Premiera Dziennika Helgi odbędzie się w przyszłym tygodniu, dokładnie 20 marca, jednak dzięki uprzejmości Wydawnictwa Insignis Media już teraz mogę podzielić się z wami wrażeniami z lektury i ustawić was w kolejce do księgarni. Bo z książką Helgi Weissovej naprawdę warto się zapoznać.
Dziennik Helgi to unikatowa relacja z czasów II wojny światowej widziana oczami dziecka i spisywana na bieżąco przez dziecko. Obok Dziennika Anne Frank, to chyba jedyne tak obszerne i tak dokładne świadectwo tamtych czasów zapisane dziecięcą ręką. Pierwsze słowa Helga Weissova zanotowała w swoim dzienniku w roku 1938, z chwilą hitlerowskiej inwazji na Czechosłowację. Jak sama przyznaje – pisała po to, by w jakiś sposób uporządkować i postarać się zrozumieć coraz dziwniejsze i coraz straszniejsze wydarzenia, jakie rozgrywały się wokół niej i które zupełnie wymykały się logice dziewięcioletniej dziewczynki.
Dziennik Helgi przyciąga uwagę już tym, w jaki sposób został wydany. Okładka przywodzi na myśl odnaleziony po latach, lekko podniszczony notes, w którym kilkuletnia dziewczynka rzeczywiście mogła zapisywać swoje myśli i spostrzeżenia. Wewnętrzna strona oprawy dodatkowo jeszcze potęguje to wrażenie – pokryta jest rozmazanym, niewyraźnym odręcznym pismem, tekst po czesku sugeruje, iż jest to autentyczny fragment dziennika Helgi pisanego w czasie wojny.
Wewnątrz książki znajdziemy nie tylko wykonane przez dziewczynkę rysunki dokumentujące wojenną rzeczywistość, ale także fotografie jej rodziny, archiwalne zdjęcia z getta czy obozów oraz mapy pozwalające lepiej zorientować się w terezińskim getcie i prześledzić długą tułaczkę Helgi po Europie pod koniec wojny.
Tekst Dziennika… wyraźnie dzieli się na dwie części: pierwszą – tę spisywaną na bieżąco przez kilkuletnią dziewczynkę, oraz drugą – dopisaną przez nastoletnią Helgę już po zakończeniu wojny. Widać pomiędzy tymi częściami subtelny rozdźwięk, czy to z powodu tematyki – prawdziwe okropieństwa spotykają Helgę dopiero w części drugiej, z chwilą wyruszenia transportu do Auschwitz – czy też z racji wieku autorki, jej bagażu doświadczeń i stopnia rozumienia rzeczywistości. Druga część Dziennika… jest znacznie dojrzalsza, poruszająca, nie stroni od refleksji. Pierwsza, mimo niezwykłych okoliczności powstawania, zachowuje wciąż dziewczęcą niewinność, optymizm, pewną dziecięcą zaciętość i bezkompromisowość w wydawaniu sądów. Tak naprawdę jednak nawet 9-10-letnia Helga dostrzegała już i rozumiała bardzo wiele.
Polskiemu czytelnikowi zwłaszcza początkowa część książki może wydać się nieprawdopodobna. W porównaniu z obrazami znanymi z polskiej (i nie tylko) literatury obozowej, getto w Terezinie chwilami sprawia wrażenie nieprawdopodobnie wręcz niegroźnego i łagodnego miejsca. Można się podczas lektury zastanawiać, czy to kwestia dziecięcego spojrzenia na getto, czy rodzicom i bliskim Helgi aż tak dobrze udawało się chronić dziewczynkę przed okropnościami… Prawdziwą odpowiedź przynosi dopiero zamieszczony na końcu książki niezwykle ciekawy wywiad z autorką oraz posłowie tłumacza – Terezin wygląda tak niegroźnie dlatego, że był pokazowym gettem odwiedzanym przez misję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i służącym jako dowód na to, że kwestia żydowska rozwiązywana jest w sposób „humanitarny”.
Ten niesamowity rozdźwięk podkreśla pewien poruszający fragment Dziennika…, kiedy to do Terezina przywieziona zostaje grupa dzieci z Polski – wszystkie one, nawet te najmłodsze, dwu-trzyletnie, absolutnym przerażeniem reagowały na łaźnię i kąpiel, krzyczały o gazie, w swoich maleńkich umysłach WIEDZIAŁY, że nieustannie zagraża im coś strasznego. Helga natomiast w tym czasie urządzała z koleżankami tańce, przedstawienia i wieczorki poezji. Nie wspominam o tym, by próbować dyskredytować przeżycia autorki, które przecież wcale nie były łatwe. Myślę jednak, że warto podkreślić tę różnicę, żeby sobie uświadomić, jak różne oblicza mogły mieć ludzkie losy, mimo że wszyscy ci ludzie, taką czy inną drogą, zmierzali w tym samym kierunku, ku zagładzie. Terezin zdaje się być rajem w porównaniu z tym, co stało się udziałem milionów innych ludzi, a także i samej Helgi wkrótce po wywózce do Auschwitz. Mało kto w Terezinie zdawał sobie sprawę z tego, co dzieje się poza jego murami. Wszyscy przeczuwali jakieś niejasne niebezpieczeństwo, grożące im obozy, niewielu jednak, a już na pewno nie dziecko, jakim była Helga, mogło podejrzewać, ile w danej chwili mają szczęścia w swym nieszczęściu i jakich przerażających okropności przyjdzie im jeszcze doświadczyć.
Dokumentująca zdarzenia na bieżąco forma książki Helgi Weissovej nadaje jej dwie ważne cechy. Aktualność, naoczność opisywanych treści porusza do głębi. Jednocześnie jest to jednak świadectwo dalekie od przytłaczania czytelnika, nie epatuje strachem i złem. Tego strachu i tego zła możemy się przecież sami domyślić. Nawet mówiąc o Auschwitz, kolejnych obozach i długich dniach zamknięcia w pociągu bez pożywienia i wody, gdy autorka ocierała się już o śmierć, Helga Weissova prowadzi narrację w sposób dość subtelny, odrobinę może nawet powściągliwy. Nie chce szokować, wiernie za to dokumentuje, daje świadectwo, by świat nigdy nie zapomniał. Mimo pewnej powściągliwości, a może właśnie dzięki niej, relacja Helgi jest niezwykle poruszająca.
Ukazujący się 20 marca Dziennik Helgi jest pozycją, po którą naprawdę warto sięgnąć. Choćby po to, by się przekonać, jak różne oblicza miała wojna, w zależności od tego, czyimi oczami się na nią patrzyło, w jakim przebywało się miejscu, jakich spotykało się na swojej drodze ludzi. Warto ją przeczytać także dlatego, by choć na chwilę stać się częścią fascynującego życia Helgi Weissovej, życia pełnego historycznych zawirowań, cierpienia, ale i życia pełnego miłości. Wyjątkowość tej kobiety nie kończy się bowiem na tym, iż udało się jej przetrwać Holocaust. Niezwykłość objawia się w jej powojennych losach, w jej pracach plastycznych, w spojrzeniu na świat. Warto poznać Helgę trochę bliżej.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu