w końcu oddasz pracę? Wydawca o sobie przypomina, a powieść dalej nie chce się skończyć? Na blogu od wielu dni zieją pustki? Blokada twórcza to koszmar, który prędzej czy później dopada każdego rzeźbiącego w słowie… Ale bez paniki! Są (mniej lub bardziej skuteczne) sposoby na to, żeby sobie z nią poradzić.
Pokażcie mi blogera książkowego, który nie lubi dostawać egzemplarzy recenzenckich! W myśl zasady, że nie ma czegoś takiego jak za dużo książek w domu, większość z nas chętnie przytuliłaby jeśli nie całe stosy nowości nadsyłane przez wydawców, to choćby jakąś konkretną pozycję, która nas ciekawi i która jak na złość (zawsze!) pojawia się akurat po tym, gdy już trzy razy przekroczyliśmy miesięczny limit wydatków na książki. Może by tak więc napisać do wydawnictwa…?
Wiecie, jaki jest najlepszy sposób na to, by sprawdzić, ile jakaś codzienna czynność zabiera wam czasu? Możecie oczywiście nastawić stoper i policzyć minuty… Ale możecie też po prostu przestać ją na jakiś czas wykonywać i przekonać się, ile nagle macie wolnych godzin w grafiku i jak wiele innych rzeczy się w nim mieści.
Nie ma co się oszukiwać – większość ludzi zabierających się za blogowanie ma przed oczami tę piękną wizję: pewnego dnia pisanie bloga będzie moim jedynym zajęciem. Będę wstawać w południe, pisać krótki tekst, kasować pieniądze od reklamodawców i przez resztę dnia lenić się i popijać drinki z palemką. Bezpiecznie można chyba powiedzieć, że 100% ludzi myślących w ten sposób przeżywa potem rozczarowanie. Bo nawet tym nielicznym, którym udaje się z blogowania zrobić sobie sposób na życie, blogowanie zabiera dużo więcej czasu. A cała reszta musi sobie radzić z upchnięciem blogowania gdzieś pomiędzy pracą na etacie i codziennymi obowiązkami. Prędzej czy później wszyscy stajemy więc przed pytaniem, jak znaleźć czas na pisanie bloga.
Muszę wam się do czegoś przyznać… jestem beznadziejnym czytelnikiem blogów. Ciągle brakuje mi na to czasu, wiecznie mam zaległości, często w pośpiechu zadowalam się nagłówkami… Ale to nie znaczy, że żadnych blogów nie czytam. I choć jestem czytelnikiem beznadziejnym, to za to bardzo wiernym. Dlatego dziś, korzystając z pretekstu, który daje mi organizowana co roku przez Andrzeja Tucholskiego akcja SHARE WEEK, podczas której blogerzy polecają swoim czytelnikom inne blogi, podzielę się z Wami kilkoma ciekawymi pozycjami z listy tych, które odwiedzam najczęściej. Oto one:
W środę 14 marca 2018 r. pożegnaliśmy Stephena Hawkinga – ale to nie będzie artykuł biograficzny ani żadne osobiste wspomnienie o genialnym fizyku. Przed wami gorzki i samokrytyczny tekst o tym, co dzieje się z podatnym na cynizm umysłem, jeśli za długo przyjdzie mu pracować na styku mediów, świata wydawniczego i marketingu.
Są takie dni, kiedy zazdroszczę blogerom lifestylowym. Czego? W pierwszej kolejności tego, że wszystko może być dla nich tematem nowego tekstu. W końcu życie to życie – kiedy piszesz o życiu, możesz pisać nawet o tym, jak ciężko było wstać z łóżka w poniedziałkowy poranek. Albo który rodzaj sera poleciła ci pani w spożywczaku. Jest to oczywiście spore uproszczenie i niejeden lifestylowiec by się obruszył, ale mimo wszystko całkiem nieźle obrazuje sytuację – pisząc o sobie, masz stały dostęp do potencjalnych tematów, od wspomnień z dzieciństwa aż po to, że sąsiad na górze od wczoraj nie przestaje wiercić dziury w ścianie i utrudnia ci pracę.