Do Hawkins w stanie Indiana przyszło gorące i pełne romansów lato. Po dwóch mrocznych, jesienno-zimowych sezonach, w których grupka dzieciaków walczyła z potworami z innego wymiaru, trzecia odsłona Stranger Things na pierwszy rzut oka wydaje się zupełnie nową jakością.
Pierwszych kilkadziesiąt minut nowego sezonu to trochę niezręczne poczucie, że prawie wszystko jest jakieś inne niż do tej pory. W kadrach jest jasno. Świeci słońce. A nasze ulubione, przeurocze dzieciaki powyrastały i obecnie bardziej niż graniem w D&D są zainteresowane zgłębianiem tajników całowania się i ukrywaniem faktu tegoż całowania przed rodzicami. Trzeci sezon Stranger Things rzeczywiście wprowadza zupełnie nowy klimat – kręci się mocno wokół problemów dojrzewania i pierwszych miłości, eksploruje zmiany, jakie zachodzą w osobowościach i zainteresowaniach bohaterów, i na ciężką próbę wystawia dziecięce przyjaźnie.
Wydaje się, że w nowym sezonie wszystkiego jest więcej: więcej kolorów, więcej wątków, więcej akcji i więcej bohaterów wciągniętych w główny nurt fabularny. Stranger Things romansuje też z większą ilością gatunków filmowych. To już nie tylko przyprawiona odrobiną teorii spiskowych i wątków supernaturalnych mieszanka komedii o nerdach z horrorem, ale i nastoletnie romansidło, akcyjniak wyraźnie nawiązujący do Terminatora i zimnowojenny film szpiegowski z wątkami politycznymi i paskudnymi elementami rodem z filmów gore (nawet nie próbujcie oglądać tego sezonu przy jedzeniu!).
W tle pojawia się też kilka wyraźnych komentarzy na tematy społeczne. Dużą rolę odgrywa tu ogromne centrum handlowe, które pozbawia pracy dziesiątki małych sklepikarzy. Pomiędzy Nancy i Jonathanem mamy dyskusję o nierównościach ekonomicznych, uprzywilejowanym starcie i życiu we własnej komfortowej bańce. A w rozmowach Max z Jedenastką i Nancy z panią Wheeler pobrzmiewają echa feminizmu drugiej fali. Widać, że razem z naszą paczką bohaterów dorasta i sam serial, który coraz chętniej sięga po bardziej „dorosłe” tematy.
Ale jednocześnie pod tym poczuciem, że wszystko jest jakieś trochę inne, cały czas kryją się dokładnie te same znane i sprawdzone schematy. Znów głównym zagrożeniem są te same siły zła z Drugiej Strony – choć trzeba przyznać, że w trzecim sezonie ich możliwości wkraczają na nowy poziom i patrzymy na nie pod trochę innym kątem. Nasi bohaterowie znów dzielą się na te same grupki zadaniowe – gdzieniegdzie tylko grupka poszerza się o nową postać. Znów mamy dużo humoru, masę popkulturowych nawiązań, klimatyczne kostiumy i fryzury z lat 80., świetny montaż przy przechodzeniu pomiędzy scenami i zabawę schematami znanymi z kina.
Jednocześnie serial porzuca te wątki, które ewidentnie nie zadziałały w drugim sezonie, i nie urządza już ryzykownych eksperymentów pokroju wycieczki Jedenastki do zaginionej „siostry”. To z jednej strony oznacza, że znów nie dowiadujemy się nic nowego o laboratorium w Hawkins i innych przetrzymywanych tam dzieciach… Ale z drugiej jest bardzo bezpiecznym posunięciem i zapewnia nam skupienie się na tym, czego przede wszystkim od Stranger Things oczekujemy – akcji cały czas rozgrywającej się w kameralnym Hawkins w stanie Indiana i przezabawnych interakcjach pomiędzy dobrze znanymi i charyzmatycznymi postaciami.
I chyba to trzymanie się bezpiecznych rejonów i sprawdzonych schematów całkiem nieźle działa – szczególnie w sytuacji, gdy nasi dziecięcy bohaterowie nieuchronnie dorastają i już samo to trochę zmienia wydźwięk serialu. Wiele osób twierdzi, że to jest najlepszy jak do tej pory sezon Stranger Things, chociaż w moim odczuciu pierwszego sezonu (tak wtedy świeżego i ekscytującego) nie udało mu się przeskoczyć. Nie mogę też powiedzieć, żebym była fanką wszystkich fabularnych rozwiązań, ale być może to kwestia mojego oporu przed zmianami – a tak się składa, że cały ten sezon w pewnym sensie jest o zmianach… Bo jak się okazuje, życie toczy się dalej nawet po tym, jak kilka razy z rzędu powstrzymasz apokalipsę.
PS Koniecznie obejrzyjcie scenę po napisach – dostaniecie tam dosyć jasną odpowiedź, czy i o czym może być czwarty sezon.