Przemoc seksualna to taki temat, o którym z jednej strony należy głośno mówić – wszelkimi drogami uświadamiać, edukować, uwrażliwiać, rozprawiać się z krzywdzącymi stereotypami, które wielu ludzi tak chętnie powtarza. Ale z drugiej strony potrzeba do takiego mówienia sporo wyczucia – by nie traktować tematu jak taniej sensacji ani bezwiednie nie kierować dyskusji w takie strony, które bynajmniej ofiarom nie pomagają. Dlatego też każdy przypadek, kiedy to kultura popularna porywa się na temat przemocy seksualnej, jest bardzo cenny… ale też ryzykowny. Warto się więc czujnie przyglądać temu, jak filmy, seriale i książki o tym mówią i z jakim nastawieniem zostawiają swoich odbiorców.
Za przykład niech posłuży brytyjska telewizja ITV, jej dwie niedawne produkcje i przede wszystkim coś, co mnie bardzo urzekło – po każdym odcinku serialu, który porusza trudne kwestie, stacja odsyła nas od razu na stronę, gdzie możemy znaleźć pomoc, jeśli obejrzany przed chwilą materiał jakoś nas dotknął czy nas dotyczy. Prosty gest, prawdopodobnie niewiele kosztuje, a jeśli pomoże chociaż jednej osobie, to było warto. Tak należy robić telewizję.
Z wyczuciem i przesłaniem
Wspomniana stacja emituje między innymi świetny kryminalny serial Broadchurch z Davidem Tennantem i Olivią Colman w rolach głównych. Rzecz dzieje się w małej mieścinie gdzieś na wybrzeżu Wielkiej Brytanii, pierwszy sezon jest o morderstwie małego chłopca, w drugim bohaterowie odkopują nierozwiązaną sprawę z przeszłości, a najnowszy, trzeci sezon dotyczy gwałtu – przez 8 osiem odcinków podglądamy, jak detektywi próbują wyśledzić seryjnego gwałciciela, a przy okazji możemy zajrzeć za kulisy policyjnych procedur w takich przypadkach… a przynajmniej tego, jak mniej więcej powinna wyglądać profesjonalna opieka nad ofiarą.
I tutaj znów należy się pochwała, bo cały ten sezon, pomijając już nawet fakt, że jest dobrze napisany pod względem napięcia i rozwoju fabuły, jest też bardzo mądrze poprowadzony. Z jednej strony dostajemy dość dobry przykład tego, z jaką determinacją należałoby sprawców przemocy seksualnej ścigać i karać. I z jakim wyczuciem podchodzić do ofiary. Z drugiej – mamy całe spektrum społecznych reakcji na samo zdarzenie i dotkniętą nim kobietę. I wreszcie, dochodzimy do chorych motywacji, ale też gigantycznych braków w empatii oraz edukacji społecznej i seksualnej po stronie sprawców takich przestępstw. Może to moje życzeniowe myślenie, ale mam wrażenie, że wyraźne przesłanie, z jakim ten sezon jest prowadzony, ma szanse niektórym osobom, zwłaszcza młodym, otworzyć oczy na pewne sprawy.
Tym bardziej, że okoliczności zdarzenia są „wymarzoną” pożywką dla podłych, stereotypowych, krzywdzących i po prostu głupich komentarzy. Zgwałcona kobieta niekoniecznie jest tu uosobieniem młodości i atrakcyjności jak z żurnala („Ze wszystkich kobiet ktoś wybrał akurat ciebie? Serio?”). W chwili napaści nie była specjalnie trzeźwa („To po co pijesz, powinnaś się SPODZIEWAĆ, że tak będzie!”). A na dodatek jeszcze nie do końca prowadzi życie w celibacie – a już nas przecież kiedyś jeden poseł uświadomił, że kobiet często uprawiających seks zgwałcić nie można, toż to jakiś paradoks. Za chwilę zresztą jeden z bohaterów serialu pójdzie w jego ślady i uświadomi nas, że „skoro ona sypia z facetami, to przecież jeden raz więcej nie zrobi jej żadnej różnicy”.
Chwilami oglądając ten sezon ma się ochotę zwymiotować. Ale to dobrze. Bo choć nijak nie jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć, przez co przechodzi ofiara, to jednak odczuwamy głęboki sprzeciw wobec tych wszystkich absurdalnych okropieństw wygłaszanych przez ludzi pod adresem napadniętej kobiety. A przecież tych komentarzy nie wygłasza jakiś margines społeczny. To są zwykli, „normalni” ludzie – współpracownik, przyjaciółka, stróże prawa. Nie dość, że padasz ofiarą ohydnego przestępstwa, to jeszcze ludzie wokół próbują ci wmówić, że sobie na to zasłużyłaś. A w ogóle to powinnaś się cieszyć, że ktoś cię chciał.
W pogoni za sensacją
Sposób, w jaki twórcy Broadchurch podchodzą do tematu, to akurat bardzo pozytywny przykład. Ale jest też druga strona medalu. Dokładnie ta sama stacja niedawno wyprodukowała sześcioodcinkowy miniserial Liar (Kłamstwa), który stawia sprawę trochę inaczej… a mnie prowokuje do stawiania pytań o wolność artystyczną i odpowiedzialność za to, o czym i w jaki sposób zamierzamy opowiadać.
W Liar dwoje ludzi idzie na randkę. Wpadli sobie w oko, umówili się, spędzili razem miły wieczór. On odprowadził ją do domu, wpadł na drinka, a rano opowiadał koledze, że randka była świetna i że chce się jeszcze z dziewczyną spotkać. Ona za to rano obudziła się przerażona, poszła na policję i zgłosiła, że ją zgwałcono. Ona oskarża, on się wypiera – pytanie, kto mówi prawdę. I jak już sam tytuł serialu wskazuje, to właśnie znalezienie kłamcy jest w tym wszystkim najważniejsze.
Zacznę od pozytywnych rzeczy, bo Liar też jakieś w sobie ma. Przede wszystkim punkt za podjęcie tematu gwałtu na randce i tego, czym w ogóle jest gwałt. Czy umówienie się na randkę jest równoznaczne ze zgodą na seks? Czy zaproszenie mężczyzny do mieszkania oznacza przyzwolenie? Jak zaciekle musisz się bronić albo jak bardzo zostać pobita, żeby nikt nie wątpił, że tego nie chciałaś? Czy to, jak reagujesz w trakcie i po gwałcie wpływa na twoją wiarygodność? Czy w ogóle jest jakiś jeden „wiarygodny” model reagowania na taką krzywdę? Drugi punkt – za (póki co domniemanego) sprawcę, który wcale nie jest podejrzanym typem z ulicy, tylko przystojnym, szanowanym lekarzem. Ot, na oko normalnym facetem. Ale tacy też przecież gwałcą, wbrew obiegowym przekonaniom, że gwałt to domena brzydkich nieudaczników, którzy inaczej nie umieją zaspokoić swoich potrzeb. Trzeci punkt należy się za fakt, że serial próbuje się mierzyć z kwestią podważania wiarygodności ofiary… Ale już za styl, w jakim to robi, punktów przyznać raczej nie mogę.
To, że ofiarom gwałtu często się nie wierzy albo próbuje na nie zrzucić odpowiedzialność, nie jest niestety żadnym zaskoczeniem. I należy o tym mówić jak najgłośniej, by takich sytuacji było coraz mniej. Problem w tym, że Liar nie mówi: patrzcie, oni jej nie wierzą i to nie jest w porządku. Przez dokładnie połowę serialu (jeszcze nie wyszły wszystkie odcinki) sami jesteśmy zmuszeni wątpić w prawdomówność bohaterki – i to bynajmniej nie w stylu piętnującym niedowiarstwo. Scenariusz prowadzony jest jak w pierwszym lepszym kryminale, żeby jak najbardziej nas zwodzić, przenosić podejrzenia z jednej na drugą osobę. To nie sam akt przemocy ani nawet nie bohaterowie są tu najważniejsi – tylko wodzenie widza za nos. A kiedy wodzenie za nos powoli ustaje, serial praktycznie traci rację bytu, obnaża beznadziejnie dziurawy scenariusz i beznadziejnie nieprzemyślane podejście do tematu. A to robi całej sprawie naprawdę niedźwiedzią przysługę.
Nie da się zaprzeczyć, że na prawie 7 miliardów ludzi na ziemi, znajdzie się pewnie parę kobiet z jakichś względów rzucających fałszywe oskarżenia. Ale biorąc pod uwagę fakt, że jakieś 90% gwałtów w ogóle nie jest zgłaszanych między innymi ze strachu przed ostracyzmem, poniżeniem, obwinianiem ofiary i podważaniem jej wiarygodności, i że sprawcy tych 90% gwałtów chodzą bezkarnie po ulicach – dodatkowe sianie takich wątpliwości pod adresem ofiar jest bardzo krzywdzące. Artystyczna wolność słowa to jedna rzecz. Ale nieproporcjonalna nadreprezentacja jednego punktu widzenia w mediach potrafi wykrzywiać rzeczywistość i realnie wpływa na życie tysięcy ludzi.
