Pozwólcie, że zabiorę was dzisiaj do barwnej Ameryki lat 70., w samo centrum kobiecej rewolucji i gorących dyskusji na temat równości, feminizmu i praw kobiet – a wszystko to za sprawą świetnego, inspirującego serialu Mrs. America z niezrównaną Cate Blanchett w jednej z głównych ról emitowanego właśnie na HBO GO.
Mrs. America wychodzi z dość niespodziewanego, ale bardzo ciekawego punktu widzenia – opowieść o amerykańskiej drugiej fali feminizmu i walce o wprowadzenie i ratyfikację Poprawki Równych Praw zaczyna od… środowiska, które stanowczo i aktywnie się temu sprzeciwiało i wciąż sprzeciwia. W centrum pierwszego odcinka, a pośrednio trochę także w centrum serialu, stawia graną przez Cate Blanchett Phyllis Schlafly – konserwatywną publicystkę i aktywistkę, założycielkę prorodzinnej organizacji Eagle Forum, która o feministkach wygłasza opinie z gatunku „są zbyt brzydkie, by ktoś chciał się z nimi ożenić” i „ruch wyzwolenia kobiet chce wyzwolić leniwe kobiety od obowiązków domowych”. Schlafly jest kobietą ambitną i świetną organizatorką, próbuje łączyć bycie idealną matką szóstki dzieci i perfekcyjną panią domu z aktywizmem politycznym – i jak niepodległości chce bronić statusu quo.
Paradoksalnie to właśnie w jej wątku widzimy najwięcej codziennych przejawów seksizmu, dyskryminacji i problemów, z jakimi mierzą się kobiety – patrzymy na inteligentne kobiety, których nikt nie traktuje poważnie, bo sprowadzane są do ozdoby dla oka, na żony zmuszane do seksu, na kobiety uwiązane w domu koniecznością opieki nad dziećmi i starzejącymi się rodzicami, na pogardzane przez siebie i innych stare panny, na kobiety w pełni finansowo zależne od mężów, dyskryminowane, niedoceniane, karmione seksistowskimi komentarzami. Schalfly nie jest na to wszystko ślepa i po subtelnych zmianach wyrazu twarzy Cate Blanchett doskonale widać, że działa jej to na nerwy… ale zamiast z tym walczyć, bohaterka z promiennym uśmiechem próbuje sobie w tym wszystkim torować drogę ku własnym celom – jak przez setki lat robiły to kobiety, lawirując w męskim świecie, który nigdy nie traktował ich podmiotowo.
Choć Schlafly (zwłaszcza z punktu widzenia współczesnej odbiorczyni) wygłasza całkiem sporo niedorzecznych opinii i zdaje się solidnie manipulować faktami, to w co najmniej jednym temacie warto wsłuchać się w jej głos – bo celnie punktuje to, że feminizm drugiej fali trochę jakby zrobił sobie kozła ofiarnego z kobiet, które wybrały rolę gospodyni domowej. Radykalne odrzucanie czy deprecjonowanie ich punktu widzenia było błędem uznawanym dzisiaj przez część działaczek – zwłaszcza, że niejednokrotnie opór tradycyjnych pań domu względem feminizmu miał dużo wspólnego z lękiem o to, jak te często niewykształcone, pozbawione zawodu i własnych pieniędzy kobiety miałyby sobie nagle poradzić bez opieki męża. Łatwo jest mówić o niezależności, kiedy sama na siebie zarabiasz…
Po tej małej terapii szokowej kolejne odcinki w większym stopniu wprowadzają do fabuły najważniejsze działaczki drugiej fali feminizmu, ich perspektywę i najbliższe ich sercu tematy. Dostajemy więc swoisty przegląd zagadnień, z którymi mierzył się kobiecy ruch w latach 70., i skrót bogatej i niekiedy burzliwej dyskusji o tym, czym powinien być feminizm i w jaki sposób powinny postępować organizacje kobiece. Jeśli bowiem wydawało wam się, że feminizm jest dość jednorodnym i spójnym nurtem, w którym nikt się nie spiera i nie kłóci… to macie jeszcze sporo lektur do nadrobienia. Drugi odcinek nieco przybliża nam postać granej przez Rose Byrne Glorii Steinem, gwiazdy drugiej fali i prawdziwej wojowniczki o pełnię praw reprodukcyjnych, a także rzuca nieco światła na realia funkcjonowania wydawanego przez nią pisma „Ms”. Trudno się zresztą oprzeć wrażeniu, że główna scenarzystka Dahvi Waller bardzo wnikliwie czytała autobiograficzną książkę Steinem (o której pisałam niedawno tutaj), bo przez cały serial przewijają się zdania, anegdotki i motywy niemal żywcem wyjęte z tej książki.
