Cosplay czy interpretacja – Rocketman vs Bohemian Rhapsody

by Mila

Kino lubi historie o artystach. Ostatnio zaś lubi sięgać po biografie brytyjskich rockmanów. Dopiero co na Oscarach szumu narobił Bohemian Rhapsody o Freddiem Mercurym i grupie Queen, a już serca krytyków na całym świecie podbija Rocketman o życiu Eltona Johna. Trudno jest tych filmów ze sobą nie porównywać, tym bardziej, że zaskakująco dużo obie te produkcje łączy… A równocześnie efekty końcowe są skrajnie różne. Który film wychodzi z tego porównania zwycięsko?

Tak podobne, a tak różne

Nie da się ukryć, że RocketmanBohemian Rhapsody mają sporo punktów wspólnych. Oba (choć każdy na swój sposób) romansują z gatunkiem muzycznej biografii. Oba biorą na warsztat życie i drogę do sławy niezwykle charyzmatycznych muzyków w podobnym wieku, których piosenki do dzisiaj śpiewa cały świat. Obaj panowie są częścią społeczności LGBTQ, obaj mają niełatwe relacje z rodziną, w pewnym momencie życia zmieniają nazwisko i tożsamość, wdają się w toksyczne związki z niewłaściwymi ludźmi, zmagają się z uzależnieniami, nawet mają tego samego managera.

Oba filmy mają tytuły zaczerpnięte z wielkich hitów nagranych przez swoich bohaterów, w obu też ogromną rolę odgrywa muzyka – choć wykorzystywana jest w nich w różny sposób. Oba filmy łączy również osoba reżysera – Dexter Fletcher nie tylko od początku wyreżyserował Rocketmana, ale także wkroczył na plan Bohemian Rhapsody, gdy Bryan Singer pod koniec produkcji został z niego z hukiem wyrzucony po tym, jak skandalicznie zachowywał się na planie, a w końcu przestał się stawiać w pracy. Co prawda ze względu na wewnętrzne zasady Amerykańskiej Gildii Reżyserów oficjalnie to Singer uznawany jest za głównego reżysera filmu, ale to Dexter Fletcher doprowadził tę produkcję do końca i prawdopodobnie uratował Bohemian Rhapsody przed kompletną klapą i porzuceniem.

Kadr z filmu Rocketman, reż. Dexter Fletcher, 2019.

Pomimo tylu zbieżności, RocketmanBohemian Rhapsody już na pierwszy rzut oka okazują się być kompletnie różnymi filmami. O ile Bohemian Rhapsody stawia raczej na tradycyjne biograficzne ujęcie (choć przy tym mocno żongluje chronologią i faktami), Rocketman od początku do końca jest bajecznie kolorowy, niekiedy abstrakcyjny, bawi się formą i romansuje z musicalem czy nawet rockową operą. Już samo wykorzystanie muzyki jest w tych filmach zupełnie inne – Bohemian Rhapsody trochę jak po sznurku prowadzi nas od jednego wielkiego hitu Queen do drugiego i pokazuje nam kulisy ich powstawania. Wszystkie piosenki Queen dostajemy tutaj w oryginale, dokładnie w takiej formie, w jakiej znalazły się na płytach czy nagraniach z koncertów – co nie jest niczym złym, bo słuchanie (i oglądanie niemal idealnie odwzorowanego) koncertu Live Aid w dobrej sali kinowej z dobrym nagłośnieniem robi ogromne wrażenie… Ale jest to bardzo standardowe wykorzystanie muzyki i przyjemność porównywalna z tym, czego moglibyśmy doświadczyć, po prostu oglądając nagranie z tego koncertu.

Kadr z filmu Bohemian Rhapsody, reż. Bryan Singer, 2018.

Rocketman z kolei nawet nie próbuje udawać, że podchodzi do życia czy piosenek Eltona Johna chronologicznie – dużo ważniejsza jest tu prawda emocji, które te piosenki wyrażają i z którymi mierzył się Elton w poszczególnych momentach życia. Jego największe hity zyskują tutaj drugie życie – nie tylko dlatego, że są w całości śpiewane i interpretowane przez aktorów występujących w filmie, ale też dzięki temu, że w połączeniu z konkretnymi momentami fabularnymi i emocjami na ekranie nabierają nowego znaczenia. Świetnie to widać choćby na przykładzie utworu I want love, który z drobnymi przeróbkami poruszająco kreśli skomplikowany układ relacji w rodzinnym domu Eltona.

Cosplay vs interpretacja

Pod względem castingowym oba filmy są strzałem w dziesiątkę – i to nie tylko na pierwszym planie, gdzie Taron Egerton i Rami Malek w głównych rolach niemal zdzierają skórę z portretowanych przez siebie postaci. Ale zwłaszcza w tych głównych rolach znów widać odmienne podejście. Malek jest jak kameleon – stawia na maksymalną wierność oryginałowi i z zadziwiającą wręcz precyzją kopiuje Frieddiego Mercury’ego. Takie jest chyba zresztą założenie całego Bohemian Rhapsody, którego najważniejszą i robiącą największe wrażenie częścią jest przecież odwzorowany niemal jeden do jeden występ Queen podczas Live Aid. Rocketman stawia z kolei raczej na swobodną interpretację – Egerton podłapuje u Eltona Johna kluczowe elementy, trochę mimiki, ale wnosi też w tę postać całkiem sporo własnej energii, także podczas śpiewania, kiedy interpretuje piosenki Eltona trochę po swojemu.

Kadr z filmu Rocketman, reż. Dexter Fletcher, 2019.

Trudno powiedzieć, czy wynika to właśnie z tej różnicy w podejściu, czy może po prostu z niedociągnięć scenariusza i burzliwej atmosfery na planie Bohemian Rhapsody, ale gdzieś pod idealnym odwzorowaniem Freddiego zabrakło mi w kreacji Maleka psychologicznej głębi postaci. Już podczas seansu miałam wrażenie, że Rami Malek trochę jakby chodzi w perfekcyjnym kostiumie, ale pod nim niewiele się kryje – a teraz w porównaniu z tym, co w Rocketmanie oferuje nam Egerton, widoczne jest to jeszcze bardziej. Do obu filmów podchodziłam mniej więcej z podobnym poziomem faktograficznej wiedzy o ich bohaterach, ale to Rocketman zostawił mnie z poczuciem, że wiem, jaką osobą jest Elton John i przez co w życiu przeszedł – nie tyle pod kątem samych wydarzeń, jakie mu się przytrafiały, co emocji i tego, jak to wszystko na niego wpływało i go kształtowało.

Taron Egerton robi tu świetną robotę i najmniejszymi grymasami oddaje cały wachlarz emocji, bardzo przekonująco wypada też w roli faceta, który ukrywa to, co naprawdę czuje, pod maską kipiącego energią i dowcipem showmana. Dostajemy tutaj emocjonalną prawdę, bezpardonowo rozbieramy na części psychikę Eltona, przyglądamy się jego bolesnym i skomplikowanym relacjom z ludźmi, i temu, jaką sam jest wielowymiarową postacią. Czapki z głów przed Egertonem, ale i nie bez znaczenia jest tu scenariusz, który specjalnie uwypukla tło psychologiczne postaci – na całą przeszłość Eltona patrzymy z jego perspektywy i tak, jak on to wszystko pamięta i odczuwa. Ramą dla tego filmu jest terapia w ośrodku uzależnień, podczas której Elton opowiada o sobie – siłą rzeczy więc pewne mechanizmy i powiązania pomiędzy wydarzeniami są bardzo widoczne, co pozwala nam lepiej zrozumieć bohatera.

Kadr z filmu Rocketman, reż. Dexter Fletcher, 2019.

Bohemian Rhapsody i kreacji Ramiego Maleka niestety nie jestem w stanie powiedzieć tego samego. Ten film i ta postać z wierzchu wyglądały pięknie i robiły wrażenie, ale pod spodem zabrakło wgryzienia się w to, jaką złożoną i ciekawą osobowością był Freddie Mercury. Nie zamierzam tutaj umniejszać zdolności aktorskich Maleka, bo i chyba nie w tym leży problem… Myślę, że odpowiedzialność leży między innymi po stronie chaosu, jaki panował przy powstawaniu tego filmu – a nie zapominajmy, że film z wielkimi przerwami powstawał jakieś 10 lat. W trakcie zmieniano nie tylko reżysera, ale też odtwórcę głównej roli (początkowo miał to być Sacha Baron Cohen) i całą koncepcję – Brian May i Roger Taylor z Queen mieli zupełnie inną wizję tego filmu i chcieli, żeby spora jego część opowiadała już o tym, jak zespół radzi sobie po śmierci Freddiego i dalej tworzy muzykę. Frontman trochę jakby miał tu zostać zepchnięty na drugi plan – i w filmie, który ostatecznie powstał, takie wrażenie też gdzieś jeszcze pobrzmiewa. Tak naprawdę nie do końca wiadomo, czy Bohemian Rhapsody jest filmem o Freddiem, o całym zespole czy może o tym, jak powstawały kolejne piosenki. Prześlizgujemy się tu po faktach, datach i wydarzeniach, ale gdzieś w tym wszystkim nie zostaje wykorzystana możliwość poznania bliżej Freddiego i tego, co siedziało mu w głowie.

Kadr z filmu Bohemian Rhapsody, reż. Bryan Singer, 2018.

Rzeczywistość (nie)przypudrowana

Co przychodzi wam do głowy, kiedy myślicie o stylu życia gwiazdy rocka? Prawdopodobnie muzyka, hektolitry alkoholu, tony kokainy i szalone imprezy, które zamieniają się w jeszcze bardziej szalone orgie. To wcale nie są bezpodstawne skojarzenia, także w odniesieniu do dwóch bohaterów, o których tutaj mówimy. Biografowie zarówno Eltona Johna, jak i Freddiego Mercury’ego co wrażliwszych czytelników są w stanie pewnie wprowadzić w osłupienie opisami ekscesów, imprez, orgii i ilości przyjmowanych narkotyków. O Freddiem mówi się, że urządzał najdziksze imprezy na świecie. Elton John przyznaje, że kolega po fachu bił go pod tym względem na głowę – a tymczasem biograficzne filmy o obu panach podchodzą do sprawy (i do tej bądź co bądź istotnej części życia swoich bohaterów) zupełnie inaczej.

Powiedzieć, że Bohemian Rhapsody pokazuje bardzo ugrzecznioną i moralizatorską wersję życia Freddiego, to nic nie powiedzieć. Być może też po części w tym leży problem z budowaniem głównego bohatera – trudno o prawdę psychologiczną, jeśli wycina się, tłumi albo z góry surowo ocenia całe obszerne fragmenty życia bohatera, które jakoś go kształtowały. To nie jest tak, że w Bohemian Rhapsody zupełnie nie ma alkoholu, narkotyków, imprez czy seksu. Ale to wszystko jest pokazywane w taki sposób i w takich małych dawkach, żeby przypadkiem nie urazić szerokiej publiczności – i żeby film przypadkiem nie dostał kategorii tylko dla dorosłych, co automatycznie zmniejszyłoby jego przychody. Czyli wszystkie „kontrowersje” upchnięte są gdzieś w tle, raczej w postaci sugestii, z wyraźną nutką moralizatorstwa, ale za to bez próby prawdziwego zrozumienia, co i dlaczego pcha Freddiego ku takim, a nie innym zachowaniom.

Kadr z filmu Bohemian Rhapsody, reż. Bryan Singer, 2018.

Takie kwestie jak ambicje i tożsamość Freddiego czy jego orientacja seksualna też są tu ograne w dosyć dziwny sposób – nie tyle z perspektywy samego Mercury’ego, co ludzi dookoła niego. Kiedy Freddie zmienia nazwisko i przybiera nową tożsamość, film nie interesuje się tym, dlaczego wybrał takie, a nie inne miano, ani co to dla niego znaczy, i to nie jego aspiracje są tu ważne – ale fakt, że jego ojciec czuje się rozczarowany i oburzony zerwaniem z tradycją. Kiedy Freddie przyznaje przed sobą, że jest gejem, film nie bardzo interesuje się tym, co to znaczy dla niego samego, i w jaki sposób Mercury przyjmuje i wyraża tę część siebie – za to bardzo wyraźnie podkreśla się nam, jak to wpływa na jego dziewczynę. Mercury jest na ekranie i dzieją mu się jakieś rzeczy, ale co to wszystko dla niego oznacza i jak on to odbiera – często pozostaje dla nas zagadką. Brakuje Freddiego w Freddiem i to jest chyba najsmutniejsza rzecz w całym Bohemian Rhapsody – bo to zdecydowanie była zbyt ciekawa, złożona i barwna postać, żeby prześlizgiwać się po niej tak powierzchownie.

Rocketman o niebo lepiej radzi sobie z rozmaitymi aspektami bycia Eltonem Johnem. Na znacznie większym luzie i bardziej naturalnie podchodzi do orientacji seksualnej Eltona – nie ukrywa problemów, jakie niosło za sobą życie w homofobicznej Wielkiej Brytanii tamtych czasów (które Bohemian Rhapsody też trochę zbywa milczeniem), ale i nie demonizuje, i nie ucieka w stereotypy, choć Eltona Johna z jego ekscentrycznymi strojami i ekscentrycznym stylem bycia łatwo byłoby skarykaturować. Nie próbuje też przypudrować burzliwego stylu życia swojego bohatera – chociaż nie jest też naturalistyczny i wszystko przepuszcza przez swoją fantazyjną estetykę. Ale już na początku film stawia sprawę jasno i zaczyna od szczerego wyznania o wszystkich problemach i uzależnieniach Eltona – a potem nie brakuje scen wciągania kokainy, tabletek zapijanych wódą, metaforycznie pokazywanych orgii, prób samobójczych, dezorientacji po długich okresach ćpania i chlania czy po prostu bycia chamskim dla innych ludzi. Wszystko to jednak z czegoś wynika, czemuś służy i coś nam mówi o bohaterze, a my w każdym momencie wiemy, co Elton czuje, co go cieszy, co go boli, a co chce w sobie zagłuszyć.

Kadr z filmu Rocketman, reż. Dexter Fletcher, 2019.

Być może nie bez znaczenia jest tu fakt, że Elton John mocno maczał palce w filmie o sobie samym i mógł być tak szczery, jak tylko zechciał, ale Freddie Mercury nie miał już takiej możliwości i nie był w stanie zrównoważyć tego, co i w jaki sposób mieli o nim do powiedzenia inni… Szkoda, że zabrakło kogoś, kto mógłby tej prawdy o nim dopilnować.

Przepis na klasyczną biografię

Mimo tych wszystkich różnic, oba filmy w zasadzie opierają się na sprawdzonym schemacie biografii artysty: najpierw jest dojrzewanie i odkrywanie talentu, potem żmudna droga na szczyt i pierwsze wielkie sukcesy, później potężny kryzys, a na końcu odbicie się od dna. Mimo że bardziej fantazyjny w formie, paradoksalnie to Rocketman ściślej trzyma się tego schematu – bo już na przykład Bohemian Rhapsody trochę pomija etap drogi do sławy. Podczas gdy Elton John we wczesnych latach pisze setki średnich piosenek, pomieszkuje u matki i stresuje się przed koncertami, Freddie i Queen w swoim filmie są wręcz skazani na sukces, gładko płyną od jednego hitu do drugiego i gdzieś gubi się cały ten formacyjny okres.

Paradoksalnie też, mimo że to Rocketman wydaje się bardziej szalony w formie, ostatecznie okazuje się bardziej spójny i przemyślany – i zupełnie świadomie korzysta ze schematu, przekraczając go i bawiąc się nim tam, gdzie mu wygodnie. Bohemian Rhapsody ma z kolei tendencje do nieco chaotycznego otwierania wątków, które potem nie zawsze zamyka, i czasami można odnieść wrażenie, że fabuła jest tam głównie po to, żeby wypełnić czymś czas pomiędzy poszczególnymi piosenkami. Nie bez znaczenia jest tu pewnie dużo trudniejsza droga, jaką przeszło Bohemian Rhapsody na etapie produkcji… Ale szkoda, że tych niedociągnięć nie udało się poprawić.

Kadr z filmu Bohemian Rhapsody, reż. Bryan Singer, 2018.

Sięgając po bardzo podobne tematy i czerpiąc ze schematu od dawna przez Hollywood wałkowanego (człowiek z talentem i jego demony), RocketmanBohemian Rhapsody skręcają w dwie zupełnie różne strony. Bohemian Rhapsody wybiera drogę bezpieczniejszą, bliższą standardowym filmom biograficznym – co z jednej strony może stać za jego ogromnym komercyjnym sukcesem, ale z drugiej strony też chyba artystycznie podcina mu skrzydła i spłyca opowiadaną historię. Rocketman z kolei daje się porwać duchowi Eltona Johna – taka energetyczna, kolorowa, musicalowa i balansująca gdzieś na granicy rzeczywistości i wyobraźni forma być może nie przy każdym bohaterze by się sprawdziła, ale w odniesieniu do Eltona Johna pasuje jak… dobrze dobrane okulary w serduszka. Twórcy podjęli tu dość odważną, ale chyba bardzo trafną decyzję artystyczną i dzięki temu Rocketman ma w sobie świeżość i mocno się wyróżnia na tle innych biografii artystów.

Kadr z filmu Rocketman, reż. Dexter Fletcher, 2019.

Czy Rocketman pobije rekordy popularności Bohemian Rhapsody? Pewnie nie. Ale pod kątem fabularnym i artystycznym moim zdaniem zdecydowanie wyprzedza swojego poprzednika. Trudno jest tych filmów ze sobą nie porównywać – zwłaszcza, że teraz mamy już świadomość, jak świetnie mogłoby wyglądać Bohemian Rhapsody, gdyby fotel reżysera od początku przypadł Dexterowi Fletcherowi… Stało się jednak, jak się stało. Bohemian Rhapsody nie jest filmem złym, ale zdecydowanie miał większy potencjał i szkoda, że nie udało się go w pełni wykorzystać. Freddie Mercury wciąż jeszcze musi poczekać na taką biografię, na jaką naprawdę zasługuje… Tymczasem jednak cieszmy się sukcesem Eltona Johna i jego biografii – bo naprawdę jest się tu czym zachwycać.

Przeczytaj także:

1 komentarz

Fanka 5 lipca 2019 - 18:21

Wooow bardzo dojrzała, trafna recenzja. Autorka bardzo dobrze wkroczyła we wszystkie detale. Podzielam jej zdanie.

Komentarze zostały wyłączone.