Czwarty odcinek drugiego sezonu Wiedźmina jest pełen zaskakujących odkryć. Wiedźmini nie bez zdziwienia oraz pomocy czarodziejki odkrywają, że Ciri jest dziewczyną i może mieć dziewczyńskie potrzeby – a także kilka innych bardziej szokujących rzeczy na jej temat. Yennefer odkrywa uroki podróżowania kanałami oraz dowiaduje się, czym po nocach zajmuje się Jaskier – i nie są to wizyty w zamtuzach. A my, zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule odcinka (Redański wywiad) poznajemy nowych bohaterów i tajemnice tajnych służb Redanii. Zobaczmy, co z tego wszystkiego wyszło! [Tekst w oczywisty sposób zawiera spoilery].
Monolity i kwiatki – wątek Geralta i Ciri
Odcinek zaczynamy od sceny wiedźmińskiego treningu na Szlaku, przez młodych wiedźminów zwanym również Mordownią. Głos Geralta zza kadru opowiada nam o wymagającej ścieżce treningowej, a na ekranie przeplatają się obrazy Geralta i Ciri przemierzających jej kolejne etapy. Sapkowski nie wdaje się w tej kwestii w szczegóły – wiemy, że Szlak jest wymagającą, krętą ścieżką, która wije się dookoła wiedźmińskiej warowni wśród skał i lasów. W książce pojawiają się zaledwie dwa jej elementy w scenie, kiedy Triss po raz pierwszy spotyka Ciri trenującą na Szlaku: wielki pień drzewa przerzucony ponad jarem, którym prowadzi droga do Kaer Morhen, oraz Gardziel, czyli utworzony nad tym samym jarem uskok. To właśnie podczas przeskakiwania Gardzieli Ciri potyka się przy lądowaniu, zdziera sobie kolano i zostaje zagadnięta przez próbującą jej pomóc Triss. W serialu rozgrywa się to odrobinę inaczej – biegnąca przez las Ciri słyszy jakieś niepokojące dźwięki, na chwilę przywiera do pnia pobliskiego drzewa i patrzy w górę, nasłuchując (co przynajmniej w mojej głowie wygląda jak subtelne nawiązanie do opowiadania Miecz przeznaczenia, gdzie w chwili niebezpieczeństwa mała Ciri wlazła na drzewo niczym kot z bajki, którą opowiedział jej Geralt). Serialowa Ciri natomiast rzuca się biegiem, ale potyka się na leśnej ścieżce – i tam spotyka Triss Merigold zmierzającą do Kaer Morhen. Z jakiegoś względu piechotą, a nie konno, jak w książce. Być może mamy założyć, że dostała się w pobliże warowni przy pomocy portalu – ale biorąc pod uwagę, że zarówno w książce, jak i w serialu, wielokrotnie słyszymy, że portale da się namierzyć, a Kaer Morhen powinno pozostawać w ukryciu, zwłaszcza kiedy przebywa tam księżniczka, której szukają tajne służby wszystkich okolicznych krajów, to ten element sceny trochę nie ma sensu.
W każdym razie, nawiązując do sceny z książki, Triss próbuje przekonać podejrzliwą Ciri, by jej zaufała, i przy pomocy magii leczy ranę, jakiej dziewczyna dorobiła się podczas upadku – choć w serialu jest to rozcięcie na twarzy, a w książce zdarte do żywego kolano. Odwrotnie niż w książce już w tej pierwszej scenie spotyka się z nimi Geralt wychodzący z lasu z dzikiem na plecach – być może ma to sprawić, by Ciri łatwiej zaufała czarodziejce, ale chyba także zasugerować skomplikowane związki Geralta ze znajomymi czarodziejkami, bo po minie Ciri możemy wnioskować, że próbuje odgadnąć, jakie relacje łączą wiedźmina z Triss i jak to się ma do jego tajemniczej znajomości z Yennefer. Eliminuje to jednak scenę, w której to książkowa Triss już podczas podróży do zamku orientuje się, jakiego rodzaju moce posiada Ciri i z jakim problemem zderzyli się wiedźmini. W serialu jedna całą trójką wracają do warowni, gdzie już w drobnych wymianach zdań widać, jak wiedźmini podśmiewują się z manier wielkiej pani, które nie przystają do ich własnych przyzwyczajeń. Ciri próbuje podpytywać, skąd Geralt i Triss się znają, ale póki co, nie otrzymuje odpowiedzi.
Podczas kolacji, ku konsternacji wiedźminów i w ładnym nawiązaniu do książki, Ciri dopytuje, dlaczego nie dostała grzybków i sałaty, na co Triss nieco się dziwi, zważywszy, że jest środek zimy – co doprowadza ją do całkiem słusznego podejrzenia, że wiedźmini sekretnie dokarmiają dziewczynę swoimi tajemniczymi grzybkami i ziółkami rosnącymi w jaskiniach, co do pewnego stopnia poprawia wydolność jej organizmu, ale też na dłuższą metę może zaszkodzić. W rozmowie wraca temat początku znajomości Triss i Geralta – wspominamy więc wydarzenia z pierwszego sezonu, kiedy to na prośbę Triss Geralt odczarował zamienioną w strzygę córkę króla Foltesta, a potem czarodziejka pomogła mu wrócić do zdrowia po walce. Dowiadujemy się też, że pomoc, jakiej czarodziejka udzieliła Geraltowi, zrobiła wrażenie na Vesemirze, który postanowił ją wtedy zaprosić do Kaer Morhen – Triss bywała więc już w gościnie u wiedźminów. Serial nie mówi nam nic o tym, czy i co wtedy działo się pomiędzy Triss i Geraltem, chociaż da się pomiędzy nimi wyczuć subtelne oznaki tego, że coś jednak mogło się wydarzyć. W książkach dowiadujemy się wprost, że w pewnym momencie w przeszłości, podczas jednej z przerw, jakie Yennefer i Geralt robili w swoim burzliwym związku, Triss (o zgrozo, z lekka pomagając sobie magią – serio, Andrzej, wkraczamy na taki grunt?) uwiodła wiedźmina (i faceta swojej przyjaciółki). Stosunek Triss do Geralta w książkach generalnie jest dość problematyczny – pomijając już nawet to haniebne wspomaganie się magią u zarania ich znajomości, przede wszystkim bardzo dużo tam desperacji i prób narzucania się. Póki co, serial jest w tej kwestii bardziej powściągliwy, a ja mam nadzieję, że tak już zostanie.
Ciri jest wyraźnie zaintrygowana czarodziejką, jej mocami, ale też jej wyglądem – po długim czasie ukrywania się po lasach, a potem mieszkania w zamku pełnym wiedźminów, Triss jest dawno niewidzianym w jej życiu pierwiastkiem kobiecości i wspomnieniem dawnego dworskiego życia. W kolejnych scenach zobaczymy zresztą, że pod wpływem Triss sama Ciri stara się jakoś podkreślić swoją dziewczęcość. Tymczasem jednak dziewczyna dowiaduje się, że czarodziejka przyjechała pomóc zbadać i okiełznać jej zdolności magiczne – po czym szybko zostaje odesłana do łóżka. Kiedy Ciri się buntuje, Coën przekonuje ją, proponując partyjkę jakiejś gry przed snem – bliźniaczo wchodzi tym samym w rolę starszego brata, którą w książce pełnił wiedźmin Eskel (a której już nie może pełnić, bo zabito go w idiotycznych warunkach). Przy stole zostają więc Triss i Geralt i nadchodzi czas na poważne rozmowy o Ciri. Dowiadujemy się, że choć dziewczyna ewidentnie odziedziczyła po matce jakiś rodzaj magicznych mocy i wydaje się, że ma prorocze wizje, to jej zdolności są nietypowe, a świadomie nie bardzo potrafi ich użyć, nie umie nawet składać wiedźmińskich Znaków, które są jedną z najprostszych form koncentracji energii. W książce Triss szybko orientuje się, że Ciri jest Źródłem, rodzajem medium, które bezwiednie wchodzi w kontakt z magiczną energią i staje się jej przekaźnikiem. W serialu jednak następuje to nieco później, tymczasem rozmowa schodzi na konsekwencje bitwy pod Sodden – a Triss z jakichś względów nie wpada na to, by poinformować Geralta, że Yennefer żyje. Czy przemawia za tym jej własna nadzieja na odnowienie relacji z wiedźminem? A może przekonanie, że Yen na pewno zdążyła się już do wiedźmina odezwać? Trudno powiedzieć.
Geralt szybko zmienia temat i wraca do Ciri – odwołując się do wątku, który znacząco odchodzi od książek. Opowiada czarodziejce o tym, jak (w poprzednim odcinku) Ciri czuła się dziwnie przyciągana przez leszego i jak inne, nieznane mu potwory, ciągną do dziewczyny. Podczas próby odgadnięcia pochodzenia potwora, który w zeszłym odcinku gonił Ciri i prawie ją dopadł, dostajemy kolejną, choć tym razem nieco subtelniejszą, aluzję do wiedźmińskiego anime wyprodukowanego przez Netflixa – Triss potwierdza, że teoretycznie potwór mógł zostać stworzony przez czarodzieja, ale takich praktyk zakazano wieki temu… co Geralt lekko wyśmiewa, mając w pamięci to, jak (we wspomnianym anime) w czasach jego dzieciństwa starsi wiedźmini przy pomocy czarodziejów sami tworzyli potwory, by mieć z czym walczyć i na czym zarabiać. Niezrażona ironią Triss postanawia przeprowadzić eksperyment na tkankach potwora przy pomocy urządzenia, które chemikom może przypominać wirówkę. Po chwili nadarza się kolejna okazja do tego, by Geralt odkrył, że Yennefer żyje – podczas rozmowy Triss zaczyna wymieniać imiona czarodziejów poległych pod Sodden. Tym razem jednak Geralt przerywa jej, nie chcąc usłyszeć imienia ukochanej w takim kontekście. Triss próbuje się odwoływać do człowieczeństwa Geralta, wygłaszając mowę o tym, że wbrew powszechnemu przekonaniu on na pewno odczuwa normalne emocje (w książce dla odmiany wściekła Triss wyrzuca Geraltowi, że to nie wiedźmińskie Próby, tylko on sam zabił w sobie emocje) – i prosi wiedźmina, by spędził z nią tę noc. Geralt jednak odmawia – co trochę oburzyło część fanów, zwłaszcza tych przyzwyczajonych do tego, że w grach CD Projektu Geralt ma okazję przespać się z mniej więcej 95% żeńskich bohaterek. Ale jeśli wierzyć książce, w podobnej scenie Geralt również odmawia – po pewnym niepokojącym wszystkich wydarzeniu zgadza się co prawda zostać przy Triss tej nocy, ale tylko zostać. I w dodatku poprzedza tę zgodę wyznaniem miłości pod adresem Yennefer. Co się faktycznie dzieje później, nie wiemy – ale zważywszy na uczucia Geralta i na to, że ledwie chwilę wcześniej Ciri w transie ostrzegała Triss, by ta przestała torturować wiedźmina, jest raczej mało prawdopodobne, że rzeczywiście poszli ze sobą do łóżka.
Abstrahując jednak od tego, z kim sypia, a z kim nie sypia Geralt… Następnego ranka widzimy, jak Ciri schodzi na śniadanie ubrana w ładną bluzkę, z rozpuszczonymi włosami i kwiatkiem we włosach – co pokazuje nam, że pod wpływem obecności czarodziejki dziewczyna zapragnęła znów być bardziej kobieca. Triss mówi jej komplement, ale młodzi wiedźmini zaczynają się z niej nabijać, Ciri czuje się więc dotknięta i wychodzi z sali. Triss wstawia się za nią i z góry na dół opieprza wiedźminów za to, jak traktują dziewczynę – ubierają ją w stare szmaty, pozwalają, by chodziła poobijana i prała ich gacie, karmią ją podejrzanymi grzybkami, nie bacząc na to, że wkrótce może jej to odebrać płodność, a nikt pewnie nawet nie pomyślał o tym, czy dziewczyna ma szmatkę, której mogłaby używać podczas okresu. Wiedźminów w odpowiedzi rzeczywiście trochę zatyka – ale muszę przyznać, że w książce ta scena wybrzmiewa mocniej. Triss jest bardziej wkurzona, czytelnik wie, jak bardzo posiniaczona i pokaleczona od treningów jest Ciri, a dziewczynka jest też młodsza, akurat ma okres i wstydziła się o tym powiedzieć wiedźminom, usiłowała więc w tym czasie normalnie ćwiczyć. Na sugestię Triss, że być może Ciri po raz pierwszy dostała okres w Kaer Morhen i nie miała się do kogo z tym zwrócić, wiedźmini nie wiedzą, gdzie podziać wzrok, i speszeni proszą czrodziejkę, by pomogła im stworzyć warunki bardziej przyjazne dla nastoletniej dziewczynki. Triss stopniowo więc zaprowadza swoje porządki, zostaje też wprowadzona ikoniczna zasada, że jeśli Ciri zejdzie na śniadanie w sukience, to oznacza, że jest niedysponowana i nikt nie ma prawda jej tego dnia katować treningami. Książki odwołują się też do pragnienia Ciri, by odkrywać w sobie bardziej kobiecą stronę – znajdziemy w nich między innymi scenę, w której Triss uczy ją nakładać makijaż.
W kolejnej scenie temat trochę jest kontynuowany – w laboratorium, w którym dziewczyna wraz z Triss czeka na wynik eksperymentu, Ciri wspomina swoją babkę, która zarówno potrafiła się bić na polu walki, jak i nosić sukienki i olśniewać urodą. Geralt, jak wspierający tatuś, potwierdza, że owszem, można mieć w sobie obie te rzeczy jednocześnie (czy ja już wspominałam, jak bardzo lubię wspierającego tatusia Geralta?). Eksperyment z tkankami potwora zostaje zakończony – okazuje się, że nie został stworzony przez maga, ale za to zawiera w sobie stellacyt, materiał, z którego składają się wielkie skalne monolity rozsiane po całym Kontynencie. A ponadto – że ten sam materiał znajdował się w szczątkach leszego, oba potwory prawdopodobnie pochodzą więc z tego samego źródła. Tym samym rozpoczyna nam się dość kuriozalny wątek monolitów, Koniunkcji Sfer, potworów i ich związków z Ciri, który będzie się ciągnął aż do końca sezonu. Dla porządku podam, że w książkach rzeczywiście pojawia się co najmniej jeden monolit, nie ma on jednak większego znaczenia i jest tylko rekwizytem, miejscem, w którym Ciri uczy się czerpać magiczną moc z żywiołów natury. Wszystko, co zobaczycie na temat monolitów w serialu, jest więc radosną twórczością scenarzystów. Ciri przyznaje, że podczas ucieczki z Cintry widziała przewrócony monolit, nie dodaje jednak, to ona przewróciła go swoim wybuchem mocy. A kiedy dziewczyna dotyka palcem stellacytu rozdrobnionego na szalce, wpada w trans i zaczyna wieszczyć – a my w jej wizji widzimy właśnie monolit, spaloną, czerwoną ziemię, która jeszcze powróci pod koniec sezonu, i słyszymy, jak jakaś siła rości sobie prawa do Ciri jako Córki Chaosu.
Dziewczyna budzi się w łóżku, a nad nią czuwają zaniepokojeni Triss i Geralt. Wiedźmin znów zachowuje się jak wspaniały tatuś i zapewnia Ciri o tym, że jest dzielna. Dziewczyna zdobywa się w końcu na otwartość i opowiada o tym, jak podczas ucieczki z Cintry, porwana przez czarnego rycerza, zaczęła krzyczeć – a wtedy pobliski monolit pękł i się przewrócił. Geralt zapewnia przejętą Ciri, że wszystko naprawi, i postanawia niezwłocznie wyruszyć, by zbadać kwestię monolitu pod Cintrą. Zanim jednak wyjedzie, odbywa kolejną rozmowę o uczuciach z Triss – ona przyznaje, że jego ból pomógł jej poczuć coś po raz pierwszy od czasu Sodden i chciała ten ból wykorzystać (czyli co, jednak celowo daje mu wierzyć, że Yen nie żyje?), on mówi, że nie może jej dać tego, czego czarodziejka pragnie, ale że jest dla niego ważna. Triss zaś proponuje, że otworzy portal i przetransportuje wiedźmina do swojego przyjaciela, który zawodowo zajmuje się badaniem monolitów. Wszystko pięknie, tylko jaki znowu portal na terenie Kaer Morhen? Czy bohaterowie do reszty stracili rozum? Najpierw impreza z gośćmi z zewnątrz, teraz dające się namierzyć portale… Może w ogóle niech zaczną się reklamować: Kaer Morhen, klimatyczne noclegi w górach (halucynogenne grzybki w cenie). Rzeczonym przyjacielem okazuje się być Istredd, dawny kochanek Yennefer – ewidentnie świat czarodziejów jest mały…. Ale ich spotkaniu przyjrzymy się bliżej w kolejnym odcinku.
W tym epizodzie wiedźmiński wątek kończy się zaś kolejnym odkryciem. Vesemir, który odwiedzał miejsce spoczynku Eskela (z którego pozostały już same, jakimś cudem nierozwleczone po całej jaskini, kości), w drodze powrotnej zapewne rozmyśla o wymieraniu wiedźminów, co za chwilę będzie mocno wpływać na jego decyzje. Zwłaszcza że, w środku zimy, natyka się w lesie na niebieskie kwiatki wyrosłe na zakrwawionym śniegu, a potem wszędzie na Szlaku, gdzie Ciri upadła i się zraniła. Wraca do zamku i konsultuje się z Triss, która uchodzi za ekspertkę w sprawach roślinności Kontynentu (najwyraźniej tak było wygodnie scenarzystom). Okazuje się, że znaleziony kwiat to Feainnewedd – gatunek, który wyrasta jedynie w miejscach splamionych Starszą Krwią, w obecnych czasach rosnący tylko w Dol Blathanna i na wzgórzu, na którym zmarła Lara Dorren. Tym samym dostajemy namacalne potwierdzenie wciąż powracających w transach Ciri słów przepowiedni Itliny – rzeczywiście w jej żyłach płynie Starsza Krew (serial będzie nam to potwierdzał jeszcze kilkukrotnie, w razie gdybyśmy nie załapali). I choć Triss w pierwszej chwili stwierdza, że linia Starszej Krwi dawno już wygasła, w Vesemira nagle wstępuje życie. Zaczyna opowiadać o tym, jak to Starsza Krew posłużyła jako pierwszy wiedźmiński mutagen – a teraz on otrzymał dar od losu i możliwość stworzenia kolejnych wiedźminów dzięki krwi Ciri. Cały ten wątek ze Starszą Krwią jako mutagenem to wymysł scenarzystów – Sapkowski niczego takiego nie napisał, w jego książkach mutageny były skomplikowaną mieszanką bardzo rzadkich alchemicznych składników, a receptury na nie zostały utracone. Serial jednak najwyraźniej potrzebuje JESZCZE jednego powodu, by uczynić z Ciri wyjątkową istotę (jakby w książkach było ich mało i jakby dopowiadanie wątku z monolitami i potworami nie wystarczyło) – oto więc krew dziewczyny staje się kluczem do przyszłości wiedźmińskiego fachu… I ten wątek, którego bardzo nie lubię, będzie jeszcze rozwijany w kolejnym odcinku.
Wpuszczeni w kanał – wątek Yennefer i Cahira
Wątek Yennefer rozpoczyna się dającą nam nieco społeczno-politycznego kontekstu sceną w Gors Velen, gdzie nawiedzeni kapłani głoszą rychły koniec świata zaprowadzony przez Nilfgaard, elfy są wyłapywane i wywożone z miasta, pilnujący ich żołnierze nie szczędzą im przy tym rozmaitych upokorzeń, a na ścianach budynków widnieją obraźliwe karykatury nieludzi. W tym samym mieście Yennefer i Cahir próbują się ukrywać po tym, jak w poprzednim odcinku zwiali z pokazowej egzekucji i z miejsca stali się wrogami całej Północy. Czarodziejka ma na sobie gustowną fioletową pelerynę, zapewne mającą nawiązywać kolorem do barwy jej oczu – która jednak części widzów nie przypadła do gustu… bo kto, ukrywając się, nosi tak wyróżniające się kolory. Ortodoksyjnym fanom książki nie przypadła zaś do gustu jako kolejny element garderoby Yennefer odbiegający od książkowego kanonu, w którym czarodziejka nosi tylko czerń i biel. Nasi ukryci pod pelerynami zbiegowie wymieniają informacje. Cahir, wciąż skupiony na swojej misji odnalezienia Cirilli, chce się udać do Cintry, Yennefer zaś uświadamia go, że w czasie, gdy siedział w celi, Nilfgaard sprzymierzył się z elfami, dając im schronienie w murach miasta, które wróciło do swej starej elfiej nazwy Xin’trea. Rozmowę przerywa zrzut ulotek informujących miejscową ludność o wysokiej nagrodzie za nilfgaardzkiego zbrodniarza i elfią czarownicę – a kruki nagle zamieniające się w ulotki mają w sobie coś z klimatu Harry’ego Pottera. List gończy wystawiony za Yennefer i Cahirem przyspiesza ich decyzję o tym, by udać się do Cintry.
Cahir proponuje, by o świcie zakradli się na statek do Cintry. Ale kiedy zmierzają w stronę portu, są świadkami kolejnych prześladowań i brutalnych ataków na elfy. Po chwili sami zostają zaatakowani przez jednego ze strażników, a Yennefer po raz kolejny w całym serialu rozprawia się z przeciwnikiem fizycznymi metodami, a nie przy pomocy magii – choć tym razem jest „usprawiedliwiona” faktem, że straciła swoją moc. Cahir prowadzi ją do kanałów, twierdząc, że tam będą bezpieczniejsi niż na powierzchni… Ale kiedy tylko wypowiada te słowa, zostają zaatakowani przez dwóch elfów (w tym jednego, w którym fani Downon Abbey ku swej uciesze rozpoznają pana Molesleya, i drugiego, który posługuje się językiem migowym). W pełnej wyczekujących spojrzeń scenie bohaterom udaje się ustalić, że w Oxenfurcie jest ktoś zwany Brodźcem (jeśli to słowo nic wam nie mówi, to jest to nazwa gatunku ptaka), kto daje schronienie elfom i pomaga im się przeprawić do Cintry. Zbiegowie sprzymierzają się więc z dwójką elfów i ruszają wgłąb kanałów, które kiedyś były elfimi akweduktami – przy okazji dostajemy małą lekcję historii o tym, jak to ludzie budowali swój świat na ruinach elfiej cywilizacji, słuchamy też opowieści elfich uciekinierów o prześladowaniach i o tym, jak po sojuszu Franceski Findabair z Nilfgaardem wszystkie elfy mieszkające w krajach Północy są traktowane jak nilfgaardcy szpiedzy. Młodszy z elfów snuje wizję tego, że w Cintrze kupi sobie farmę, będzie hodował kurczaki i znajdzie sobie dziewczynę – nie będzie mu jednak dane tego doświadczyć, bo dokładnie w tym samym momencie zostaje wciągnięty pod wodę przez macki potwora z głębi kanałów, prawdopodobnie zeugla (to już drugi przypadek tego typu ironii losu, który widzimy w kanałach). To samo niemal przytrafia się Yennefer, ale w ostatniej chwili Cahirowi udaje się ją uratować. Ewidentnie w tej scenie przydałby się wiedźmin… albo chociaż magiczne zdolności Yennefer, nie ma jednak ani jednego, ani drugiego, młody elf traci więc życie, a Yen musi się przyznać, że nie może czarować. Przy okazji dostaje też chwilowego załamania i po wydostaniu się z kanałów wyrzuca z siebie tłumione żale na temat rzeczy, które straciła – wliczając w to miłość Geralta i swoją moc. Wybuch i wynikłą z niego sprzeczkę przerywa przebiegający obok starszy elf, za którym Yennefer i Cahir wbiegają do miejsca schronienia – a w środku Yennefer wyrzuca mu, że uciekł, nawet nie próbując pomóc swojemu przyjacielowi. Elf próbuje się tłumaczyć, ale te słowa ewidentnie coś w nim poruszają – czego konsekwencje zobaczymy pod koniec odcinka.
Tajemniczym przemytnikiem Brodźcem okazuje się nie kto inny, jak Jaskier – w tym sezonie zabawiający publiczność hitem Płoń, Rzeźniku, płoń zrodzonym ze swojej wściekłości na wiedźmina, z którym pokłócił się pod koniec poprzedniej serii (i łatwo dający się przyjąć za hymn rozczarowanej drugim sezonem widowni). Kiedy karczma pustoszeje, Yennefer wychodzi z ukrycia i idzie porozmawiać z Jaskrem. Tradycyjnie są dla siebie złośliwi, ale Yen przytula barda, ewidentnie ciesząc się z widoku znajomej twarzy – te ich sceny nieporadnej przyjaźni są zaiste urocze. Przez chwilę rozmawiają o Geralcie i o tym, że w zasadzie obojgu im złamał serca. Potem Yennefer ujawnia, że wie, czym bard zajmuje się po godzinach – a on zaś wyjaśnia, co go zmotywowało do podjęcia takiego ryzyka. Opowiada, że był pod dębem Bleobherisem, w niegdyś bezpiecznym miejscu dla wszystkich podróżnych, niezależnie od rasy… kiedy napadnięto w nim na elfy. Jaskier przewiduje też, że na elfach się nie skończy – teraz przyszli po nie, ale przyjdą też po krasnoludy, a ostatecznie przyjdą po wszystkich, którzy czymkolwiek się wyróżniają (czy ktoś jeszcze ma skojarzenia z wierszem antyhitlerowskiego działacza Martina Niemöllera zaczynającym się od słów „Najpierw przyszli po komunistów”?). W książce Krew elfów święty dąb Bleobheris również się pojawia i to również w kontekście Jaskra – nie dochodzi tam jednak do żadnych zatrzymań ani prześladowań. Bard śpiewa tam zebranym podróżnym jedną ze swych słynnych pieśni, w których pojawiają się Geralt, Yennefer i Dziecko Niespodzianka, czym ściąga na siebie kłopoty – bo nagle staje się obiektem natarczywego zainteresowania niejakiego Rience’a (którego wkrótce poznamy i w serialu). Książkowy Jaskier co prawda nie ratuje elfów (fajnie, że serial dopisał mu taki wątek, zwłaszcza, że bard nie ma w tym sezonie dużo do roboty), ale też jest zaplątany w politykę – jest zmuszony szpiegować dla redańskiego wywiadu, chociaż robi przy tym wszystko, by ochronić tajemnice swoich przyjaciół.
Wróćmy jednak do serialu, w którym Yennefer ujawnia, że podróżuje z Cahirem, i prosi Jaskra, by przerzucił ich do Cintry. I właśnie to widzimy w kolejnej scenie: Jaskier próbuje po kryjomu wprowadzić czarodziejkę, jej kompana i kilkoro elfów na statek. Trudno powiedzieć, jaki ma plan i czy w ogóle ma jakiś – mogłoby się wydawać, że odwraca uwagę strażników, ale chyba nie taki był jego zamysł, sprawia wrażenie raczej, jakby sam zamierzał dostać się na statek bez odpowiednich papierów. To mu się jednak nie udaje, zostaje przyuważony przez strażnika, z którym wdaje się w dyskusje o swojej twórczości, początkowo przyjazne, potem krytyczne i ze strony barda aroganckie (dyskusje Jaskra ze strażnikiem to coś wspaniałego, zwłaszcza, że zawierają autoironiczne komentarze pod względem samego serialu i krytyki pierwszego sezonu). Kiedy już wydaje się, że Jaskier spieprzył sprawę i z dostania się na statek nici, miejsce ma prawdziwa dywersja. Stary elf, którego poznaliśmy w kanałach, pewnie częściowo pod wpływem poczucia winy, że nie pomógł przyjacielowi, odciąga uwagę strażników, poświęca się i pozwala się zakatować, by reszta mogła się dostać na statek i uciec. I to im się udaje – w kolejnej scenie widzimy bowiem Yen, Cahira i elfy bezpiecznych pod pokładem, a wśród nich znajomą twarz: młodego elfa Darę (o tym, jak się tam znalazł, wspominam w wątku dotyczącym redańskiego wywiadu). W tej ostatniej scenie odcinka Yennefer i Jaskier z dużym zrozumieniem dla siebie nawzajem żegnają się niczym (złośliwi) przyjaciele, Jaskier opuszcza statek… ale zza kadru słyszymy, jak zostaje napadnięty. A kiedy Yen wymyka się spod pokładu, by sprawdzić, co się stało, widzimy rozbitą lutnię i ani śladu poety. Co się z nim stało, dowiemy się w kolejnym odcinku.
Sowy i spiski – wątek redańskiego wywiadu
W tym odcinku poznajemy też kolejnych ważnych graczy na politycznej mapie Kontynentu – a serial dopowiada nam co nieco kontekstu i zakulisowych intryg, których nie widzieliśmy w książkach. Zaglądamy do stolicy Redanii, a ten wątek otwiera nam scena, w której sowa (tu wtajemniczeni już wiedzą, o co chodzi, a widzowie serialu dowiedzą się niedługo) przelatuje nad miastem, w którego architekturze i układzie niektórzy widzą powiew Transylvanii, a ja totalnie widzę inspiracje Krakowem (ale ja po prawdzie wszędzie widzę Kraków, oxenfurckie wieże w dalszej części odcinka też mi się z nim kojarzą). Moje skojarzenia z dawną stolicą Polski nie są jednak wcale aż tak absurdalne, bo w wiedźmińskim fandomie Redania od dawna jest traktowana jako dość wyraźny odpowiednik Polski (choć niekoniecznie umieszczonej w konkretnym okresie historycznym), zwłaszcza, odkąd gry CD Projektu mocno te skojarzenia podkreśliły, robiąc mnóstwo nawiązań wizualnych (na czele z podejrzanie podobnym do polskiego godłem), fabularnych (wątek Olgierda von Evereca i jego bandy w dodatku Serce z kamienia zawsze kojarzył mi się z Kmicicem) i światotwórczych (portowe Wolne Miasto Novigrad z charakterystycznym żurawiem, czy to nie brzmi znajomo?). Sam Sapkowski konsekwentnie odżegnuje się od insynuacji, że miałby robić w swoich książkach jakieś zamierzone aluzje do rzeczywistego świata – choć z drugiej strony trudno się oprzeć wrażeniu, że gdzieniegdzie jednak puszcza oko do czytelnika – w żaden sposób jednak w książkach nie wyróżnia Redanii na tle pozostałych państw Kontynentu i poświęca jej wcale nie tak dużo miejsca.
Zostawmy jednak poszukiwania Polski w Wiedźminie, bo tymczasem w serialu wspomniana sowa wlatuje do pomieszczenia na zamku, gdzie król Vizimir spotyka się z dwójką swoich dworzan, którzy, jak się okazuje, próbują dokonać zamachu na króla – zostają jednak na oczach władcy zamordowani przez szefa tajnych służb, Dijkstrę. W ten sposób poznajemy jednego z kluczowych bohaterów, którzy będą mieć wpływ na polityczne intrygi, i swego rodzaju pośrednika pomiędzy Geraltem i wielkimi tego świata. Dijkstra, w książce opisywany jako słusznego wzrostu i wagi facet o aparycji przywodzącej na myśl świeżo wyszorowanego wieprza, manierach człowieka z ludu, ale również niebywale żywotnym umyśle i nielichym autorytecie, w serialu ciekawie, choć znacznie przystojniej i dostojniej został sportretowany przez szkockiego aktora Grahama McTavisha. Rzeczony Dijkstra informuje swojego króla, że państwa Północy zawierają sojusz oparty na wspólnej nienawiści do elfów, Redania jednak nie powinna się tym przejmować, tylko wyciągnąć ręce po Cintrę i odbić ją dla siebie od Nilfgaardu. W książce pomysł odbicia Cintry również się pojawia, ale jego autorem jest król sąsiadującej z Redanią Temerii, Foltest. Być może serial będzie chciał nam tu nieco uprościć politykę Kontynentu i korzystając z tego, że ważnymi postaciami książki są ludzie Vizimira, wypchnie Redanię na pozycję kluczowego gracza, oczami którego będziemy się przyglądać rozwojowi politycznych intryg i wojny.
W kolejnej scenie widzimy, jak cokolwiek podekscytowany i rozebrany do pasa Dijkstra, popijając jakiś trunek, snuje dywagacje na temat Nilfgaardu i jego tajemniczego cesarza, o którym nikt nic nie wie, religijnego fanatyzmu i tego, jak wprowadzić swoich szpiegów do Cintry. Z pozoru Dijkstra w tej scenie wydaje się w niezbyt dobrej kondycji – zdaje się prowadzić obficie podlewaną alkoholem rozmowę sam ze sobą… Ta scena nabierze jednak większego sensu, kiedy już poznamy tożsamość towarzyszącej mu sowy – nie jest to bowiem zwykła sowa, a Dijkstra nie gada sam do siebie, tylko odpowiada na telepatyczne uwagi swojej towarzyszki. Ostatecznie postanawia wysłać do Cintry elfa – i w tym celu wyciąga z lochu znanego nam już z poprzedniego sezonu Darę, chłopaka, który kilkukrotnie uratował Ciri życie. I tak się też dzieje – w ostatniej scenie odcinka widzimy Darę wśród elfów, szmuglowanych przez Jaskra do Cintry.
Nie da się ukryć, że czwarty odcinek dostarczył nam sporej ilości niespodziewanych informacji (niespodziewanych tak dla widzów, jak i czytelników książek) – tym samym zaś otworzył dość sporo wątków, które nabiorą znaczenia w kolejnych epizodach. A że akurat te wątki nie należą do moich ulubionych… to dołączcie do mnie, podczas gdy #CierpięZaMilijony, analizując drugi sezon Wiedźmina – kolejny odcinek już wkrótce!