Dziś znów #CierpięZaMilijony i analizuję kolejny odcinek drugiego sezonu Wiedźmina i jego związki z prozą Sapkowskiego – a tym razem będą to prawdziwe cierpienia, bo epizod zatytułowany Kaer Morhen zaiste obfituje w absurdalne wątki. Geralt i Ciri w końcu docierają do tajnego, ukrytego w górach zamku, gdzie wiedźmini robią… zupełnie nietajną imprezę, w dodatku przerwaną przez pojawienie się potwora. A Yennefer spotyka wiedźmę z chatki na bazyliszkowej łapce i rozpoczyna kuriozalny wątek, który ostatecznie doprowadzi nas do skandalicznego finałowego odcinka. No same przyjemności! Nie traćmy więc czasu i zobaczmy, co z tego wyszło… [Tekst w oczywisty sposób zawiera spoilery].
Impreza w Kaer Morhen – wątek Geralta i Ciri
W drugim odcinku Geralt i Ciri w końcu docierają do ukrytej w górach wiedźmińskiej siedziby, gdzie zabójcy potworów ściągają na zimę, by odpocząć, podleczyć się i spędzić czas wśród swoich. Kaer Morhen prezentuje się właściwie tak, jak powinno – przyklejone do zbocza góry stare, sypiące się mury niegdyś pięknego zamku. Ciri podpytuje, ilu wiedźminów zimuje w warowni, Geralt odpowiada, że według jego ostatniej wiedzy było ich około dwudziestu, teraz pewnie mniej. Ta liczba jest i tak znacząco zawyżona względem książki – kiedy w Krwi elfów Ciri spędzała zimę w Kaer Morhen, wiedźminów było tam dokładnie pięciu i to już z uwzględnieniem Geralta. Serial jednak decyduje się nam przedstawić wiedźmińską społeczność z większym rozmachem, co odrobinę jakby stoi w kontrze do atmosfery przemijania i wymierania zawodu wiedźmina, jaką kreśli książka. Zabójców potworów jest więc w zamku znacznie więcej, a w następnej scenie, nieco niezręcznej z racji obecności Ciri, której nikt nikomu nie przedstawia, widzimy, jak Geralt wita się z najważniejszymi spośród swoich druhów: rudym Lambertem i starym Vesemirem, który jest dla wiedźminów jak ojciec. Wcielający się w Vesemira Kim Bodnia, którego absolutnie uwielbiam od czasu serialu Killing Eve, prezentuje się w tej roli całkiem nieźle, wyglądem nawiązuje trochę do Vesemira znanego z gier CD Projektu – ale też trzeba przyznać, że w książkach Sapkowski nie za bardzo zaprzątał sobie głowę opisem wyglądu tej postaci, nie bardzo więc było się do czego odwoływać, poza tym, że Vesemir jest stary, ale wciąż krzepki i sprawny. W następnej scenie widzimy, jak wiedźmini w iście braterskiej atmosferze opowiadają sobie o swoich przygodach i wznoszą toasty za poległych braci – do momentu, aż do sali wparowuje kolejny wiedźmin, wyraźnie poobijany Eskel, świeżo po nieudanej potyczce z leszym w pobliskich lasach. Vesemir żartobliwie poucza go, że trzeba było załatwić przypominającego drzewo potwora przy pomocy ognia, co jest pewną zapowiedzią dalszych wydarzeń.
