Sherlock na miarę XXI wieku

by Mila

Wydawać by się mogło, że o Sherlocku Holmesie powiedziano już tak dużo, że trudno byłoby powiedzieć cokolwiek nowego. A jednak, BBC udowodniło ostatnio, że najsłynniejszego detektywa świata nigdy dość.

W zatwardziałych sherlockistach nowy serial może w pierwszej chwili wywołać odruchowy bunt i niedowierzanie. No bo jak to tak? Holmes ze smartfonem w ręku? Doktor Watson prowadzący bloga? Komu potrzebny genialny umysł, skoro wszystkie zagadki może rozwiązać technologia? Nie może. A współczesny Londyn jeszcze większe miałby kłopoty bez Sherlocka Holmesa, niż ten dziewiętnastowieczny.

Umieszczenie akcji Sherlocka w XXI wieku okazało się bardzo sprytnym posunięciem. Zarówno fabuła jak i techniczna strona serialu wiele na tym zyskują. Siłą rzeczy serial nie może być adaptacją powieści Arthura Conan Doyle’a, bardzo luźno opiera się jedynie na niektórych motywach, wykorzystuje postaci, tytuły opowiadań, tworząc zupełnie nową historię. W całym serialu pełno jest zachwycających smaczków – nawiązań zarówno do oryginalnych powieści, późniejszych adaptacji filmowych, a także innych dzieł kultury. Specyfika XXI wieku, jego niezwykle rozwiniętej technologii i wszechobecnej cyfryzacji wcale nie zabija ani tajemniczości, ani klimatu opowieści o detektywie Holmesie. Wręcz przeciwnie, wydaje się służyć samemu Sherlockowi – zagadki, które ma do rozwiązania, są znacznie bardziej skomplikowane – a także widzom, którym łatwiej wejść w świat tak podobny do ich własnego. Urzekające jest też to, że serial sprawia wrażenie multimedialnego – co chwilę na ekranie pojawia się treść pisanych przez bohaterów SMS-ów czy wskazówki pozwalające podążać za tokiem myślenia Sherlocka. Prosty zabieg, a ile daje radości.

Sherlock w wykonaniu Cumberbatcha ma wszystko, czego oczekuję od geniusza – jest totalnym socjopatą, cynicznym dziwakiem, na każdym kroku wywyższa się i popisuje inteligencją, a zwykli ludzie i ich nieracjonalny świat pełen emocji są dla niego zarazem niepojęci jak i nieustannie zadziwiający. Partnerujący mu John Watson (Martin Freeman) w żadnym wypadku nie pozostaje tylko tłem dla głównego bohatera – jego sceptycyzm i jednoczesna fascynacja światem, do którego wciąga go Sherlock, stanowią idealne dopełnienie dla postaci wykreowanej przez Cumberbatcha. Razem obaj panowie tworzą nieco osobliwy duet, wydawałoby się, że dzieli ich wszystko, od wzrostu (Watson przy Sherlocku wygląda chwilami jak krasnoludek) po społeczną wrażliwość.

Benedict i Martin w serialu "Sherlock", Steven Moffat i Mark Gattis, 2010.

Benedict i Martin w serialu „Sherlock”, Steven Moffat i Mark Gattis, 2010.

Aktorskie kreacje są zresztą jedną z najmocniejszych stron serialu. Oprócz Freemana i Cumberbatcha, w pamięć zapadają choćby nieco irytująca, ale przeurocza Una Stubbs jako pani Hudson czy wiecznie przerażona Loo Brealey w roli Molly Hooper. Zdecydowanie największe wrażenie robi jednak śmiertelny wróg Sherlocka – Moriarty. Wcielający się w tę postać Andrew Scott za każdym razem przyprawia mnie o dreszcze. Niby niepozorny, drobny, wygląda niewinnie, jak średnio rozgarnięty młody mężczyzna… Ale jego szatańskie intrygi w połączeniu z absolutną nieprzewidywalnością zachowań i niezwykle plastyczną twarzą wyrażającą czyste szaleństwo, niezmiennie wywołują we mnie przerażenie.

Bohaterem, którego nie sposób pominąć, jest w tym serialu także współczesny Londyn. Tętniące życiem miasto z jego małymi restauracjami, czarnymi taksówkami, ciemnymi zaułkami, rzeszą turystów i bezdomnymi włóczącymi się po ulicach, gra w Sherlocku rolę niemal tak ważną, jak sami bohaterowie. Serial wprost przesiąknięty jest atmosferą Londynu – z jednej strony zachwyca nowoczesnością i różnorodnością, z drugiej wciąż jednak przywiązany jest do tradycji i zachowuje charakterystyczną nutkę brytyjskości.

Nie wiem, jakie uczucia względem tego serialu żywią wierni fani przywiązani do tradycyjnego wizerunku Holmesa, ale moje serce Sherlock skradł w ciągu sekundy. Nieodwołalnie. Niezaprzeczalnie. Żadna inna wersja Holmesa nie zdołała mnie opętać tak szybko i tak skutecznie. Powiem więcej, uwielbienie do Benedicta Cumberbatcha i jego postaci poważnie mi teraz zakłóca odbiór filmów z Robertem Downeyem Jr. – robertowy Sherlock wydaje mi się trochę… pajacowaty. I wcale nie pomaga mu fakt, że znacznie jest przystojniejszy od Benedicta.

Przeczytaj także:

1 komentarz

ziarnomysli 7 maja 2012 - 05:58

Serial jest fantastyczny! Cumberbath czerpie co nieco z Jeremy’ego Bretta odtwarzającego rolę Sherlocka w serialu z lat 9) i wszytko to pogłębia. Sprytnie zamieniono nałóg Sherlocka na papierosy – w XXI wieku taki człowiek, nie zabijałby się narkotykami. Mam tylko inne odczucia co do Moriarty’ego. Po prostu mi się nie podoba i trudno mi wyrazić o co chodzi. W porównaniu z „oryginalnym” Moriarty’m jak dla mnie brakuje mu klasy.

🙂

Komentarze zostały wyłączone.