Być może to efekt tego, że jak większość współczesnych ludzi żyję we własnej informacyjnej bańce… ale mam wrażenie, że wyjątkowo mało mówiło się w Polsce o serialu Billions z Damianem Lewisem i Paulem Giamattim w rolach głównych. Jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe… bo to jeden z lepszych seriali, jakie ostatnio widziałam.
Billions ma w sobie coś jednocześnie z Suits – może dlatego, że w grę wchodzą faceci w garniturach, prawne kruczki i ogromne pieniądze – ale i z takich seriali jak Homeland… i to nie tylko za sprawą odtwórcy jednej z głównych ról. Billions pokazuje nam dwie strony barykady – a jego bohaterowie są tak świetnie napisani, że nasze sympatie nieustannie migrują z jednej strony na drugą. Nikt tu nie jest jednoznaczny, nikt tu nie jest nudny, a dzięki temu rozgrywka o wysoką stawkę staje się jeszcze ciekawsza.
Cały pomysł opiera się w zasadzie na pojedynku dwóch przerośniętych ego – nie do końca uczciwego, ale za to bajecznie bogatego właściciela funduszu inwestycyjnego (Lewis) i ambitnego, zawziętego prokuratora, który wypowiada mu osobistą wojnę (Giamatti). Żaden z panów nie przywykł do przegrywania, żaden nie chce odpuścić – i choć z każdym dniem obaj ponoszą coraz większe finansowe, zawodowe i osobiste koszty tej przepychanki, gra toczy się nadal i wciąż otwarte pozostaje pytanie, który z tych cwanych lisów ostatecznie postawi na swoim.
Fabuła, choć zaiste wciągająca i napędzana wielkimi pieniędzmi, szantażami, układami, oszustwami i seksem, mimo wszystko dałaby się streścić w zasadzie w jednym zdaniu: dwaj faceci próbują sobie jak najbardziej dołożyć i jak najmniej przy tym oberwać. Świetnie się na to patrzy, ale największą siłą Billions zdecydowanie są wielowymiarowe, pełnokrwiste postaci. W pierwszej chwili możemy mieć ochotę bohaterów zaszufladkować: tu jakiś fanatyczny stróż prawa, tu jakiś szemrany miliarder… ale serial bardzo szybko wyprowadzi nas z błędu. Nikt tu nie jest oczywisty, opanowana pani psycholog może się okazać dominą, słodka blondynka z równie słodkim uśmiechem na ustach może zamienić czyjeś życie w piekło, strażnicy moralności łamią swoje zasady, a altruistyczne gesty okazują się chłodnymi kalkulacjami i na odwrót.
Dobrze napisane postaci trafiły w ręce świetnie dobranych i zdolnych aktorów. Grany przez Lewisa miliarder Bobby Axelrod momentami wydaje się szalony, prokurator Rhoades w wykonaniu Giamattiego jest trochę jak uroczy miś, który w pracy zamienia się w rozszalałego niedźwiedzia, a stojąca pomiędzy nimi Maggie Siff jako Wendy, jednocześnie żona prokuratora i bliska współpracowniczka jego wroga, zdaje się być ostoją spokoju, ale kryją się pod tym tajemnice, a kto wie, czy jej bohaterka nie prowadzi swojej własnej gry…
Billions to naprawdę świetnie napisany i starannie dopieszczony serial, który w dodatku wpuszcza nas za kulisy wielomilionowych transakcji i politycznych rozgrywek. Już samo to wystarczy, żeby widza wciągnąć, ale tutaj pierwsze skrzypce grają bohaterowie. Na jakimś poziomie widz docenia scenariusz, sprytnie zaplanowane kadry, smaczki i gościny występ Metalliki w pierwszym sezonie… ale nawet te wszystkie zalety bledną przy wrażeniu, jakie robią bohaterowie. To ich zapamiętujemy. To im kibicujemy, nawet jeśli jesteśmy niestali w uczuciach. To oni przyciągają nas do kolejnego odcinka.
Miliony monet i nieczyste rozgrywki są tu tylko tłem dla charyzmy, która kupi was szybciej niż pokaźny czek z kieszeni Axelroda.