W kolejnej scenie widzimy Geralta trenującego na grzebieniu – czyli powbijanych w ziemię pojedynczych wysokich palach o różnej wysokości, na których wiedźmini ćwiczą równowagę, przeskakując pomiędzy nimi i wykonując ruchy miecza jak przy parowaniu czy zadawaniu ciosów. Świetnie, że ten element wiedźmińskiego treningu pojawił się w serialu, szkoda natomiast, że nie zobaczyliśmy fantastycznej sceny, jaką ma na grzebieniu książkowa Ciri… ćwicząca z zawiązanymi oczami. Zdaję sobie sprawę, że nakręcenie sceny skakania po palach, w której dopiero puenta zdradza, że dziewczyna przez cały czas miała na oczach przepaskę, byłoby pewnym wyzwaniem, ale nie oszukujmy się, nie byłoby to niemożliwe, nawet ja mam pomysł, jak można by to nakręcić i zmontować… A byłaby to scena na pewno imponująca, powodująca reakcję WOW i przede wszystkim pokazałaby, jak dobrze Ciri została wytrenowana w Kaer Morhen, osiągając właściwie szczyt ludzkich możliwości dostępny bez wiedźmińskich mutacji. Nie uprzedzajmy jednak wypadków – bo póki co trenującego na grzebieniu Geralta zaczepia Vesemir, otwarcie mówiąc mu, co myśli o powoływaniu się na Prawo Niespodzianki i przywożeniu księżniczek do Kaer Morhen. Geralt mówi, że musiał ją tu przywieźć, bo tu będzie mu ją łatwiej chronić, Vesemir z kolei ostrzega i przypomina, że ostatnio, kiedy wiedźmini mieszali się w królewskie sprawy, skończyło się to bardzo źle – co jest kolejnym już na przestrzeni zaledwie dwóch odcinków odwołaniem do wyprodukowanego przez Netflixa anime o „młodości” Vesemira i pogromie w Kaer Morhen.
Tymczasem wspomniana księżniczka eksploruje zamek, próbując znaleźć dla siebie pokój nieco mniej przypominający więzienną celę. Zostaje na tym przyłapana przez Eskela, który już w drugiej swojej scenie (na dotychczasowe dwie) sprawia wrażenie raczej nieprzyjemnej osoby, a to wrażenie będzie się tylko pogłębiać. Być może w jakimś stopniu usprawiedliwiają go konsekwencje potyczki z leszym, do których jeszcze wrócimy… Ale wielu fanów nie może się pogodzić z tym, jakim odejściem od książek jest serialowy Eskel – u Sapkowskiego był to przemiły, uprzejmy facet, opiekuńczy względem Ciri i grający z nią w łapki, żeby się nie nudziła w długie zimowe wieczory.
Serialowa Ciri zabija nudę w inny sposób – między innym podglądając Geralta badającego uciętą rękę leszego, którą przyniósł ze sobą Eskel. Dziewczyna nie wydaje się zachwycona codziennymi zajęciami wiedźminów – w czym chyba przebija się jakaś tęsknota za jej bardziej wytwornym, dworskim życiem, dodatkowo podlana jakąś formą nastoletniego zblazowania. Tym, co zdaje się ją nieco interesować, jest szkolenie w walce mieczem – widać, że chciałaby umieć się obronić, a może i zemścić na rycerzu w czarnym hełmie, który prześladuje ją w snach od czasu rzezi Cintry. Geralt, trafnie odczytując jej skrywane emocje i ładnie cytując zdania z książki, poucza dziewczynę, że wiedźmini nie zabijają ze strachu, ale by ratować życie. Scenę w pracowni przerywają hałasy dochodzące z wielkiej sali – i Geralt wychodzi sprawdzić, co też się tam wydarzyło.
