Wielkimi krokami nadchodzi premiera filmu Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni – a z nią nowi bohaterowie i nowy kawałek uniwersum Marvela. Ale nie wszystko w nim będzie nowe – bo wielki powrót na kinowe ekrany zaliczy tajemnicza organizacja, o której pierwszy raz usłyszeliśmy już dobrych 13 lat temu. Kto jest kim i czego możemy się spodziewać po nowym filmie Marvela? W tym tekście zaglądam do komiksów i zdradzam nieco szczegółów o najnowszym superbohaterze z MCU! [Tekst może zawierać potencjalne spoilery].
Komiksowe początki
Pochodzący z Chin Shang-Chi zadebiutował w grudniu 1973 roku w Special Marvel Edition #15. To postać stworzona przez scenarzystę Steve’a Engleharta i rysownika Jima Starlina na fali popularności filmów kung-fu z Bruce’em Lee (sam Shang-Chi początkowo był zresztą rysowany w sposób ewidentnie przypominający aktora). Marvel bardzo chciał się podłączyć pod ten trend i trochę na nim zarobić, wydawnictwu nie udało się jednak uzyskać licencji na adaptację najpopularniejszych tytułów. Tak powstała ich własna, oryginalna postać Mistrza Kung-Fu, Shang-Chi – choć dla porządku trzeba dodać, że we wczesnych komiksach większość pozostałych zaludniających jego historię postaci to licencjonowani bohaterowie powołani do życia przez brytyjskiego pisarza Saxa Rohmera w pierwszych dekadach XX wieku.
Imię Shang-Chi oznacza „wznoszenie i rozwijanie ducha” – i całkiem dobrze pasuje do bohatera, który zaczyna jako syn legendarnego złoczyńcy, by stać się obrońcą dobra. Komiksowy Shang-Chi jest synem nieśmiertelnego terrorysty Fu Manchu – karykaturalnej postaci złego Azjaty spopularyzowanej przez wspomnianego Rohmera i filmowe adaptacje jego powieści do tego stopnia, że stała się wzorcowym obrazem orientalnego czarnego charakteru… a wy jesteście w stanie sobie poprawnie wyobrazić „wąsy Fu Manchu”, nawet jeśli nigdy wcześniej nie słyszeliście tego określenia. Później, kiedy Marvel stracił prawa do bohaterów wykreowanych przez Romera, Fu Manchu został przemianowany na Zhenga Zu – osiemnastowiecznego chińskiego czarownika, który stworzył imperium zła i nieustannie próbuje zapanować nad całym światem.
Matką Shang-Chi była według komiksów biała Amerykanka wybrana przez Fu Manchu specjalnie ze względu na swój genotyp – geniusz zła chciał sobie bowiem stworzyć równie genialnego dziedzica dla swojego kryminalnego imperium. I tak Shang-Chi od najmłodszych lat, prawdopodobnie od niemowlęctwa, był szkolony, trenowany, manipulowany tak, by stać się najskuteczniejszym i najwierniejszym żołnierzem swojego ojca. Długo wierzył w to, że ojciec jest dobrym człowiekiem i czyni wyłącznie dobro – a kiedy wysyła go z misją zamordowania kogoś, to musi to oznaczać, że ta osoba jest zagrożeniem dla świata i jej eliminacja jest niezbędna. Podczas swojej pierwszej misji Shang-Chi spotyka jednak arcywroga swego ojca, Sir Denisa Naylanda Smitha powiązanego z brytyjskimi tajnymi służbami – i ten zdradza mu prawdę o działalności Fu Manchu. To jest moment przełomowy – Shang-Chi porzuca służbę ojcu, przyłącza się do MI-6 i z pomocą brytyjskich agentów raz za razem robi wszystko, by pokrzyżować zbrodnicze plany swojego ojca. Konflikt moralności rozrywa rodzinę – a Shang-Chi niejednokrotnie musi się mierzyć z nasłanymi na niego ludźmi ojca, walczyć ze swoim bratem i przyrodnią siostrą.
W przerwach pomiędzy rujnowaniem rodzinnego biznesu Shang-Chi szerzy dobro także w innych miejscach na świecie, wspomaga innych superbohaterów i przejściowo dołącza do superbohaterskich grup takich jak Secret Avengers, Agents of Atlas, Heroes for Hire. Niekiedy zmęczony ciągłymi potyczkami ze złem udaje się na „emeryturę” do niewielkiej chińskiej wioski, gdzie spędza czas, łowiąc ryby – ale zawsze stawia się na wezwanie, gdy organizacja jego ojca znów wychodzi z cienia z kolejnym zbrodniczym planem.
