Na początku byli kosmici… i widział Arishem, że było to dobre. Do kin trafiła nowa produkcja Marvela – wyreżyserowana przez nagrodzoną Oscarem Chloé Zhao, błyszcząca gwiazdorską obsadą, wprowadzająca nowych bohaterów, poważniejsza w wymowie i fabularnie sięgająca z jednej strony do kosmologii, z drugiej zaś do początków cywilizacji człowieka. Co z tego wszystkiego wyszło i jak Eternals wypadają na tle MCU?
Film
Jeżeli istnieje jakaś książka niemal niemożliwa do przeniesienia na kinowy ekran, to prawdopodobnie jest nią kultowa Diuna Franka Herberta. Monumentalna, niemal ośmiusetstronicowa, napisana niezwykłym językiem, wykuta z przedziwnego splotu filozoficznych koncepcji i elementów rozmaitych kultur, niespieszna, wymagająca, domagająca się zanurzenia w świecie przedstawionym bez zbędnych wyjaśnień, pełna sprzeczności, jednocześnie futurystyczna i otulona atmosferą przeszłości, kameralna i epicka zarazem… A nawet jeszcze nie wspomnieliśmy o fabule, w której fatum, mistyka, stare przepowiednie, nowe religie i wizje nieuchronnej przyszłości przeplatają się z wielopoziomowymi politycznymi intrygami i widmem wojny. Jak przenieść to wszystko na ekran i zmieścić wewnątrz nawet bardzo długiego filmu, nie tracąc ważnych elementów, z których utkana jest ta niezwykła opowieść? Prawdopodobnie nie da się tego zrobić… Ale Denis Villeneuve zbliża się do osiągnięcia tego celu tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Premiera nowego filmu Marvela zbliża się wielkimi krokami – a razem z nią nie tylko nowi bohaterowie, ale i nowy poziom wewnętrznej mitologii superbohaterskiego uniwersum. Kim są Eternals, kto jest kim w tej tajemniczej grupie i czego możemy się spodziewać po nowym filmie z MCU? W tym tekście postaram się zarysować nieco kontekstu dla nowych bohaterów. [Tekst może zawierać potencjalne spoilery].
Rzućcie wszystko i lećcie do kina na Najmro, bo takiego polskiego filmu to chyba jeszcze nie widzieliście! Debiut fabularny Mateusza Rakowicza to czysta rozrywka w najlepszym wydaniu, zaserwowana w tak kolorowej i efektownej formie, że próżno szukać drugiego takiego obrazu w historii rodzimej kinematografii.
Polska kultura ma bogatą tradycję opowiadania o weselach. Od dramatu Wyspiańskiego po Smarzowskiego, który podejmuje ten temat już w dwóch filmach, lubimy się przyglądać zderzeniu osobowości, klas społecznych i życiowych postaw podczas burzliwych i ostro zakrapianych przyjęć po zaślubinach – i przy okazji sami przeglądać się w krzywym zwierciadle. O ile jednak zazwyczaj wesela te mają miejsce po zawarciu małżeństwa przez młodą parę, o tyle film Kuby Michalczuka, z jednej strony wpisując się w te najlepsze tradycje, z drugiej stawia pytanie o to, jak przetrwać weselną noc, gdy państwo młodzi rozmyślą się tuż przed ołtarzem.
Wiecie, czego jeszcze brakowało w MCU? Porządnego fantasy. Niby były już fantastyczne światy, byli czarodzieje i wiedźmy, było mnóstwo science fiction – ale kawałek prawdziwie magicznego, klimatycznego świata z jego własną mitologią, fauną i florą? Tego jeszcze Marvelowi nie udało się przekonująco zrealizować.* Tymczasem na ekranach kin gości właśnie Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni, film, którego zwiastuny obiecują nam szaloną jazdę autobusem bez hamulców pełnym kopaniny i efektownych sztuk walki – i który doskonale spełnia tę obietnicę, ale jednocześnie daje nam dużo więcej i otwiera uniwersum nie tylko na nowych bohaterów i nową kulturę, ale i zupełnie nowe światy. Jest tu dużo do odpakowania, więc brace yourselves, bo będzie długo i będą spoilery.
Zaczyna się od rodzinnego oglądania meczu polskiej reprezentacji ze Zbigniewem Bońkiem w składzie – a potem jest już tylko bardziej nostalgicznie. Do kin trafił nowy film Kingi Dębskiej Zupa nic, pomyślany trochę jako rozgrywający się w latach 80-tych prequel do słynnego filmu reżyserki Moje córki krowy – choć jest to prequel na tyle nieoczywisty, że (najwyraźniej) można obejrzeć oba filmy i zupełnie ich ze sobą nie skojarzyć.
Wiedźmina nigdy za wiele. Netflix chyba się ze mną w tej kwestii zgadza – bo na platformie pojawiła się nowa wiedźmińska opowieść. Wiedźmin: Zmora wilka to animacja osadzona w świecie wykreowanym przez Sapkowskiego, skupiająca się na przeszłości Vesemira, na tym, jak został wiedźminem, jak w młodości poczynał sobie na szlaku. [Tekst zawiera spoilery].
Wielkimi krokami nadchodzi premiera filmu Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni – a z nią nowi bohaterowie i nowy kawałek uniwersum Marvela. Ale nie wszystko w nim będzie nowe – bo wielki powrót na kinowe ekrany zaliczy tajemnicza organizacja, o której pierwszy raz usłyszeliśmy już dobrych 13 lat temu. Kto jest kim i czego możemy się spodziewać po nowym filmie Marvela? W tym tekście zaglądam do komiksów i zdradzam nieco szczegółów o najnowszym superbohaterze z MCU! [Tekst może zawierać potencjalne spoilery].
Zauważyłam pewną rzecz – za każdym razem, kiedy gdziekolwiek jest mowa o jakiejkolwiek kobiecie-superbohaterce, w komentarzach natychmiast pojawia się paru mężczyzn, którzy koniecznie muszą wspomnieć o tym, jaką to beznadziejną postacią jest Kapitan Marvel i jak sam fakt powstania o niej filmu bezpowrotnie zniszczył świat. Nawet, jeżeli komentowany materiał w ogóle jej nie dotyczy. Dlaczego tak się dzieje? Mam pewne podejrzenia: autorzy tych komentarzy chyba nie zauważyli, że ten jeden jedyny raz jakaś bohaterka nie została stworzona z myślą o ich potrzebach. Albo, co jeszcze ciekawsze, zauważyli i nie mogą przejść nad tym do porządku dziennego.