Znów będzie o Sherlocku. Trochę dlatego, że właśnie rozpoczęły się zdjęcia do trzeciego sezonu serialu, trochę zaś dlatego, że nie mogę przeboleć tego, co zrobiło Sherlockowi wydawnictwo Rea…
Damian Lewis – pomimo swojej dość nieoczywistej urody oraz ewidentnie brytyjskiego pochodzenia – zaskakująco dobrze prezentuje się w mundurach amerykańskiej armii. Wszelakich. Niezmiernie mnie zatem raduje fakt, że po świetnej roli w równie świetnej Kompanii braci, to właśnie jemu przypadła rola sierżanta Brody’ego w Homeland.
Premiera Dziennika Helgi odbędzie się w przyszłym tygodniu, dokładnie 20 marca, jednak dzięki uprzejmości Wydawnictwa Insignis Media już teraz mogę podzielić się z wami wrażeniami z lektury i ustawić was w kolejce do księgarni. Bo z książką Helgi Weissovej naprawdę warto się zapoznać.
W dobie metroseksualnych wampirów wegetarian całkiem prawdopodobne jest, iż każdy szanujący się czytelnik podczas lektury – zamiast grozy, która powinna otaczać go gęstą mgłą – odczuwa raczej zażenowanie i niesmak. Lekarstwo jest na ten stan tylko jedno, za to sprawdzone i skuteczne: sięgnąć do klasyki gatunku.
Niemal cały tydzień zajęło mi sklecenie jakiejś w miarę sensownej myśli po obejrzeniu Drogówki. Choć mimo wszystko nie gwarantuję, że będzie to myśl, która cokolwiek wniesie w wasze życie.
Cieszę się, że wybierając się do kina, zapoznałam się nie tylko z idiotycznym zwiastunem prezentowanym w kinach – tym, który sugeruje, iż film będzie komedią kryminalną. Za ten zwiastun ktoś powinien porządnie oberwać, swoją drogą, bo jak tak dalej pójdzie, niedługo skuszeni bajkowym i uroczym trailerem zabierzemy pięcioletnią córkę do kina na historię o księżniczce, a na miejscu się okaże, że to ciężkie porno. Zaczyna mnie drażnić to, że jestem nieustannie okłamywana przez trailery. W każdym razie – drugi zwiastun Drogówki niewiele ma już na szczęście wspólnego z komedią, ale i on nie był mnie w stanie przygotować na to, co zobaczę. Poprzednie filmy Smarzowskiego też specjalnie nie dały rady. Nie, na Drogówkę najzwyczajniej w świecie nie da się być PRZYGOTOWANYM.
Są na tym świecie ludzie, których uwielbiam słuchać niezależnie od tego, o czym akurat mówią. Robią to bowiem w tak niesamowity, pełen pasji i humoru sposób, że w zasadzie mogliby opowiadać o tajnikach uprawy rzepy albo o historii haftu, a i tak prawdopodobnie uznałabym temat za fascynujący. Dlatego też nikogo niech nie dziwi, że dzisiaj podtykam wam pod nos Jeremy’ego Clarksona.
Artur Andrus nieustannie ujawnia swoje kolejne talenty. Przez lata dał się poznać jako artysta kabaretowy, dziennikarz, konferansjer, poeta, piosenkarz, autor książek, tekstów piosenek… – lista rzeczy, których (z sukcesem!) się podejmował i wciąż podejmuje, ciągnie się w nieskończoność. Całkiem niedawno CV pana Andrusa wzbogaciło się o kolejną umiejętność – bajkopisarstwo.
Przebudzenia to jedna z pierwszych książek napisanych przez Olivera Sacksa. Da się to zresztą wyczuć – podczas lektury nie mogłam się pozbyć wyobrażenia młodego człowieka, który właśnie obronił doktorat i nieświadomie upycha w każdym zdaniu tyle skomplikowanych terminów naukowych, ile tylko jest w stanie. Umiejętność mówienia do studentów po ludzku, zrozumiale i tak, żeby coś z tego wynieśli, przychodzi dopiero później, po latach praktyki – widać to doskonale na uczelniach i widać to także w stylu pisania Sacksa. Choć przyznać mu trzeba, że pisząc Przebudzenia celował bardziej w środowisko medyczne, niż w zaskakująco szeroką publiczność, jaka ostatecznie po książkę sięgnęła.
Z pamięcią źródła informacji nigdy nie było u mnie dobrze. Za nic na przykład od dawna już nie potrafię ustalić, czy tylko czytałam Pachnidło, czy tylko widziałam film, a może jedno i drugie… Samą historię znam przecież, mam jakieś obrazy w głowie, ale czy to historia z kinowego ekranu czy obrazy przez własną moją wyobraźnię poskładane? Niemożliwością wydaje mi się dojście do porozumienia z własną pamięcią. Choć rzecz dotycząca Pachnidła akurat wydaje się jeszcze stosunkowo mało szkodliwa.