Po tym, jak sezony 5 i 6 brytyjskiego serialu Skins zanotowały drastyczny spadek oglądalności w stosunku do poprzednich czterech serii, wydawać by się mogło, że twórcy dadzą za wygraną i pożegnają się ze swoimi młodocianymi bohaterami. Jednak zamiast tego zdecydowano się na ostatni, nieco desperacki strzał – siódma (i miejmy nadzieję, że tym razem ostatnia) seria Skins miała sięgnąć po sprawdzonych, najbardziej lubianych bohaterów z czasów świetności serialu i rzucić trochę światła na to, co działo się z nimi od czasu ukończenia szkoły.
I tak Skins: Fire opowiada o (jak zawsze zresztą) destrukcyjnych poczynaniach Effy Stonem, przypominając przy okazji związek Naomi i Emily, Skins: Pure podgląda losy ukrywającej się w Londynie Cassie, Skins: Rise podąża zaś krok w krok za Cookiem, który wciąż nigdzie nie może zagrzać sobie miejsca. Gościnny występ Lily Loveless i Kathryn Prescott w Skins: Fire jest właściwie jedynym nawiązaniem do poprzednich sezonów. Poza tym jednym akcentem nie możemy liczyć na wiele – zarówno Cassie, jak i Cook kwitują swoją przeszłość krótkimi, enigmatycznymi stwierdzeniami, z których nic praktycznie nie wynika. Być może to i dobrze, wszak siódmy sezon miał mówić o tym, co dzieje się tu i teraz, a nie rozdrapywać rany sprzed lat. Tyle tylko, że bolesna przeszłość cały czas wisi w powietrzu, nawiedza bohaterów jak wyjątkowo namolny duch, popychając ich w dramaty niemal identyczne jak te, których już kiedyś doświadczyli. Mimo całkowitej zmiany otoczenia i subtelnych przemian osobowości, nasi bohaterowie z zagubionych nastolatków wyrośli bowiem na równie zagubionych młodych dorosłych, którzy rozwiązują swoje problemy dokładnie tak samo, jak robili to przed laty – głównie chodząc do łóżka z niewłaściwymi ludźmi.
Siódmy sezon Skins ma prawdopodobnie tyle samo wad, co i zalet. Tak samo jak poprzednie potrafi silnie grać na emocjach widza (zwłaszcza w przypadku historii Effy), nieustannie utrzymując wibrujący gdzieś w powietrzu niepokój i piętrząc pod nogami bohaterów coraz groźniejsze problemy. Jednak nawet pomimo tego niepokoju gdzieś chyba uleciał niepowtarzalny klimat, który przed laty zjednał sobie setki tysięcy młodych widzów. Skins 7 perfekcyjnie więc gnębi i wykańcza widza emocjonalnie, nie daje jednak w zamian wystarczająco dużo radości i ukojenia, by to zrównoważyć… W konsekwencji odcinki stają się zatem dość wyczerpujące, a niektórych widzów prawdopodobnie zdrowo rozczarują.
Sięgając w przeszłość, trudno liczyć na to, że nie zaleje nas fala wspomnień i niespełnionych oczekiwań. W tym kontekście nieco więc mogą dziwić wysiłki twórców, którzy z jednej strony wyciągają na światło dzienne bohaterów sprzed lat, z drugiej zaś bardzo chcą uniknąć mówienia o przeszłości, nie zmuszając zresztą swoich postaci do żadnej niemal ewolucji. Wszystko jest takie, jakie było, chociaż usilnie staramy się temu zaprzeczyć.
Trochę to wszystko kładzie się cieniem na siódmym i ostatnim sezonie Skins. A szkoda, bo opowiadane przez niego historie są w gruncie rzeczy naprawdę dobre.
2 komentarze
No nie powiem, że mi się to podobało..
Pozostawili we mnie ogromny niedosyt, ale nie chciałabym, żeby próbowali np. jeszcze jednym odcinkiem to cholerstwo zapchać. Niech już zostanie tak, jak jest. Niedopowiedzianie..
Odcinek z Effy jeszcze jakoś nieźle przyjęłam, chociaż końcówka… no nie powiem, żeby to był mój wymarzony scenariusz 😀 ten z Cassie był… trochę upiorny, przynajmniej w moim odczuciu. a Cook… obiektywnie może i nie był zły, ale miał mało z Cooka. może powinnam się w związku z tym załamać nad stanem jego psychiki, ale jakoś nie taki efekt wywołał ten odcinek 😛
Komentarze zostały wyłączone.