Artur Andrus i jego Bzdurki, czyli bajki dla dzieci i innych

by Mila

Artur Andrus nieustannie ujawnia swoje kolejne talenty. Przez lata dał się poznać jako artysta kabaretowy, dziennikarz, konferansjer, poeta, piosenkarz, autor książek, tekstów piosenek… – lista rzeczy, których (z sukcesem!) się podejmował i wciąż podejmuje, ciągnie się w nieskończoność. Całkiem niedawno CV pana Andrusa wzbogaciło się o kolejną umiejętność – bajkopisarstwo.

Można by się wprawdzie razem z Arturem Andrusem zastanawiać, czy ktoś, kto jest już na tyle duży, że nie wchodzi do każdej kałuży, potrafi wymyślić jakąś fajną bajkę… Nie ma jednak sensu marnować czasu na podobne rozważania, znacznie lepiej spożytkujemy go, sięgając po wydane przez Zieloną Sowę Bzdurki czyli bajki dla dzieci i innych, by się raz na zawsze przekonać, że owszem, potrafi. A nawet, jeśli nie jest to talent dany każdemu bez wyjątku dorosłemu, to Artur Andrus posiada go z pewnością.

Bzdurki… to zbiór ośmiu ciepłych, zabawnych historyjek napisanych z myślą o dzieciach, ale nie tylko dla nich. Czytelnik w każdym wieku znajdzie tutaj coś dla siebie. Najmłodsi ze śmiechem będą śledzić poczynania bohaterów, dorośli zaś będą się zaśmiewać równie często, jeśli nawet nie częściej od swoich pociech – Bzdurki… pełne są bowiem przewrotnych aluzji, ukrytych komentarzy do aktualnej rzeczywistości i zawadiackich mrugnięć okiem do starszych czytelników. Okraszone typowo Andrusowym humorem, bajki autorstwa pana Artura są także mistrzowskim popisem operowania językiem i zabawy słowem.

Jak przystało na każdą bajkę, Bzdurki… nie stronią od pouczających morałów – jasno wyrażonych, wyraźnie podkreślonych, trafnych, niekiedy bardzo współczesnych, a przy tym ujętych w niezwykle lekki i zabawny sposób. Szczerze mówiąc, wyłaniające się z Bzdurek… przesłanie nie tylko dzieci powinny wziąć sobie do serca. Niejednokrotnie Andrus w zaskakująco prostych słowach zwraca uwagę na istotne sprawy i kwestie, o których dorośli zdają się zapominać w natłoku codziennych zdarzeń.

Bzdurki… bardzo płynnie łączą w sobie przeciwieństwa, sprawnie komponują treści przeznaczone dla starszych czytelników z bajkową warstwą, która ma zachwycić dzieci. Na pierwszy rzut oka to książka typowo dziecięca, już sam duży format i twarda okładka kojarzą mi się z podobnymi wydaniami choćby baśni braci Grimm czy disneyowskich historii, które pamiętam ze swojego dzieciństwa. Do tego dochodzą jeszcze świetne, bardzo bajkowe i bardzo kolorowe ilustracje Zbigniewa Dobosza – a choć i one skierowane są przede wszystkim do dzieci, uważne dorosłe oko z łatwością wychwyci w nich smaczne kąski i sprawi, że uśmiechniecie się pod nosem.

Do książki dołączona jest płyta z nagraniami bajek w ciekawych interpretacjach samego autora oraz Piotra Bałtroczyka. Warto po tę płytę sięgnąć i ją przesłuchać, czy to z dzieckiem czy nawet samemu, choćby dla fragmentu, w którym Andrus udaje chrapiącego borsuka – po prostu nie można tego przegapić. Bałtroczyk z kolei daje się poznać z odrobinę innej strony i odsłania trochę subtelniejsze oblicze niż to, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Ot, miły wujek, który wpadł z wizytą i dał się namówić do poczytania nam bajek. Słuchamy z wdzięcznością i mamy nadzieję, że zostanie z nami jak najdłużej.

Trudno mi właściwie zdecydować, komu Bzdurki… sprawią więcej radości – dzieciom, czy może jednak dorosłym? Niewątpliwie jest to miła odmiana z punktu widzenia rodziców, którzy będą mogli odetchnąć od recytowania niemal z pamięci Czerwonego Kapturka i poczytać swoim pociechom coś, co także dla nich samych będzie atrakcyjne. A śmiem twierdzić, że niekiedy nawet bardziej atrakcyjne, niż dla samych dzieciaków, choć trudno w taką możliwość uwierzyć, obserwując ich roześmiane twarze.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że czegokolwiek Artur Andrus się nie dotknie, spore są szanse, by się to zamieniło w złoto. Bzdurki… z pewnością mają ku temu potencjał.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

Przeczytaj także: