Żyjemy na najpiękniejszym ze światów. I choć gatunek ludzki każdego dnia robi wszystko, żeby nie dało się w te słowa wierzyć, naprawdę dane nam jest żyć na najpiękniejszym z możliwych światów. Wystarczy się trochę odsunąć, spojrzeć pod innym kątem, nauczyć się to dostrzegać… i zaniemówić można z wrażenia. Nagle okazuje się, że nie wiadomo właściwie po co od lat w baśniach wymyślamy sobie coraz bardziej fantastyczne światy, skoro nasza własna planeta pełna jest iście bajkowych scenerii, cudownych, urzekających, niesamowitych… Każde z tych miejsc spokojnie mogłoby zagrać scenografię w dobrych filmach, nawet tych najbardziej fantastycznych, bo i takich widoków na Ziemi nie brakuje. Problem tylko w tym, że nie umiejąc ich dostrzec, nie mamy zielonego pojęcia o ich istnieniu.
Victor Hugo wciąż jeszcze przede mną – razem z Tołstojem i paroma innymi gentlemanami czeka na lepsze czasy, a mianowicie na moment, w którym raz na zawsze wygrzebię się ze stosu przeróżnych podręczników i książek niewiele w moim rozumieniu mających wspólnego z literaturą. Niemniej jednak, w obecnej sytuacji niemożliwe byłoby uparte trwanie przy zasadzie: najpierw książka, potem jakiekolwiek adaptacje. Bo jak tu nie ulec, kiedy z plakatów oślepiają chwałą takie nazwiska? Jak tu nie ulec, kiedy zwiastun przyprawia o dreszcze? I tak naprawdę – po co się wzbraniać, odmawiać sobie przyjemności? Nie oszukujmy się, z dużym prawdopodobieństwem świat się zdąży skończyć, zanim Nędznicy wreszcie wpadną mi w ręce…
Polscy dystrybutorzy po raz kolejny popisali się godną podziwu znajomością genezy pojęcia „komedia”. Tudzież, jak kto woli, godnym pożałowania brakiem wiary w inteligencję polskiego odbiorcy nie będącego najwidoczniej w stanie przełknąć filmu, na którym nie ryczałby ze śmiechu. Whisky dla aniołów, lansowany przy pomocy tego trailera jako prześmieszna komedia, jest bowiem komedią właściwie głównie w takim rozumieniu, iż dobrze się kończy. Pomijając już zasadność takiej a nie innej promocji filmu, za ten zwiastun ktoś powinien wylecieć z pracy – kto to widział, żeby trailer był szczegółowym streszczeniem, zdradzającym właściwie wszystko i jeszcze w dodatku wprowadzającym w błąd, obiecując coś, czego by się nawet twórcy we własnym filmie nie dopatrzyli.
We’re not bad people. We just come from a bad place.
Różne rzeczy mówi się o Wstydzie Steve’a McQueena. Z jednej strony padają głosy wyrażające bezgraniczny zachwyt, z drugiej – gwizdy i oburzenie. Nie brakuje też takich opinii, że to film w zasadzie płytki, niewiele wnoszący treści i na siłę usiłujący wstrząsnąć widzem. Tak naprawdę jedyne, co mną przy okazji Wstydu rzeczywiście wstrząsa, to fakt, że któryś już raz profesjonalna poniekąd krytyka daje popis mistrzowskiego wręcz ignorowania świata wewnętrznych doświadczeń bohaterów. Nie na jedną i nie na dwie natknęłam się w ostatnim czasie recenzje, powierzchowne aż do bólu, wprawnie co prawda wytykające kontrowersyjne treści, ale poza tym i poza opowiadaniem fabuły niewiele więcej pozwalające dostrzec. Nie chciałabym tu udawać mądrzejszej od wszystkich wokół, ale zupełny brak wrażliwości na człowieka we współczesnej krytyce zaczyna mnie powoli przerażać…
J. K. Rowling spore podjęła ryzyko, zasiadając do pisania powieści dla dorosłych. Zapewne także i potteromaniacy z poczuciem sporego ryzyka sięgali po Trafny wybór. Bo cóż to będzie, jeśli powieść okaże się zwyczajnie marna? Jak to pogodzić z mitem niezwykłej „matki” Harry’ego Pottera? Czy ktoś tak dobrze piszący o dzieciach i dla dzieci będzie w stanie zadowolić dorosłych?
„Nie opłacało się ufać ludziom. To była dla nich za wysoka poprzeczka.” (Bukowski, Z szynką raz!)
Są na tym świecie dwa rodzaje mężczyzn, którymi ród kobiecy wykazuje nie do końca zrozumiałą fascynację. Wszyscy zachodzą w głowę, skąd to się bierze, co też w nich jest tak pociągającego… Gdyby się jednak naprawdę zastanowić, powody tej fascynacji są w gruncie rzeczy proste do odgadnięcia. Typ pierwszy – wszelkiego rodzaju łajdaków, łotrów i drani – kochamy przecież dlatego, że to takie ekscytujące, takie niebezpieczne i tak nas czyni wyjątkowymi. Wszak jednym palcem mogliby nas zgnieść, zniszczyć, zabić – a nie niszczą. Każdą mogliby mieć, kupić, uwieść, a wybrali nas i to do nas wracają, do nikogo innego.
Pod choinką – na bogato – czytania co najmniej na miesiąc. Może nawet na znacznie dłużej, zważywszy na rozmiary Księgi wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa.
Ani Arthura Conan Doyle’a, ani też Sherlocka nie trzeba chyba nikomu zachwalać. Zatrzymam się tylko na chwilę nad tym imponującym (zwłaszcza rozmiarami i ciężarem) wydaniem, które zawiera w sobie wszystkie chyba powieści i opowiadania o najsłynniejszym detektywie świata. Wszystko to w chronologicznym – przynajmniej na pierwszy rzut oka laika – porządku.
Święta, jak widać (światełka na choinkach), słychać („Santa can you hear me?”) i czuć (zapach pierniczków…!), zbliżają się nieubłaganie. Czas więc i na tradycje świąteczne. Nawet jeśli tradycje, które mam na myśli, niewiele mają wspólnego z właściwym tego słowa znaczeniem.