A wydarzyły się rzeczy, o których Sapkowskiemu raczej się nigdy nie śniło… i o których nie śniło się też widzom ceniącym sobie jakąkolwiek logikę świata przedstawionego. Otóż, za sprawą Eskela ewidentnie przechodzącego jakiś kryzys po zranieniu przez leszego, w Kaer Morhen odbywa się huczna impreza w towarzystwie okolicznych kurtyzan. Po pierwsze, nie bardzo wiadomo, co to znaczy „okolicznych”, bo Kaer Morhen miało być na totalnym odludziu. Po drugie, nie bardzo wiadomo, jak one się tam dostały – w ogóle, a w szczególności tak szybko, bo wygląda na to, że akcja dzieje się w ciągu jednego dnia, tymczasem grupie kobiet udało się dotrzeć przed zmrokiem do starannie ukrytego w górach zamku, do którego trzeba znać tajemną ścieżkę. Czy mamy rozumieć, że zaproszenia wysłano przed tygodniem? Po trzecie, kto przy zdrowych zmysłach robi imprezę i zaprasza cokolwiek jednak przypadkowych gości do miejsca, które miało być totalnie ukrytą przed światem kryjówką, o której nikt nie może wiedzieć? Dopiero co w poprzednim odcinku Geralt zapewniał Ciri, że wiedźmini się ukrywają – a tymczasem scenarzyści chyba zdążyli już o tym zapomnieć. Serial próbuje się ratować, jednym zdaniem dialogu wciskając nam kit o tym, że to z kolei wszyscy goście napili się czegoś, co sprawi, że nie będą pamiętali, jak się tam znaleźli… Ale nie oszukujmy się – to nie jest najlepszy przykład dobrego scenopisarstwa. Geralt jest wściekły (w czym łączą się z nim czytelnicy książki), Vesemir zdaje się być zadowolony, że jego chłopcy mają chwilę radości – ale jednocześnie jest wybitnie niefrasobliwy, jeśli zważyć na to, że dopiero co opieprzał Geralta za przywiezienie do zamku Ciri, nie mówiąc już o tym, że doskonale pamięta pogrom w Kaer Morhen i chyba powinien być mniej ufny w stosunku do obcych. Geralt ściera się z Eskelem, co znów ma nam pokazać, jak paskudną Eskel jest osobą – i trochę mam wrażenie, że cała ta impreza również służy tylko temu. Nie dość więc, że postać Eskela została koncertowo zepsuta, to jeszcze przy użyciu absurdalnego wątku, który się kupy nie trzyma.
Tymczasem Ciri zwiedza wiedźmińską zbrojownię, gdzie zagaduje ją Vesemir. Opowiada jej co nieco o historii wiedźmińskiego fachu, w tym o starej demonicy z czasów pierwszych wiedźminów (czyżby to mała zapowiedź prequelowego serialu?), która siała spustoszenie, dopóki wiedźmini nie uwięzili jej w tajemniczym miejscu w środku lasu – a jak głoszą podania, demonica wciąż wzywa nieszczęśników, by się nimi pożywiać. Ciri oświadcza, że straszne historie na nią nie działają – ale na nas akurat ta historia powinna podziałać, bo, jak okaże się w kolejnych odcinkach, rzeczona demonica w pewnym sensie wyrośnie nam na główną antagonistkę całego sezonu (jakby w książkach było jeszcze za mało antagonistów i intryg). A my, choć być może jeszcze nie kojarzymy faktów, mamy z nią do czynienia w tym odcinku także w wątku poświęconym czarodziejkom.
Po pogawędce z Ciri, Vesemir ucina sobie także pogawędkę z Geraltem – o ojcostwie, ale i o tym, że Geralt i księżniczka mają podobne doświadczenia z dzieciństwa, wszak oboje przeżyli rzeź miejsca, które uważali za dom. Vesemir przy okazji zaszczepia w Geralcie myśl, że może dobrze byłoby nauczyć Ciri samodzielnie się bronić, żeby tak bardzo nie potrzebowała nieustannej ochrony wiedźmina. Pogawędka, a z nią wiedźmińska impreza, zostają nagle przerwane przez wibrujące wiedźmińskie medaliony – w zamku coś się dzieje i gdzieś w tych rzekomo bezpiecznych murach czai się niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo, którym jest… kolejny idiotyczny wątek, za który ktoś powinien oberwać. Oto Eskel, zraniony przez leszego, w chwilach miłosnych uniesień nagle zamienia się w drzewo. Znaczy, też w leszego, chociaż nie do końca w leszego, bo wygląda trochę inaczej niż ten potwór, którego zobaczymy w kolejnych odcinkach. Przemiana nie kończy się specjalnie dobrze dla jego uroczej towarzyszki, a niesmaczne dwuznaczne żarty o konarach i nabijaniu na nie aż się cisną na usta nawet osobom powściągliwym i niezbyt wulgarnym. Zaiste, scenarzyści mają wspaniale dojrzałe poczucie humoru. W zamku rozpoczyna się więc z jednej strony ochrona „cywilów”, czyli Ciri i kurtyzan, które ostatecznie postanawiają uciec z zamku, zostawiając księżniczkę samą (a burdelmama zadaje sobie pytanie, w którym wspierają ją chyba wszyscy widzowie: po jaką cholerę przyprowadziła swoje dziewczyny do wiedźmińskiego zamku), z drugiej – rozpoczyna się również nerwowe poszukiwanie potwora.
