W związku z nadchodzącą premierą filmu, ktoś mnie niedawno zapytał, czy warto czytać Diunę przed wybraniem się do kina na jej ekranizację. Zazwyczaj moja domyślna odpowiedź na pytanie „czy warto czytać” prawie zawsze brzmi: po stokroć TAK. Ale w tym przypadku będę nieco bardziej ostrożna i odpowiem: TO ZALEŻY.
Przede wszystkim zależy od tego, jak bardzo w ogóle jesteście oczytani. Od tego, jak sobie radzicie z trudniejszymi stylistycznie tekstami. Od tego, na ile jesteście przyzwyczajeni do fantastyki naukowej. I trochę też od waszej ogólnej wiedzy o… historii myśli filozoficznej.
Diuna to pierwsza powieść w sześciotomowym cyklu science fiction Kroniki Diuny autorstwa Franka Herberta, po jego śmierci rozwijanym dalej także przez innych autorów. Jej fabuła koncentruje się wokół rodu Atrydów, który zostaje wysłany na pustynną planetę Arrakis, by z rozkazu Imperatora utrzymać na niej porządek. Szybko jednak okazuje się, że w tych przenosinach splatają się rozmaite polityczne i ekonomiczne intencje, intrygi i spiski, a Arrakis będąca jedynym źródłem cennej przyprawy pozwalającej ludzkości na podbój kosmosu i ewolucję gatunku, staje się dla Atrydów pułapką, ale i przeznaczeniem pełnych nowych, zadziwiających możliwości. Kolejne tomy na przestrzeni tysięcy lat przyglądają się kolejnym potomkom Atrydów i losom planety oraz całego Imperium.
Diuna jest trudnym tekstem. Wspaniałym, mądrym, wciągającym, ale równocześnie dość wymagającym. Choć w krótkim streszczeniu fabuła może się wydawać prosta, to świat przedstawiony w Kronikach Diuny jest niczym wielki kocioł idei wyciągniętych z rozmaitych kultur, religii i punktów w historii ludzkości – które ścierają się ze sobą, nawzajem się przenikają i tworzą dość enigmatycznie zarysowaną wewnętrzną mitologię całego cyklu. Niektórzy pewnie zadają sobie pytanie, czy można przeczytać Diunę, prześlizgując się po samej akcji i nie zwracając większej uwagi na filozoficzne, polityczne, religijne, społeczne i ekologiczne rozważania, którymi przetykany jest prawie cały świat przedstawiony, o głębokich rozkminach i dyskusjach bohaterów nie wspominając (zwłaszcza tych w dalszych tomach cyklu)… Ale no nie bardzo się da. Wszystkie te koncepty są tak wplecione w motywacje i działania bohaterów, że właściwie same w sobie stanowią dodatkowego bohatera. I raczej nie da się ich pominąć. A już na pewno ich pominięcie znacząco zubożyłoby lekturę. Sam Frank Herbert miał powiedzieć, że gdyby chciał po prostu nauczać czytelników o filozofii, nikt nie przeczytałby jego książek – ale skoro wplótł filozoficzne motywy w historię lubianych bohaterów, uczymy się o nich, nawet o tym nie wiedząc. Choć z tym „nawet o tym nie wiedząc” lekko jednak przesadził, bo filozoficznych elementów w Kronikach Diuny nie da się nie zauważyć.
Na co się przygotować, czytając Diunę? Na pewno na to, że autor trochę chce nas zmusić do samodzielnego łączenia kropek. Ok, wielu autorów tak robi, ale Herbert bardziej niż ktokolwiek inny wrzuca nas do przebogatego i niemal kompletnie obcego świata ze skomplikowaną wewnętrzną polityką i mitologią, nie dając nam zbyt dokładnej mapy – i oczekuje, że odnajdziemy się w tym wszystkim, domyślając się znaczenia różnych rzeczy z kontekstu, jak człowiek, który dopiero zaczął się uczyć nowego języka i nagle znalazł się w obcym kraju wśród native speakerów. Jak na książkę, która zabiera nas do fantastycznego świata, w Diunie jest zaskakująco mało ekspozycji. Owszem, dzięki temu, że bohaterowie trafiają na nową planetę i uczą się na niej żyć, razem z nimi dowiadujemy się pewnych rzeczy o tej konkretnej planecie. Ale cała reszta bogatego świata przedstawionego z jego licznymi planetami, organizacjami, frakcjami politycznymi, ważnymi wydarzeniami historycznymi i różnymi dość osobliwymi konceptami jest nam podawana tylko w postaci haseł wielokrotnie przewijających się przez fabułę i dialogi. Chwilami możemy mieć irytujące wrażenie, że mimo uważnej lektury brakuje nam jakiegoś kluczowego kontekstu albo istotnych informacji. Ciągle mówi się o mentatach, Dżihadzie Butlerowskim, treningach bindu i wielu innych rzeczach, których znaczenia nie zawsze jesteśmy w stanie się łatwo domyślić po samych nazwach – i czasem dopiero w połowie albo pod koniec książki skojarzymy fakty i pewne rzeczy staną się jasne. Bywa też tak, że nie obejdzie się bez zajrzenia do słowniczka. I tu następuje najważniejsza wskazówka, jak czytać Diunę: na bieżąco zaglądać do słowniczka na końcu – bo mnóstwa informacji, jakie się tam znajdują, nie uświadczymy we właściwym tekście, a bardzo ułatwiają zrozumienie mechanizmów działania świata przedstawionego.
Lektury nie ułatwia też fakt, że Diunę zaludniają ogromne zastępy bohaterów, narracja jest prowadzona w bardzo charakterystyczny sposób, niekiedy punkt widzenia niepostrzeżenie przenosi się z jednej postaci na drugą, bohaterowie wybiegają w przyszłość, przewidując pewne wydarzenia, a intrygi nierzadko bywają szkatułkowo zbudowanymi planami wewnątrz planów w planach. No i bohaterowie rozmawiają ze sobą w bardzo dziwny sposób, a większość ich konwersacji to starannie skalkulowane wypowiedzi, które mają drugie i dziesiąte dno i bardzo jasno określony cel do osiągnięcia. Język w ogóle jest ciekawym aspektem Diuny – wiele terminów będących zbitkami znanych nam słów nagle staje się czymś tajemniczym – i dla osób żywo zainteresowanych językiem lektura Diuny będzie bardzo ciekawym doświadczeniem.
Tak jak z jakąś trudną zagadką, którą długo staramy się rozwikłać – albo jak z obcym językiem, którego żmudnie się uczymy – w końcu i w Diunie następuje taki moment, w którym rzeczy stają się już dużo jaśniejsze i dużo swobodniej płyniemy z tekstem, czując swego rodzaju satysfakcję, że udało nam się połączyć kropki, że już mniej więcej wiemy, kto jest kim i z kim, jak to działa i co się właściwie dzieje. A już największą satysfakcję odczujemy najpewniej przy ponownej lekturze – bo wiedząc już, jak działa ten świat i jego narracja, od początku będziemy w stanie docenić złożoność świata przedstawionego i rozmaitych nitek fabularnych, które mają się zbiec w kluczowym momencie.
Diuna to nie jest lekkie czytadło do relaksu na wakacjach – chociaż ja akurat zabierałam ją na plażę, żeby trochę zrobić sobie klimat pustyni wszechobecnym piaskiem. Ale chociaż jest to lektura wymagająca i napisana w bardzo specyficzny sposób, warto dać jej szansę i otworzyć się na idee, które Herbert wplótł w fabułę swojego cyklu – bo Diuna między wierszami ma nam do powiedzenia wiele ciekawych i ważnych rzeczy. I przede wszystkim – zabiera nas w niesamowitą literacką podróż!
3 komentarze
W zupełności się zgadzam. „Diuna” nie jest łatwym tekstem, ale jeżeli czujemy się na siłach, by sięgnąć po coś trudniejszego w odbiorze, na pewno warto.
Mnie Diuna odrzuciła. A nie boję się rozbudowanych książek z fabułą, która wymaga od czytelnika cierpliwości (Sanderson, patrzę na ciebie).
Natomiast całkowicie odbiłam się od stylu pisania Herberta — był dla mnie zbyt górnolotny i bohaterowie wydawali mi się przez to strasznie kartonowi i nierealni, a to, co mówili, było na siłę pompatyczne.
Bardzo żałuję, bo świat wydaje się naprawdę fascynujący, ale czytanie Diuny to było dla mnie ciągłe irytowanie się na autora i przewracanie oczami ^^”
Znam to, przez mniej więcej pierwszą połowę książki ten sposób mówienia bohaterów wprowadzał mnie w konsternację… Ale potem na szczęście się przyzwyczaiłam!
Komentarze zostały wyłączone.