Dietoland Sarai Walker to jedna z tych powieści, które dobitnie pokazują, że książki nie należy oceniać po okładce. Gdybym zobaczyła ją w księgarni, raczej nie zatrzymałabym na niej wzroku. A tymczasem pod czymś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak kolejny rewolucyjny poradnik liczenia kalorii, kryje się mocna, odważna, feministyczna powieść – i swoisty manifest współczesnej kobiety.
Główną bohaterkę, Plum Kettle, można by opisać dwoma słowami: jest gruba. Naprawdę gruba. W dzisiejszym świecie oczywiście nikt, kogo wrażliwość nie mieści się w łyżeczce od herbaty, po pierwsze nie użyłby tego niemiłego słowa, a po drugie nie ograniczyłby się tylko do powierzchownej charakterystyki bohaterki… Ale Sarai Walker każe nam spojrzeć na świat oczami samej Plum i opisać ją jej własnymi definicjami – i choć stygmatyzujące słowo „gruba” nie przechodzi dziewczynie przez usta, to wyraźnie kształtuje jej codzienność, niemal nieistniejące relacje z ludźmi i porażającą niechęć do samej siebie.
Poznajemy Plum w momencie, gdy ta planuje operację zmniejszenia żołądka i odlicza miesiące i dni do operacji, która raz na zawsze ma zmienić całe jej życie. Plum od dzieciństwa czeka na ten moment – na tę chwilę, kiedy uwięziona w głębi jej wielkiego ciała szczupła kobieta wyrwie się wreszcie na zewnątrz. I kiedy w końcu rozpocznie się jej „prawdziwe” życie. Będzie pewna siebie. Będzie miała przyjaciół. Znajdzie lepszą pracę. Ktoś ją pokocha. A wyjście z domu będzie oznaczać zachwycone spojrzenia mężczyzn, a nie obelgi, chichot i pokazywanie palcami.
Dziwnym zbiegiem okoliczności akurat w tym momencie swojego życia Plum poznaje tajemniczych ludzi, którzy chcą ufundować jej operację – pod warunkiem, że zgodzi się wykonać dla nich kilka zadań. Czy to uśmiech losu? Spisek feministek, który ma ją odwieść od powziętej decyzji i sprawić, że zaakceptuje swoje ciało? A może część większego, wybuchającego właśnie z brutalną mocą buntu kobiet? W do tej pory przerażająco nudnym i smutnym życiu Plum zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy…
Dietoland to nie tylko opowieść o kobiecie, która chce schudnąć. Ba, to nie jest tylko opowieść o nietolerancji, pogoni za sztywnymi standardami piękna i micie urody, który sprawia, że nie znosimy swoich ciał, w których czegoś wiecznie jest za dużo, czegoś za mało, coś jest za nisko, coś za wysoko, a coś zbyt krzywo. Opowieść o życiu Plum staje się ramą dla historii niezliczonych kobiet, które nie mogą się czuć w swoim świecie komfortowo ani bezpiecznie – bo z takich czy innych względów społeczeństwo je odrzuca albo woli chronić ludzi, którzy je skrzywdzili. Sarai Walker celnie wypunktowuje cały szereg palących problemów, od tych teoretycznie „lżejszych” jak narzucanie nierealnych standardów piękna czy seksualizacja przestrzeni publicznej, aż po te bardzo ciężkiego kalibru jak przemoc, gwałty i ofiary pozostawione same sobie. Praktycznie nie ma w tej powieści strony, na której zabrakłoby jakiejś aluzji, przytyku, wołania o sprawiedliwość – każdy fragment tej książki to kolejne muśnięcie pędzlem na wielkim obrazie niewesołej codzienności kobiet jako grupy społecznej.
Ale chociaż w swojej wymowie Dietoland jest czymś naprawdę mocnym, to styl, w którym Plum opowiada nam o swoim świecie, nie jest ani przytłaczający, ani agresywny. Nie brak tu humoru, ironii, ciepła i siostrzanej sympatii, nie brak też energii, która sprawia, że aż chce się coś robić, coś zmieniać, o coś zawalczyć. Może nie od razu tak agresywnie, jak terrorystki przewijające się w tle niemal od samego początku powieści… Ale jest w tej książce coś, co daje ogromny impuls do działania.
Od strony literackiej Dietoland jest wyraźnie nierówny. Bardzo dobrze radzi sobie z życiem wewnętrznym Plum i psychologią jednostki odrzuconej czy wręcz napiętnowanej przez społeczeństwo. Ale ma też momenty, w których styl zupełnie schodzi na drugi plan, a kolejne coraz dziwniejsze wydarzenia są wplatane w powieść dosyć chaotycznie i trochę na zasadzie „nieważne jak, ale muszę o tym wspomnieć”. Najwyraźniej widać to w terrorystycznym wątku powieści, w którym początkowo śledzimy doniesienia prasowe, potem coraz bardziej bezpośrednie relacje osób powiązanych z tajemniczą Jennifer – kobietą lub grupą kobiet, które pewnego dnia dokonują krwawej zemsty na gwałcicielach nigdy nieosądzonych za swoje czyny… a to dopiero początek ich działalności. Wątek, który zaczyna się od demaskowania gwałcicieli i żądań, by na sklepowych witrynach gazety z rozebranymi paniami zostały zastąpione przez pisemka z panami w negliżu, a kończy się krwawą jatką i inspiracją kobiet na całym świecie do buntu i samosądów, sprawia wrażenie, jakby autorka musiała wyrzucić z siebie frustrację i bezsilność, nie do końca dbając o to, czy każde zdanie będzie tu idealnie dopieszczone.
I o dziwo wcale mi to nie przeszkadza, bo tak jak autorka ma potrzebę to wszystko wypowiedzieć, tak ja podczas lektury miałam przede wszystkim potrzebę tego wysłuchać. Jakkolwiek przejaskrawiony, chaotyczny czy nie do końca wiarygodny nie byłby ten terrorystyczny wątek, to jest on prostu w tej powieści potrzebny. Jest jak jeden wielki wybuch frustracji kobiet, których głosu nikt nie słucha, a których ciała każdego dnia są przez kogoś używane – czy to metaforycznie, do cynicznego sprzedawania wszystkiego od jogurtu po gładź szpachlową, czy to dosłownie jak worki treningowe i instrumenty do brutalnego zaspokajania cudzej żądzy władzy i dominacji.
Tak, jak w pewnym momencie mówi jedna z bohaterek, symboliczna Jennifer to nasze matki, siostry i córki. To kobiety, które codziennie spotykasz na ulicy, w pracy, w gronie przyjaciół. Zlekceważona, zastraszona, pobita, zgwałcona, poniżona, uciszona, wyśmiana, głodzona, kontrolowana, wpędzona w nienawiść do samej siebie, sprowadzona do roli produktu i przede wszystkim WKURZONA Jennifer to my wszystkie – i pewnie dlatego dla tak wielu kobiet ta książka stała się manifestem na miarę Fight Clubu, do którego wydawca tak ochoczo ją porównuje. I może ma w tym rację, bo Dietoland też jest głosem pewnego pokolenia, jest głosem ludzi, którzy mają dość niekończącej się spirali uprzedmiotowienia, pogardy i przemocy. Jeżeli wy też macie dość – to zdecydowanie jest książka dla was.