Trzeci odcinek wprowadza temat podwójnego wykluczenia, zarówno ze względu na płeć, jak i rasę. Poznajemy w nim graną przez Uzo Adubę Shirley Chisholm – pierwszą Afroamerykankę wybraną do Kongresu i pierwszą kobietę i osobę czarnoskórą ubiegającą się o nominację partii demokratycznej w wyścigu o fotel prezydenta. A przypominam, że cały czas jesteśmy w latach 70! Odcinki mają po czterdzieści kilka minut, więc trudno tutaj o pogłębioną analizę problemów Afroamerykanek i kobiet z innych mniejszości, ale serial przynajmniej stara się zaznaczyć, że różne grupy społeczne mierzą się ze specyficznymi odmianami wykluczeń i dyskryminacji. Czwarty odcinek ma przyjrzeć się bliżej Betty Friedan, przez wielu (z samą sobą na czele) uważanej za matkę ruchu kobiet, a kolejne mają się skupiać m.in. na działającej na rzecz kobiet republikance Jill Ruckelshaus starającej się powstrzymać dryfowanie jej partii w skrajnie prawicową i religijną stronę, i Belli Abzug – trzykrotnej reprezentantce demokratów w Kongresie i ważnej działaczce zarówno ruchu kobiet, jak i ruchu na rzecz praw obywatelskich.
Mrs. America to serial o kobietach, tworzony przede wszystkim przez kobiety i dający szansę na przebicie się niszowym lub początkującym twórczyniom. Za kamerą każdego odcinka stoją reżyserki pochodzące z różnych środowisk i niekiedy z zaledwie kilkoma produkcjami na koncie. Najbardziej znane nazwiska to chyba reżyserski duet Anny Boden i Ryana Flecka, ostatnio głośny przy okazji pracy nad Kapitan Marvel, ale mający też doświadczenie w kinie niezależnym.
Do tej pory ukazały się trzy z dziewięciu odcinków, ale serial już teraz wyraźnie kreśli skomplikowane tło, różne nurty dyskusji, spory i polityczne układanki wokół tematu praw kobiet – i chociaż rzecz dzieje się w latach 70, wiele z poruszanych kwestii wciąż jest boleśnie aktualnych. Mrs. America to nie tylko lekcja historii, ale także próba uporządkowania i zrozumienia burzliwych dyskusji, które toczą się do dzisiaj – zwłaszcza na naszym podwórku. Być może jest to też jakiś cień szansy, by lepiej zrozumieć nie tylko odmienne podejścia innych osób po naszej własnej stronie barykady, ale także wsłuchać się w głosy i obawy tych po drugiej stronie, z którymi tak trudno jest się porozumieć. Dyskusje, które toczą się dziś w przestrzeni publicznej na temat kobiet i ich praw, nie są niczym nowym, a większość argumentów padła już całe lata temu – trudno powiedzieć, czy jest to bardziej pokrzepiające, czy sprawia dołujące wrażenie dreptania w miejscu… Ale nie da się ukryć, że możemy i powinnyśmy czerpać z doświadczeń poprzednich pokoleń i inspirować się kobietami, które kładły fundamenty pod nasze dzisiejsze działania. I taką właśnie inspiracją jest Mrs. America.
1 komentarz
Super! Szukałam jakiegoś takiego niespłyconego tekstu o tym serialu, w którym byłyby jakieś ciekawe spostrzeżenia pomagające w decyzji – oglądać czy nie? – zostałam przekonana, żeby dopisać do listy. Brzmi superinteresująco, szczególnie postać Blanchett!
Komentarze zostały wyłączone.