Vesemir z mieczem. Kadr z filmu Wiedźmin. Zmora wilka, reż. Kwang-Il Han, 2021.

Zmora wilka – anime w świecie wiedźmina

by Mila

Wiedźmina nigdy za wiele. Netflix chyba się ze mną w tej kwestii zgadza – bo na platformie pojawiła się nowa wiedźmińska opowieść. Wiedźmin: Zmora wilka to animacja osadzona w świecie wykreowanym przez Sapkowskiego, skupiająca się na przeszłości Vesemira, na tym, jak został wiedźminem, jak w młodości poczynał sobie na szlaku. [Tekst zawiera spoilery].

Zmora wilka została zrobiona w stylu anime. To ważne, bo ten charakterystyczny japoński styl animacji determinuje nie tylko to, jak kształtowane są wizerunki postaci, ale i jak wygląda choreografia walk czy efekty używania magii. Czy Vesemir wygląda, jakby skopiował fryzurę Davida Beckhama? Tak. Czy wiedźmini podczas walki wykonują iście cyrkowe akrobacje? Tak. Czy rzucane przez nich znaki wyglądają podejrzanie efektownie? Tak. Czy postaci w ogóle wydają się znacznie potężniejsze niż statystyczny wiedźmin czy czarodziejka, jakich znamy z książek? Też tak. Ale anime rządzi się swoimi prawami i wewnątrz tego gatunku to wszystko się całkiem nieźle sprawdza.

Zmora wilka odnosi się do znanego z książek wydarzenia – pogromu w Kaer Morhen, podczas którego niesiona uprzedzeniami i strachem okoliczna ludność z pomocą czarodziejów ruszyła na wiedźmińską warownię i wymordowała wszystkich, którzy byli w środku, przerywając łańcuch szkolenia wiedźminów i kończąc erę świetności Szkoły Wilka. W książkach te wydarzenia są zaledwie wspominane kilkoma zdaniami, Sapkowski nie daje nam dla nich zbyt wiele kontekstu, ale w duchu całego cyklu z łatwością czytamy je jako efekt wybuchowej mieszaniny lęku, tłumionych frustracji i irracjonalnej niechęci do wszystkiego, co inne, co się wyróżnia. Scenarzyści netflixowej animacji mieli więc dość sporo miejsca dla swojej inwencji twórczej, by wypełnić lukę w opowieści i zarysować „powody” pogromu – i trzeba przyznać, że poczynają sobie z tym dosyć śmiało, sugerując uwikłanie niektórych wiedźminów w proces tworzenia potworów, przed którymi mieli przecież ludzkość chronić. Zachłanni wiedźmini, martwiąc się, że wkrótce zabraknie im potworów do ubijania, sami postanowili zadbać o popyt na swoje usługi, ściągając w ten sposób na siebie smutny los (który, jak wielokrotnie powtarza nam animacja, i tak by ich kiedyś spotkał, niezależnie od tego, czy przyłożyli do tego fiolkę z mutagenami).

Kadr z filmu <em>Wiedźmin. Zmora wilka</em>, reż. Kwang-Il Han, 2021.
Kadr z filmu Wiedźmin. Zmora wilka, reż. Kwang-Il Han, 2021.

Pomysł z potworami tworzonymi ludzką, czy właściwie czarodziejską, ręką nie jest obcy prozie Sapkowskiego – tego typu wątek pojawia się w powieści Sezon Burz wydanej na długo po zakończeniu właściwego cyklu. Ale tu trochę zaczynają się schody. Bo już sam Sezon Burz budzi kontrowersje w kwestii tego, czy należy go uznać za kanoniczny, czy jednak za nie do końca związaną z głównym cyklem nostalgiczną wycieczkę w przeszłość… A Zmora wilka zaledwie kilka dni po premierze budzi kontrowersje jeszcze większe. No bo jak to, wiedźmini, którzy tworzą potwory?

Jestem tym tak samo zdziwiona jak cała reszta mojego pokolenia niegdysiejszych nastolatków wychowanych na opowieściach o Geralcie z Rivii – ale chyba niepostrzeżenie doszliśmy do takiego momentu, w którym nasz swojski wiedźmin jest już właściwie na szlaku, którym kiedyś poszły Gwiezdne Wojny czy komiksy superbohaterskie. Rozrasta się. Rozgałęzia. Znajduje się w nim miejsce na coraz więcej różnych historii i różnych form ich opowiadania. Niektórych mocno osadzonych w oryginalne, innych tylko lekko inspirowanych. Mamy doskonałe gry, podbijający świat serial z dużym budżetem, prequele i spin offy, tu przeszłość młodego Vesemira, tam geneza wiedźmińskiego fachu, tu anime, tam komiksy, jeszcze gdzie indziej teatralne musicale… Kontynent się rozrasta. A mi jest tak dziwnie ciepło na serduszku i mokro w oczach.

Kadr z filmu <em>Wiedźmin. Zmora wilka</em>, reż. Kwang-Il Han, 2021.
Kadr z filmu Wiedźmin. Zmora wilka, reż. Kwang-Il Han, 2021.

Kontynent się rozrasta, pojawiają się kolejne opowieści – i jak to z adaptacjami, a tym bardziej dziełami opartymi na motywach bywa, każda opowieść robi coś po swojemu. Ich mnogość otwiera pole do żarliwych fanowskich dyskusji o tym, co pasuje do kanonu, a co nie… Ale mam taką propozycję: zanim rzucimy się dyskutować o kanonie, poświęćmy chwilę opowieści jako takiej. Zadajmy sobie pytania, co chciała nam powiedzieć, dlaczego w ten sposób i jakie eksploruje pomysły. Bo tak jak wiedźmini robiący salta w powietrzu odnajdują się wewnątrz gatunku anime, tak i wewnątrz Zmory wilka może być miejsce dla pochylenia się nad postawami, którym książki nie poświęcają wiele uwagi, ale może i one po gruntowniejszym zbadaniu odnalazłyby się gdzieś wewnątrz ducha opowieści.

Wiedźmini, których poznajemy w Zmorze wilka, to raczej nie zakon szlachetnych duchem wojowników zaprzysiężonych do obrony ludzkości… To cech pełen wyrobników próbujących napełnić swój mieszek. Ba, to cech, w którym nie brakuje i takich, którzy – wykorzystując naiwność słabszych – znajdą sposób, by ich oszukać i wydusić z nich pieniądze, nawet kosztem czyjejś krzywdy… a potem przechwalają się tym przy piwie. Ludzie tych merkantylnych wiedźminów nie lubią – ale trudno powiedzieć, co było pierwsze, wiedźmiński cynizm czy ludzka niechęć do mutantów. W tak brutalnej, niewdzięcznej pracy i w obliczu jawnej niechęci tych, którym niesie się pomoc, trudno byłoby nie popaść w cynizm. Na wczesnym etapie opowieści mamy już więc zarysowane wiedźmińskie motywacje, wśród których złote monety potrzebne do przetrwania i jako tako wygodnego zimowania są motywacją największą – bardzo łatwo wyprowadzić stąd pytanie, jak daleko taki wiedźmin może się posunąć, by zapewnić tudzież stworzyć sobie okazję do zarobienia grosza. A czasy nie są lekkie – potworów, a więc i pracy jest coraz mniej, wiedźminów zaś całkiem sporo, zwłaszcza, że w pewnym momencie Kaer Morhen zaczęło pełnić rolę dość brutalnego sierocińca, a co biedniejsze rodziny zwykły zostawiać pod wiedźmińską bramą gęby, które zbyt trudno było im wykarmić. Czy dużo trzeba, by w takich warunkach cyniczny wiedźmin do spółki z lubującym się w eksperymentach czarodziejem założyli spółkę produkującą popyt na wiedźmińskie usługi?

Kadr z filmu <em>Wiedźmin. Zmora wilka</em>, reż. Kwang-Il Han, 2021.
Kadr z filmu Wiedźmin. Zmora wilka, reż. Kwang-Il Han, 2021.

Paradoksalnie ten niechlubny okres wiedźmińskiej działalności wcale nie musi być sprzeczny z tym, co znamy z książek – bo z książek znamy wiedźminów wyszkolonych przez Vesemira, przez niedobitki pogromu. A całe te dramatyczne wydarzenia i egoistyczne decyzje, które być może je przyspieszyły, mogły być punktem zwrotnym dla bohatera. Nawet jeśli niegdyś skupiony był na uganianiu się za mieszkiem pełnym złota, nawet jeśli nie stronił od oszustw i naciągactwa – nie trudno sobie wyobrazić, że po takich przejściach i po zrozumieniu, jakie niezamierzone konsekwencje mogą mieć nasze egoistyczne wybory, dojrzalszy Vesemir może chcieć poprowadzić pozostałą przy życiu garstkę młodych wiedźminów w nieco innym kierunku.

Niezależnie od tego, czy uznamy Zmorę wilka za jakkolwiek pasującą do kanonu, czy wolimy ją traktować jako coś zupełnie odrębnego, sama opowieść dość solidnie trzyma się na własnych nogach, jest dynamiczna, ciekawie poprowadzona, pełna moralnych rozterek – a zaskakująco wygadany Vesemir jest zaiste sympatyczną postacią. Nie jest to produkcja bez wad – zupełnie na przykład nie rozumiem, po co stylizowano główną postać kobiecą na Yennefer, skoro nie łączy ich nic poza profesją. Ale sama animacja jest ciekawym dodatkiem do wiedźmińskiego świata. Cegiełką w tym powoli rosnącym uniwersum inspirowanych wiedźminem dzieł wszelakich. I wiecie co? Mnie te kolejne cegiełki cieszą. Bo w tej przepięknej mnogości i różnorodności każdy znajdzie coś dla siebie. A dla mnie to zawsze jeszcze więcej wiedźmina.

Przeczytaj także: