Kim jest Sońka, kim jest Karpowicz?

by Mila

Znajomość z twórczością Ignacego Karpowicza zaczynam późno, dopiero od Sońki. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa, już przed rozpoczęciem lektury mój odbiór skażony jest opiniami z prawa i lewa, z góry i z dołu, zachwytami nad geniuszem i oskarżeniami o kicz, etykietowaniem dzieł i rozgrzebywaniem życia prywatnego autora…

Nie zamierzam się wypierać, mniej więcej z tego właśnie powodu najbardziej lubię odkrywać pisarzy dawno już umarłych, trochę może zapomnianych, o których się nie mówi, nie krzyczy, nie pokrzykuje. O których wiadomo mi co najwyżej tyle, że pisali dobrze/prosto/przewrotnie/przenikliwie/poetycko… I nikogo już dzisiaj nie obchodzi, z kim sypiali, ile pili, jakie miotały nimi szaleństwa, co byli w stanie zrobić dla pieniędzy i zaszczytów… Na przedzieranie się przez mroczne sekrety autora przyjdzie jeszcze czas, kiedy (jeśli) coś mnie w jego pisaniu najpierw zachwyci, zaintryguje, zbulwersuje – tak, wtedy gotowa jestem na pamięć nauczyć się imion wszystkich jego pięciu żon i dziesięciu domniemanych nastoletnich kochanków, z freudowskim polotem zanalizować jego relacje z ojcem i pociąg do własnej matki, a potem niczym Sherlock Holmes niestrudzenie poszukiwać najdrobniejszych śladów tego wszystkiego w kolejnych tekstach… Ale niech wszystko odbywa się we właściwej kolejności. Literatura to jednak coś więcej, niż tylko zapis zboczeń, chorób i poglądów autora.

Karpowicz nie dał mi się niestety poznać najpierw od strony pisarstwa. Wcisnął mi się w świadomość najpierw chyłkiem (całkiem pozytywnie) w sferze okołozawodowej, potem wypłynął nagle (całkiem negatywnie) w prywatnej rozmowie. I tak dobrze, że głosy padły z obu stron barykady… Mimo wszystko próbowałam do Sońki podejść możliwie obiektywnie – choć zapewne zupełnie mi się to nie udało.

Sońka jest piękna – to pierwsze, co przychodzi mi na myśl w kontakcie z tą książką, a wszystko za sprawą okładki (wybranej ponoć przez samego autora – plus za wrażliwość estetyczną), oszczędnej, przypominającej pożółkły, zniszczony kawałek papieru. Sońka jest delikatna – zdaje się mówić (szeptać?) ta okładka. I do pewnego stopnia ma rację – dużo jest bowiem w Sońce swoistej starczej delikatności, charakterystycznego oddalenia, dystansu, spokoju w obliczu rzeczy, które w młodości tak bardzo musiały boleć, palić, tak głośno krzyczeć, u kresu życia zaś są już bardzo ciche, porośnięte mchem codzienności – były, zdarzyły się, minęły, po co roztrząsać?

Tak naprawdę nie jest to – jak chcą materiały promocyjne (dlatego staram się nie wierzyć materiałom promocyjnym) – książka o wojnie. Bo wojna przemyka w niej chyłkiem gdzieś w oddali, właściwie jest tylko nieistotnym pretekstem do wprowadzenia na scenę Niemca, wroga, tego, z którym nie wolno się bratać. Nie jest to też chyba książka o miłości – choć pytania o to, czy można prawdziwie kochać, nie znając żadnego wspólnego języka poza cielesnym, wkraczają już na grunt zbyt obcych mi i zbyt filozoficznych rozważań. O zdradzie narodu też raczej Sońka nie jest – bo zdrada stanu i naród to chyba ostatnie rzeczy, o jakich może myśleć prosta wiejska dziewczyna, idąc na siano z przystojnym mężczyzną w mundurze.

O czym więc tak naprawdę jest Sońka? O seksie? O cierpieniu? O uwikłaniu zwykłego człowieka w historię? O okrucieństwie, do którego wcale nie potrzeba wojny? O hipokryzji? O tym, że kobiety zawsze i wszędzie mają gorzej? Wszystko to przecież banały. A jednak – jakimś cudem Sońka daleka jest od trywialności. Momentami wzrusza, porusza i rani do głębi – po to tylko, by za chwilę uderzyć cynizmem wymierzonym w proces bezwstydnego obrabiania opowieści na potrzeby widza, pod publiczkę. Sońka zaskakująco sprawnie łączy w sobie rzeczy niewiarygodne – autoironiczne wyznania artysty-karierowicza, zmęczoną opowieść starej, zranionej kobiety, przebłyski realizmu magicznego, brud i trud życia i śmierci, poezję języka… Narrator chwilami tryska jadem prosto w bogoojczyźniane wartości, by za chwilę płynnie przejść do stoickiej tolerancji i zdystansowanej łagodności… A wszystko to jakby szeptem.

I może to właśnie ta różnorodność, te delikatnie spowszedniałe kontrowersje, to zdystansowane spojrzenie na historię i sztukę – może to one są kluczem zarówno do sukcesu Sońki, jak i jej zagorzałej krytyki. Z pewnością są zaś kluczem do poruszenia – w ten czy inny sposób – serc, dusz i rozumów czytelników. Jedno jest bowiem pewne – obok Sońki trudno przejść obojętnie.

Przeczytaj także:

Skomentuj

Ta strona wykorzystuje pliki COOKIES zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Dowiedz się więcej.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close