To ja. Mam dwadzieścia parę lat, studiuję psychologię i właśnie siedzę na wykładzie w sali, która kiedyś chyba była kaplicą. Z lekkim rozbawieniem słucham, jak jeden z najfajniejszych wykładowców proponuje nam używanie słowa „psychologini”, jako tę ładniej brzmiącą wersję feminatywu – dodatkowo pozytywnie wartościującą przez analogię do „bogini”. Uśmiecham się pod nosem, kręcąc głową, chociaż i tak brzmi to o niebo lepiej niż ta nieszczęsna „psycholożka”. Nie znoszę tego słowa. Kojarzy mi się z samicą dzika i odbiera mi powagę. A ja bardzo chcę być traktowana poważnie. Uważam, że kobiety i tak mają pod górkę, więc dlaczego jeszcze miałybyśmy sobie w ten sposób utrudniać sprawę i podważać swoją pozycję i powagę zawodu. Z podniesioną głową zawsze powtarzam, że będę psychologiem. Panią psycholog. Wtedy przynajmniej będę szanowana.
Feminist Friday
Czasem zdarza się, że jakaś scena w filmie czy serialu porusza nas do tego stopnia, że mamy ochotę zerwać się z fotela i klaskać. Krzyczeć z radości. Albo zwracać uwagę wszystkich na ten jeden mały moment. Trochę jak w tym memie z Leonardo DiCaprio wskazującym palcem na telewizor. Najczęściej zdarza się to, kiedy rozpoznajemy na ekranie cząstkę siebie, coś dla nas ważnego, co bardzo rzadko mamy okazję oglądać w kulturze – albo kiedy jakaś postać nagle wyraża dokładnie to, co myślimy czy czujemy. Dziś chcę się z wami podzielić trzema takimi scenami, które niezawodnie podrywają mnie z fotela. I tak się jakoś składa, że wszystkie trzy sceny dotyczą kobiecych bohaterek. [Tekst zawiera spoiler do filmu Kapitan Marvel].
Feminizm to szeroki temat o wielu odcieniach – najłatwiej je poznać, sięgając po dobrą lekturę! Dlatego dziś wracam z kolejną odsłoną feministycznej listy lektur obowiązkowych. Pierwsze dwie części znajdziecie tutaj i tutaj, a tymczasem mam dla was nową porcję książek idealnych do poszerzania horyzontów:
Nie ma to jak wciągający serial z charyzmatycznymi, dającymi czadu bohaterkami, którym lepiej nie wchodzić w drogę! Dlatego dziś mam dla was zestawienie sześciu różniących się tematyką i klimatem seriali, które łączy jedno: w ich sercu stoją fantastyczne, twarde bohaterki, które poradzą sobie ze wszystkim, co los rzuci im pod nogi.
Wpadła mi ostatnio w ręce książka, po którą powinna sięgnąć chyba każda pracująca kobieta – zwłaszcza (ale nie tylko) jeśli w jej branży lub firmie zdecydowaną większość kadry stanowią mężczyźni. W otwierającej oczy książce pod zgrabnym tytułem Feminist Fight Club Jessica Bennett w przystępnej, poradnikowej formie pisze o seksizmie w miejscu pracy i o tym, jak sobie z nim radzić, zwraca uwagę na szereg pułapek, jakie czyhają na kobiety na rynku pracy, ale także podpowiada, jak skończyć z podstępnym samoutrudnianiem – bo nie da się ukryć, że nauczone braku wiary we własne możliwości często same też rzucamy sobie kłody pod nogi. Oto 7 problemów kobiet w miejscu pracy, do których same przykładamy rękę:
Są takie dni, kiedy człowiek ma ochotę obejrzeć coś przeuroczego i lekkiego w odbiorze, co poprawi mu humor, napełni dobrą energią i przywróci wiarę w ludzkość… Dokładnie takie są wszystkie seriale, o których opowiem wam w tym tekście – a na dodatek mają jeszcze bonus w postaci fantastycznych kobiecych bohaterek na pierwszym planie.
Pozwólcie, że zabiorę was dzisiaj do barwnej Ameryki lat 70., w samo centrum kobiecej rewolucji i gorących dyskusji na temat równości, feminizmu i praw kobiet – a wszystko to za sprawą świetnego, inspirującego serialu Mrs. America z niezrównaną Cate Blanchett w jednej z głównych ról emitowanego właśnie na HBO GO.
Bycie współczesną feministką może oznaczać wiele rzeczy – ale dobrze też, żeby oznaczało inspirowanie się życiem i dokonaniami tych kobiet, które działały na długo przed nami i kładły niezbędne fundamenty pod nasze dzisiejsze starania. Taką kobietą jest Gloria Steinem, jedna z najważniejszych działaczek i żywych symboli drugiej fali feminizmu, do dziś bardzo aktywna – której życie i działalność możemy bliżej poznać dzięki autobiograficznej książce Moje życie w drodze.
Po ponad 30 latach od premiery Opowieści Podręcznej Margaret Atwood publikuje Testamenty i wraca do Gileadu, by opowiedzieć nam o tym, co działo się dalej z bohaterkami jej dystopijnej powieści o wyznaniowym, totalitarnym państwie, które odebrało wszystkie prawa kobietom i uczyniło z nich niewolnice. Czy w końcu będzie nam dane zobaczyć, jak to zbrodnicze państwo upada?
Republika Gilead – oparte na kastowym podziale społeczeństwa i niewolnictwie kobiet totalitarne państwo z powieści Margaret Atwood Opowieść Podręcznej i inspirowanego nią serialu. Niejeden czytelnik i widz zadaje sobie pytanie, jak narodził się Gilead i jak to możliwe, że na gruzach Stanów Zjednoczonych, które tak przecież umiłowały osobistą wolność jednostki, mogło wyrosnąć coś tak przerażającego… Geneza Gileadu do pewnego stopnia owiana jest tajemnicą. Sama powieść niewiele mówi o jego źródłach, serial rzuca na tę sprawę nieco więcej światła, co nieco dopowiadają też wydane niedawno Testamenty, ale to też są fragmentaryczne informacje. Spróbujmy je prześledzić, w miarę możliwości uporządkować i odtworzyć drogę od symbolu demokracji do jednego z najpaskudniejszych dystopijnych państw, jakie dała nam współczesna literatura.