Leszego znajduje oczywiście Geralt. Rozpoczyna się walka, Geralt, pewnie mając w pamięci niedawne pouczenia Vesemira, korzysta z ognia, by zranić potwora… po czym ze zgrozą odkrywa, że potworem jest Eskel. Widać, że nie chce go zabić, przez co zostaje obezwładniony i musi zostać uratowany przez Vesemira. Wiedźmini zapewniają Eskela, że chcą mu pomóc, ale kiedy ten niemal zabija starego Vesemira, Geralt podejmuje trudną decyzję, rozpala swój miecz (jak rozumiem znakiem Igni) i ostatecznie eliminuje Eskela-leszego. Cały ten wątek z leszym jest dość niedorzeczny. Potwór, który grasuje po Kaer Morhen, siedzibie zabójców potworów? Serio? Wiem, że szewc bez butów chodzi, ale nie przesadzajmy… Uśmiercenie Eskela, który jest stosunkowo istotną i przede wszystkim lubianą postacią? Chociaż przy tym, jaki nieprzyjemny był Eskel w serialu, może i dobrze, że szybko umarł i możemy zapomnieć o wypaczeniu jego charakteru. W książkach leszy zostaje wspomniany zaledwie kilkukrotnie, przeważnie w towarzystwie innych nazw potworów, kiedy Geralt zastanawia się, co zabiło daną ofiarę, albo jakiś inny bohater opowiada anegdotki potworach grasujących w okolicy. Nie przypominam sobie, żeby Geralt rzeczywiście zmierzył się z leszym gdziekolwiek na kartach książek. Drzewiasty potwór odgrywa zaś dużą rolę w grach CD Projektu – i znów trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy, którzy zarzekają się, że nie adaptują gier, równocześnie bardzo mocno w tym sezonie próbują się do rzeczonych gier odwoływać i puszczać oko do ich licznych fanów.
Po walce wiedźmini wznoszą toast za poległego brata i wieszają jego medalion na drzewie pamięci w głównej sali – przy okazji mamy kolejny Easter egg dla fanów wiedźmińskich gier, bo tuż obok medalionu Eskela na drzewie wisi też medalion kształtem wzorowany na tym z gier. Tymczasem Geralt idzie upewnić się, że Ciri jest bezpieczna. Na przestrzeni całego odcinka nauczył się dwóch rzeczy – tego, że dziewczyna potrzebuje poczuć się pewniej i mieć jakieś możliwości samoobrony, i tego, że nawet najbezpieczniejsze miejsce na świecie nie daje gwarancji, że nic złego się w nim nie wydarzy. Uzbrojony w tę wiedzę Geralt zabiera Ciri na dziedziniec i pokazuje jej pierwsze kroki z mieczem – szkoda, że nie kazał jej się najpierw przebrać w coś bardziej praktycznego niż śnieżnobiała suknia, ale już nie czepiajmy się szczegółów. Tak oto dochodzimy w serialu do momentu, w którym Ciri rozpoczyna swój wiedźmiński trening – i to temu będziemy się przyglądać w kolejnych odcinkach.
Baba Jaga patrzy – wątek czarodziejek
Wątek Yennefer i pozostałych czarodziejek rozpoczyna się od zaskakującej wizji – Geralt i Yennefer prowadzą zwyczajne życie, sprzedają na targu plony z własnego ogródka, oczekują córki. Szybko jednak wizja staje się niepokojąca, dziecko płacze, tajemnicza, podejrzanie przypominająca Geralta postać wykrada (a może ratuje przed pożarem kołyski?) Yennefer dziecko o wyraźnie elfich uszach. Nie mamy wątpliwości, że to sen, nie jest to jednak sen przypadkowy, a zapowiedź rozpisanego na cały sezon dziwnego wątku, w którym serialowi scenarzyści ostro puścili wodze wyobraźni – i z każdym odcinkiem kopali pod sobą większy dołek.
Na razie jednak Yennefer budzi się ze snu i orientuje się, że razem z Fringillą zostały porwane przez elfy, w tym przez znanego z poprzedniego sezonu Filavandrela, tego samego, z którym Geralt miał do czynienia w Dolinie Kwiatów, gdzie rozwiązywał zagadkę diaboła kradnącego ziarno dla głodujących elfów. Tym razem jednak Filavandrel nie kradnie jedzenia znienawidzonym ludziom – wygląda na to, że znalazł sobie cel: służy królowej elfów i potężnej czarodziejce, Francesce Findabair, przed której oblicze prowadzi swoje więźniarki. W książkach poznajemy Francescę Findabair w zgoła innych okolicznościach. Ma to miejsce w tomie Czas pogardy podczas politycznego zjazdu czarodziejów w Aretuzie – Francesca jest bowiem nie tylko królową Wolnych Elfów, ale i powszechnie znaną członkinią najwyższej Kapituły i wpływowym graczem w politycznych intrygach. Serial, przynajmniej na razie, umieszcza ją w zupełnie innym miejscu na politycznej mapie, jako świeżo wybraną przywódczynię, ewidentnie niezbyt powiązaną z Aretuzą, i zamierza wykorzystać do bliższego zarysowania sytuacji elfów i ich politycznych sojuszy – a Yennefer, która w książkach jest wyraźnie obeznana w politycznych intrygach, a już zwłaszcza w „kto jest kim”, tutaj zdaje się nie znać Franceski, zresztą z wzajemnością. Elfka irytuje się na to, że Filavandrel przyprowadził do obozu ludzi, i sugeruje, że trzeba było powiesić trupy obu kobiet na drzewach jako wiadomość dla okolicznej ludności – jest to pewne nawiązanie do książek, choć tam widzimy raczej ciała elfów wystawione przez ludzi jako odstraszający przekaz dla elfich partyzantów kryjących się po lasach, z dialogów dowiadujemy się jednak, że elfy nie pozostają dłużne i człowiek, który żywy wpadnie w ich ręce, będzie żałował, że się urodził. Yennefer próbuje zagrać kartą swojego elfiego pochodzenia, Francesca jednak zbywa jej próby jako dość żałosne. Z wymiany zdań pomiędzy elfami dowiadujemy się dwóch kluczowych rzeczy: Francesca ewidentnie szuka czegoś w pobliskich elfich ruinach, nawiedzają ją też podobne sny, jakich doświadczyły w tym odcinku Yennefer i (jak się zaraz okaże) Fringilla. Póki co, życie czarodziejek zostaje oszczędzone, bo Francesca chce się skupić na swoich poszukiwaniach, a zająć więźniami później.
Przywiązane do drzewa czarodziejki mają więc trochę czasu, by zastanowić się nad swoją sytuacją i spróbować z niej jakoś wybrnąć. Z ich rozmowy dowiadujemy się między innymi, że rektorka Aretuzy zapewniała swoje uczennice, że elfi magowie wyginęli – co chyba ma nam tłumaczyć, dlaczego nie znały wcześniej Franceski. Yen i Fringilla odkrywają, że razem z Francescą wszystkie trzy śnią o zakapturzonych postaciach – i postanawiają wykorzystać te współdzielone sny do wkupienia się w łaski władczyni elfów. Tymczasem Francesca i jej ludzie rozprawiają o losie głodujących elfów, którym ludzie odebrali ziemie, a królowa zapewnia, że jej zdaniem postać, którą widzi w snach, to elfia wieszczka Itlina, która ma ich zaprowadzić w miejsce, gdzie będą mogli się spokojnie osiedlić. Filavandrel ewidentnie ma inne zdanie na temat tego, w jaki sposób elfy powinny walczyć o swoje – opuszcza więc towarzystwo i zostaje zagadnięty przez nasze czarodziejki desperacko próbujące coś ugrać. Yennefer próbuje zagadać o elfią piosenkę, Fringilla zapewnia, że elfy i Nilfgaard mają wspólnego wroga, obie próbują grać na jego ambicji i na tym, że to on był kiedyś przywódcą elfów, ostatecznie mówią mu o swoich snach – elf nie daje się jednak przekonać. Dziwnym zbiegiem okoliczności okazuje się jednak, że akurat w ruinach coś znaleziono.