Shang-Chi był dość przełomową postacią w panteonie Marvela. Pojawił się w czasach, kiedy w zachodnich mediach dominowały (choć tak naprawdę wciąż jeszcze dominują) trzy główne typy postaci azjatyckich mężczyzn – mistrz kung-fu, karykaturalny złoczyńca w tradycyjnych szatach i z charakterystycznym zarostem oraz słabowity i kompletnie aseksualny mięczak. Choć w opowieściach o nim nie brakowało karykaturalnych postaci (patrz: ojciec), a sam Shang-Chi wpisywał się w typ mistrza kung-fu, to jednak był pełnokrwistą, ciekawie napisaną postacią i na każdym kroku stanowił kontrę dla dwóch pozostałych stereotypowych wizerunków. Był bohaterski, heroiczny i szlachetny, ratował świat, zamiast knuć, jak go zniewolić. Był silny i sprawczy, a nie bierny i słabowity. Był przystojny i robił wrażenie na kobietach, zamiast stanowić blade i aseksualne tło dla innych (białych) bohaterów.
I być może właśnie sposób, w jaki prowadzona była jego postać, sprawił, że pierwszy solowy tytuł o przygodach Shang-Chi utrzymał się na rynku ciągiem przez 10 lat, a bohater do dziś jest bardzo lubiany i opowieści o nim były kilkukrotnie wznawiane. [Choć równocześnie trzeba przyznać, że początkowo ze względu na marną technologię druku oraz chęć Marvela, by wyraźnie odróżnić jego kolor skóry od białych postaci, Shang-Chi kolorowany był w komiksach na bardzo żółty, złoty wręcz kolor. Odynowi dzięki za lepsze drukarki!].
Co potrafi Shang-Chi?
Shang-Chi jest uzdolnionym wojownikiem i specjalistą od rozmaitych sztuk walki, ze szczególnym uwzględnieniem chińskich stylów walki określanych łącznie jako wushu. W tym zakresie niewielu może mu dorównać – kiedy stoczył pojedynek z Iron Fistem, walka zakończyła się remisem… choć jeśli wierzyć Czarnej Panterze, był to remis ze wskazaniem na wygraną Shang-Chi. Jest zdolnym gimnastykiem i ma taki refleks, że potrafi uchylić się przed kulą z pistoletu, potrafi ją też odbić przy pomocy swoich bransolet. Mistrzowsko włada różnymi rodzajami broni, w tym tradycyjnym obosiecznym chińskim mieczem jian, pojedynczym i podwójnym nunchaku, niezwykle celnie rzuca nożami i shurikenami. W jego rękach wszystko może stać się skuteczną bronią, nawet pień drzewa.
Shang-Chi został wytrenowany do tego stopnia, że osiągnął szczyt ludzkich możliwości, jaki da się uzyskać bez sztucznych wspomagaczy. Jest niezwykle silny, szybki i wytrzymały. Ale jeśli mówimy o wspomagaczach… To Shang-Chi potrafi tak skoncentrować swoją życiową energię, że ta daje mu dodatkowe moce – zwiększa jego siłę i wytrzymałość, pozwala przebić się pięścią przez mur, żelazo i beton oraz znosić nadludzko mocne ciosy i ból. Potrafi tak kontrolować swój układ nerwowy, by znieczulić się na ból, opierać się działaniu trucizn czy spowolnić krwawienie z rany. Zna wrażliwe punkty na ciele człowieka, których uciśnięcie potrafi sparaliżować lub zabić. W jednym z komiksów walczył ze smokiem – i udało mu się go pokonać, choć nie bez pomocy powiększającej technologii Hanka Pyma. W pewnym momencie zyskał też możliwość tworzenia żywych kopii swojej osoby.
Poza wyczerpującymi treningami przeszedł także szpiegowskie szkolenie w MI-6. Mówi w kilku językach – angielskim, kantońskim, współczesnym oraz starożytnym mandaryńskim, a także trochę po francusku.
Dziesięć Pierścieni
Jak być może pamiętacie z filmów o Iron Manie, Dziesięć Pierścieni to operująca na całym świecie organizacja terrorystyczna założona przez Mandaryna – tego prawdziwego chińskiego terrorystę, który póki co w MCU pozostawał w ukryciu, a nie tego fałszywego uzurpatora, którego zagrał Ben Kingsley. To Dziesięć Pierścieni stało za porwaniem Tony’ego Starka w Iron Manie z 2008 roku i po cichu kupowało broń od Stark Industries. W Iron Manie 3 z 2013 roku Dziesięć Pierścieni budziło strach w obywatelach USA – dopóki nie okazało się, że to wszystko wielki spektakl wyreżyserowany przez Aldricha Killiana dla zatuszowania jego postępków, w którym to spektaklu złowrogiego Mandaryna zagrał wynajęty aktor. Marvel jednak nie pozostawia nam wątpliwości – Dziesięć Pierścieni oraz Mandaryn istnieją naprawdę, a uwadze Mandaryna nie umknęły ataki, jakie publicznie przypisał mu spisek uknuty przez Killiana. To, co zaś mogło umknąć niektórym widzom, to krótkometrażówka Niech żyje król z 2014 roku. Trafiamy w niej do więzienia, w którym fałszywy Mandaryn grany przez Kingsleya odsiaduje wyrok za swój udział w atakach terrorystycznych – ale nagle do więzienia włamują się ludzie prawdziwego Mandaryna, który zapragnął odzyskać swój tytuł, i porywają aktora. Już wtedy, w 2014 roku, zapowiedziano nam więc, że Mandaryn powróci (tudzież w końcu naprawdę się pojawi) – i wygląda na to, że Shang-Chi i Legenda Dziesięciu Pierścieni spełni tę obietnicę.
W komiksach Dziesięć Pierścieni to nie tylko nazwa kryminalnej organizacji – to też realnie istniejące przedmioty, 10 magicznych pierścieni mocy noszonych przez Mandaryna na palcach i pozwalających mu manipulować między innymi ogniem, lodem, powietrzem i materią. W zwiastunach filmu również widzimy pierścienie dające bohaterowi różne moce – choć tym razem to raczej magiczne bransolety, być może zresztą będące nawiązaniem do bransolet noszonych przez Shang-Chi w komiksach.
Kim jest ten prawdziwy Mandaryn, pozostający dotąd w ukryciu? W komiksach to dość karykaturalna, choć ważna postać – arcywróg Iron Mana wiecznie skupiony na planowanym podboju świata, potomek Czyngis-chana, który w pewnym momencie posiadł moce i technologiczne sekrety obcej cywilizacji inteligentnych smoków.
Wszystko wskazuje na to, że w filmowym uniwersum Marvela tytuł Mandaryna nosi Wenwu, filmowy ojciec Shang-Chi, stojący na czele Dziesięciu Pierścieni. Wygląda więc na to, że Marvel łączy w jego osobie dwie różne postaci z komiksów, jednocześnie pozbywając się pewnych problematycznych elementów fabularnych i wizerunkowych. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy Marvel stapia ze sobą kilka pokrewnych komiksowych wątków w jedną, nową całość, tworząc bardziej wiarygodne dla współczesnego widza backstory dla postaci i organizacji istniejących w MCU.
Uwspółcześnienie głównego antagonisty i uczynienie go bardziej szefem dużej organizacji terrorystycznej niż tajemniczym orientalnym czarownikiem obwieszonym ostentacyjną biżuterią i dumnie eksponującym stereotypowy zarost będzie doskonałym krokiem – który pozwoli skorygować karykaturalne komiksowe wizerunki azjatyckich złoczyńców… bo w tej materii Marvel nigdy nie był zbyt subtelny i pozwalał sobie na granie ogromnymi, nierzadko problematycznymi stereotypami. W tym kontekście nawet postać fałszywego Mandaryna z Iron Mana 3 zaczyna mieć sens jako metatekstualny komentarz do zachodnich wyobrażeń o wschodnich złoczyńcach – i ja taką inteligentną samokrytykę jak najbardziej kupuję.
Wygląda na to, że przed nami kolejna odsłona ulubionego tematu Marvela: problemów z ojcem. A nawet: problemów z morderczym ojcem. Czy będzie to kameralna historia o mafijnej rodzinie, czy większy niż życie epos o ratowaniu świata? Akcja filmu ma się rozgrywać już po wydarzeniach z Avengers Engame – ma też posunąć MCU do przodu i być prawdziwym fabularnym otwarciem czwartej fazy. Co z tego wyjdzie i jak Shang-Chi wpisze się w całe uniwersum – przekonamy się już niebawem!
1 komentarz
Jak super, że robisz takie opracowania. To dobre przygotowanie przed seansem.
Komentarze zostały wyłączone.