To tak, jak ze stygmatyzacją chorób psychicznych. Owszem, czasem zdarza się, że jakiś schizofrenik złapie za siekierę i kogoś zabije. Ale fakt, że masowo kręcimy filmy o psychicznie chorych mordercach, jednocześnie unikając tematu zwykłych, Bogu ducha winnych ludzi cierpiących na rozmaite choroby, poważnie wypacza rozumienie tematu w społeczeństwie. Nie daje nawet cienia szansy na rozwój empatii dla dotkniętych zaburzeniami osób, bo tworzy proste, powtarzalne skojarzenia: każda choroba psychiczna = niebezpieczny szaleniec. Czy naprawdę to samo chcemy robić w odniesieniu do ofiar gwałtu? W sytuacji, kiedy już teraz jest ogromny społeczny i instytucjonalny problem z dochodzeniem sprawiedliwości i uzyskaniem odpowiedniej pomocy w takich przypadkach, dodatkowo chcemy podsycać nieufność? Zamiast pomagać, chcemy dodatkowo stygmatyzować ofiarę, każąc jej udowadniać, że to nie ona jest winna?
Mieliśmy już w ostatnich latach bardzo niekonwencjonalnie podchodzący do gwałtu francuski film Elle, teraz z kolei w Liar mamy wątpić w prawdomówność ofiary… Ja rozumiem, że historie o oszustach i ludziach lubiących życie na krawędzi świetnie się sprzedają, ale jednocześnie robią naprawdę sporo złego tym osobom, których życie naprawdę zamieniło się w piekło.
Nikt oczywiście nie podważa faktu, że fałszywie oskarżeni mężczyźni też przechodzą swoje piekło. Był o tym świetny film z Madsem Mikkelsenem – Polowanie. Ale statystyki są nieubłagane. Prawdziwe gwałty, które nie kończą się sprawiedliwym wyrokiem, zdarzają się niepomiernie częściej niż pojedyncze fałszywe oskarżenia. Nikt nie umniejsza cierpienia tych mężczyzn. Nikt nie twierdzi, że tego tematu nie należy w ogóle poruszać. Ale to są delikatne sprawy, o których trzeba mówić z pewnym wyczuciem, a nie robić tanią sensację z tego, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Polowanie mówiło o tym z wyczuciem. Liar – trochę mnie przeraża. Ta stylizacja na rozwiązywanie zagadki jest bardzo niebezpieczna, wręcz rozrywkowa. Nawet jeśli ostatecznie okaże się, że to facet jest gnidą, to nam wcale nie wymaże z pamięci tego przyzwolenia na niedawanie ofierze wiary, które dostajemy w pierwszych odcinkach. Nie mówiąc już o przesłaniu, jakie zostałoby nam, gdyby to kobieta okazała się tytułowym kłamcą. To chyba nie do końca są rzeczy, które powinniśmy siać w głowach masowemu odbiorcy.
Liar może się więc okazać jedną z tych produkcji, które niby chciały dobrze, ale po drodze coś bardzo nie wyszło. Zwłaszcza, że już teraz prowokuje komentarze podwójnie stygmatyzujące – dla ofiar gwałtu i dla osób z problemami psychicznymi, bo jak się okazuje, bohaterka brała kiedyś jakieś leki i to też jest powód, żeby jej nie wierzyć. Jeżeli cała ta produkcja ma się skończyć wyłącznie skojarzeniami „podłe kobiety kłamią o gwałtach” i „ludzie na lekach na depresję są niepoczytalni”, to trudno się przeciwko temu nie buntować. Wystarczająco dużo i bez tego jest szkodliwego PR-u pod adresem jednych i drugich.
Mam wrażenie, że tę historię można było poprowadzić dużo bardziej konstruktywnie – gdyby przenieść ciężar z kłamstwa i rzekomo fałszywych oskarżeń na różnice w postrzeganiu dokładnie tej samej sytuacji przez mężczyznę i kobietę. Bo to akurat jest palący społeczny problem i spora część populacji naprawdę nie rozumie, co to znaczy świadoma zgoda, gwałt, molestowanie, przemoc seksualna. Naomi Wolf już w latach dziewięćdziesiątych biła na alarm w Micie urody, że na skutek marnych wzorców, silnych stereotypów i braku odpowiedniej edukacji wielu młodych mężczyzn dopuszcza się gwałtów, nawet nie zdając sobie sprawy, że robią coś złego. Dyskusji w tym zakresie potrzebujemy o niebo bardziej, niż sztucznego wkładania kija w mrowisko i robienia taniej sensacji z poważnych tematów.
Tako rzekę ja i mam nadzieję raczej na więcej produkcji takich jak Broadchurch – które potrafią podejść do tematu odpowiedzialnie.