Czarodziejki zostają zabrane do elfich ruin, gdzie oglądają naścienne malowidła na temat magii i Chaosu oraz Koniunkcji Sfer i przybycia potworów na Kontynent. Jeśli się bardzo uprzeć, można to potraktować jako nawiązanie do obrazujących historię magii malowideł wiszących w Galerii Chwały w Aretuzie, którą to Geralt ma okazję podziwiać w książce Czas pogardy podczas zjazdu czarodziejów i rozmowy z Vilgefortzem. W serialu czarodziejki również zaraz przeprowadzą podchwytliwą rozmowę – zostały ściągnięte do ruin przez Francescę, by porozmawiać o swoich wizjach. Panie wspólnie odkrywają posąg Bezśmiertnej Matki, groźnej wiedźmy z lasu, która mieszka w pozbawionej drzwi chatce na, co prawda nie kurzej, ale bazyliszkowej łapce. Ten wątek z jednej strony ewidentnie nawiązuje do Baby Jagi i różnych wersji tej baśni (trochę, jakby serial przypomniał sobie, że takie nawiązania są u Sapkowskiego ważne), z drugiej natomiast trochę też odwołuje się do motywu znanego z gry Dziki Gon – tam też mieliśmy występujące w trzech osobach wiedźmy z lasu, które za odpowiednią (dość krwawą) opłatą spełniały potrzeby okolicznej ludności. Przypominam, że twórcy nadal twierdzą, że nie adaptują gier.
Francesca dopatruje się w Bezśmiertnej Matce raczej starego elfiego bóstwa i zarządza, że wraz z czarodziejkami zejdzie do podziemi spotkać się z wzywającą je siłą. W podziemiach znajdują… las. Ten sam, o którym wspominał Vesemir, opowiadając Ciri o demonicy. Po drodze Fringilla opowiada co nieco o swoim śnie i swojej przeszłości w Nilfgaardzie – także o tym, jak za czasów poprzedniego władcy zwanego Uzurpatorem, wszystkich magów, łącznie z nią, na całe lata zamknięto w więzieniu będącym równocześnie domem uciech, i o tym, jak z tego okropnego miejsca uratował ją dzisiejszy cesarz Emhyr. To pozwala nam nieco lepiej zrozumieć jej niemal fanatyczną lojalność wobec Emhyra. Czarodziejki w końcu odnajdują chatę bez drzwi – i choć Yennefer próbuje ostrzegać Francescę, że ich wizje mogą nie być tym, czym się wydają, elfka recytuje zaklęcie, a czarodziejki, każda osobno, budzą się w chacie Bezśmiertnej Matki i odbywają z nią przedziwne rozmowy pełne kuszenia mocą i spełnieniem najskrytszych pragnień. Yennefer słucha o swojej desperacji i odzyskaniu magii, którą utraciła po bitwie o Sodden. Fringilla o władzy i potędze, zarówno Nilfgaardu, jak i swojej. A Francesca o ocaleniu swojego ludu poprzez danie mu nadziei – nowonarodzonego elfiego dziecka. Motyw elfich problemów z rozmnażaniem okaże się kluczowy dla wątku Franceski w serialu – pobrzmiewa on również u Sapkowskiego, choć z goła inaczej. Tam elfy są w pewnym sensie na wyginięciu nie tylko dlatego, że są grupą prześladowaną – ale także dlatego, że do rozmnażania się zdolna jest tylko elfia „młodzież”, przez pierwszych kilkadziesiąt lat długiego elfiego życia. Ale młodzież chętnie też rwie się do walki, wykrwawia i ginie, zamiast zakładać rodziny – jak czytamy w Krwi elfów, spowodowana tym dziura pokoleniowa pojawiła się mniej więcej 200 lat przed rozpoczęciem akcji książek, gdy Elirena poprowadziła niemal całą elfią młodzież do walki przeciwko ludziom, a sytuacja powtarza się i teraz, gdy młode elfy dołączają do partyzanckich oddziałów Scoia’tael. Serial nie porusza tego tematu i nie za bardzo wyjaśnia, dlaczego właściwie od dawna nie urodził się żaden czystej krwi elf. Słyszymy jedynie, że Francesca kilkukrotnie próbowała, ale nie donosiła ciąży. W serialu nie wiemy też, ile Francesca ma lat, być może jej problemy wynikają właśnie z tego, że przekroczyła pewien wiek (w książce przekroczyła go bardzo dawno temu). Wiele rzeczy w tym wątku jest jednak niedopowiedzianych, i bez znajomości książek trochę trudno byłoby wywnioskować, z czego one wynikają.
Bezśmiertna Matka kusi wszystkie trzy czarodziejki, przy okazji organizując polityczny i militarny sojusz pomiędzy Nilfgaardem i elfami. Co jest w sumie trochę śmieszne – bo, jak się dowiemy w kolejnych odcinkach, jej celem miało być czerpanie mocy z cierpienia, a nie układanie polityki na Kontynencie. Oczywiście ostatecznie i z tych sojuszy wyniknie jakieś cierpienie i demonica otrzyma, co chciała – ale trudno się oprzeć wrażeniu, że scenarzyści nie mieli innego pomysłu na uzasadnienie bratania się elfów z Nilfgaardem i musieli w to mieszać jeszcze demoniczne moce. Zupełnie, jakby wspólny wróg w postaci ludzi z północy i obietnica utworzenia elfiego państwa nie były wystarczającym uzasadnieniem. Ostatecznie Fringilla i Francesca zawierają układ z Bezśmiertną Matką, Yennefer zaś na razie zostaje przez nią zostawiona sama sobie, by nieco podgotowała się w niej desperacja i frustracja związana z utratą magicznej mocy. Yen budzi się więc w lesie i orientuje się, że Fringilla przyłączyła się do elfów i zamierza doprowadzić do ich sojuszu z Nilfgaardem. Ostrzega czarodziejkę, że to głupi pomysł, a wiedźma, z którą właśnie się spotkały, nie jest żadnym elfim bóstwem, Fringilla jednak nie chce słuchać, wpatrzona w świetlaną przyszłość Nilfgaardu (i swoją własną). W ostatniej scenie widzimy, jak Yennefer zmaga się z brakiem magii, desperacko próbując otworzyć portal, a potem przechodzi małe załamanie.
Tym samym na dobre rozpoczął się wątek rozpisanej na główną antagonistkę sezonu Bezśmiertnej Matki, która cichutko pociąga za sznurki… i która zafunduje nam koszmarne rozczarowanie na końcu sezonu. Jak być może zauważyliście, zdecydowanie nie jest to mój ulubiony wątek – i głęboko ubolewam nad tym, że będę musiała do niego wracać przez kolejnych kilka odcinków… Ale czego się nie robi z miłości do Wiedźmina!
Przy pierwszym oglądaniu tego odcinka byłam tak zaaferowana idiotycznymi wydarzeniami w Kaer Morhen, że nie zwróciłam na to uwagi, ale teraz wydaje mi się, że cichym motywem przewodnim zarówno tego odcinka, jak i później właściwie w całego sezonu, staje się niemożność przedłużenia gatunku. Słyszymy o elfach, wśród których od lat nie urodziło się żadne czystej krwi elfie dziecko, o wiedźminach, którzy giną na szlaku, a kolejnych nie da się wyprodukować, bo po pogromie w Kaer Morhen utracone zostały mutageny, i o starych potworach, których pewne gatunki się nie rozmnażają, a osobniki, które jeszcze chodzą po ziemi, są tam obecne od czasu Koniunkcji Sfer uważanej za moment pojawienia się potworów. Z jednej strony odwołuje się to jakoś do poczucia nieuchronności przemijania, jakie pobrzmiewa w wielu miejscach książek Sapkowskiego, z drugiej w kolejnych odcinkach da nam pretekst do obserwowania, do jakich desperackich kroków doprowadzi bohaterów konfrontacja z niemożnością przedłużenia swojego dziedzictwa… Ale temu przyjrzymy się przy okazji kolejnych epizodów – już wkrótce!
2 komentarze
Robisz świetną robotę z tymi analizami. Serial bardzo mi się nie podobał, oględnie rzecz ujmując, ale twoje analizy chętnie czytam.
Dzięki! <3
Komentarze zostały wyłączone.