Podczas gdy wszyscy zachwycali się Czarnobylem, BBC i HBO po cichu wypuściły inną, chyba jeszcze lepszą serialową perełkę. Czytając opis fabuły serialu Rok za rokiem (Years and years), można by odnieść wrażenie, że ktoś próbował streścić w jednym zdaniu cały Klan – oto historia zwyczajnej rodziny opowiedziana na przestrzeni 15 lat. I rzeczywiście, ten serial mógłby być trochę jak Klan… Gdyby w Klanie były roboty. I bomby atomowe. I getta dla biedoty. I podejrzani politycy rozdający prawa wyborcze w oparciu o wysokość IQ. I co najważniejsze – gdyby scenariusz pisali Brytyjczycy z niebywałym talentem do snucia przerażających wizji nie tak wcale odległej przyszłości.
Rok za rokiem rzeczywiście opowiada o losach zupełnie zwyczajnej rodziny z Manchesteru – tyle, że czasy, w których przyszło jej żyć, są zaiste niezwyczajne. Technologia powoli, ale i nieodwracalnie redefiniuje, co to znaczy być człowiekiem, otwiera nowe możliwości i stwarza zupełnie nowe zagrożenia. Światem wstrząsają kolejne polityczne, ekonomiczne i społeczne kryzysy. Europę zalewa fala uchodźców z zajętej przez Rosję Ukrainy, a w postbrexitowej Wielkiej Brytanii władzę przejmuje niekompetentna populistka z masą kontrowersyjnych lub wręcz niebezpiecznych pomysłów (tu w świetnej roli Emma Thompson). Z roku na rok świat staje się coraz bardziej skomplikowany, nieprzyjazny i pełen cierpienia. Ale jednocześnie życie po prostu toczy się dalej…
Z jednej strony osiągnięcia, wyzwania i problemy pędzącego przed siebie na oślep świata jak w soczewce skupiają się w tej jednej rodzinie – takiej, jak tysiące innych rodzin. Nestorka rodu, czwórka dorosłego rodzeństwa, ich małżonkowie, dzieci, kochankowie i przyjaciele – to z ich perspektywy zwyczajnego obywatela patrzymy na upadające banki i wybijające się gwiazdy polityki. Razem z nimi doświadczamy postępującej digitalizacji już nie tylko świata, ale i człowieka, odkrywamy nowe, równie kuszące, co i napawające niepokojem możliwości technologiczne. Wreszcie razem z nimi patrzymy na coraz większy chaos, brutalność i podział społeczeństwa na tych lepszych i tych gorszych, na ludzkość, która po raz kolejny cynicznie powtarza dokładnie te same błędy, jakby nigdy niczego się nie nauczyła na cierpieniu milionów. Bo jak mówi jeden z bohaterów – wcale nie żyjemy w lepszym, powojennym świecie. My tylko urodziliśmy się w chwilowej przerwie pomiędzy tragediami.
Z drugiej strony losy rodziny Lyonsów są też dowodem na to, że świat nie wariuje z dnia na dzień. To jest proces. Dziesiątki i setki rozciągniętych w czasie, kumulujących się wydarzeń, na które tu i teraz wprawdzie trochę się oburzamy, ale za chwilę przestajemy o nich pamiętać zajęci zupełnie codziennymi sprawami, ślubami, rozwodami, marudną babcią, problemami z pieniędzmi i z dorastającymi dziećmi. Ludzkość po raz kolejny powoli stacza się w przepaść, a my zauważymy to dopiero wtedy, kiedy będzie już niemal za późno, by cokolwiek zrobić. Świat płonie, a my jak gdyby nigdy nic wybieramy się do babci na urodziny.
Rok za rokiem perfekcyjnie potrafi wyważyć to, co kameralne i osobiste, z bardzo sugestywnym obrazem szerokiego świata, wielkiej polityki, jeszcze większych kryzysów i wielkiego zła, dla którego (wydawałoby się) nie ma już miejsca w cywilizowanych społeczeństwach… a które trzyma się świetnie i tylko czeka na swoje nowe pięć minut. To kolejny przykład tego, że Brytyjczycy chyba jak nikt inny potrafią snuć przerażające wizje przyszłości i to wcale nie tak dalekiej – przyszłości, w której właściwie żyjemy już teraz. Akcja serialu rozpoczyna się w roku 2019 i toczy na przestrzeni najbliższych 15 lat, a fabuła jest mocno osadzona w aktualnej sytuacji politycznej i garściami czerpie z problemów i obrazów, które jeszcze niedawno dominowały nasze serwisy informacyjne. To nie jest science fiction z gatunku „dawno temu w odległej galaktyce” ani wizja ludzkości w następnym tysiącleciu. To coś bliskiego, niemal namacalnego i tak mocno ugruntowanego w naszej codzienności, że wydaje się niezwykle realne, chwilami wręcz przerażająco nieuchronne.
Nie da się w przypadku tego serialu uniknąć porównań do Czarnego lustra – antologii niepokojących wizji przyszłości, która też przecież początkowo powstawała w Wielkiej Brytanii. Dodatkowo sprzyja temu także znajoma twarz na ekranie – Rory Kinnear, który w pamiętnym odcinku z nieszczęsną świnią grał jeszcze bardziej nieszczęsnego premiera, w serialu Rok za rokiem również wciela się w istotną rolę. Te porównania są zresztą jak najbardziej uzasadnione, zwłaszcza do pierwszych, robiących najsilniejsze wrażenie sezonów Czarnego lustra, które na równi potrafiły hipnotyzować, przerażać i zmuszać do refleksji nad tym, dokąd jako ludzkość właściwie zmierzamy.
Dlaczego o serialu Rok za rokiem nie jest głośno na całym świecie, jest dla mnie rzeczą niepojętą. Pomiędzy zatrważającą, a jednak koniec końców dającą jakąś nadzieję wizją przyszłości, wyrazistymi postaciami, z którymi łatwo się utożsamiać, i świetnie wyważonym scenariuszem, który potrafi i przestraszyć, i zrobić widzowi ciepło na sercu – ten serial to prawdziwa 6-odcinkowa uczta. Podczas gdy szeroko nagłaśniany Czarnobyl zbiera wszystkie laury, Rok za rokiem nie tylko spokojnie może z nim stanąć w szranki, ale wręcz mógłby stać się cichym zwycięzcą tegorocznego rankingu seriali… To coś, co zdecydowanie powinniście obejrzeć – nie tylko jeśli jesteście fanami Czarnego lustra.