Światła o zmierzchu: tramp po fińsku

by Mila

Koistinen jest życiowym nieudacznikiem. Za marne pieniądze pracuje jako ochroniarz w centrum handlowym, mieszka w obskurnej, zaadaptowanej na mieszkanie piwnicy, jest smutny, samotny, szef i koledzy w pracy szydzą z niego na każdym kroku. Mimo takiego stanu rzeczy, nie opuszcza go złudna nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. Koistinen nieustannie snuje bowiem nierealistyczne plany założenia własnej firmy, co chwilę powtarza, że jego praca i mieszkanie są tylko „tymczasowe”. Nadzieja graniczy w jego przypadku ze smutną naiwnością, jest rozpaczliwa, odbiera trzeźwy osąd sytuacji. Kiedy więc któregoś dnia w barze przysiada się do niego atrakcyjna i wyraźnie zainteresowana jego osobą blondynka, Koistinen wcale nie wietrzy podstępu. A szkoda. Bo razem z blondynką w jego życie wkraczają poważne kłopoty i kryminalna kartoteka.

Kadr z filmu Światła o zmierzchu reż. Aki Kaurismäki, 2006.

Kadr z filmu „Światła o zmierzchu”, reż. Aki Kaurismäki, 2006.

Mowa tu o filmie Światła o zmierzchu Kaurismäkiego. Nie jestem wcale pewna, czy to najszczęśliwsze tłumaczenie tytułu (mimo iż bardzo powszechne), o ile mnie bowiem nie mylą słownik, intuicja i szybkie poszukiwania językowe, oryginalny tytuł Laitakaupungin valot można by również wiązać ze zwrotem „światła przedmieścia”, skąd już skojarzenie prowadzące do Chaplina nasuwa się samo.

Na pierwszy rzut oka Laitakaupungin valot jest filmem tak dalekim od twórczości Chaplina, jak to tylko możliwe, niemal zupełnym jego przeciwieństwem. Jest to film mroczny, nieco siermiężny, ciężki i brudny. Dopatrzeć się w nim optymizmu jest niezwykle trudno, a bohaterowie są niemal statyczni, ich twarze nie wyrażają żadnych absolutnie emocji. Nie są to jednak wady filmu, są to tylko jego charakterystyczne cechy, jego istota. Emocji nie trzeba szukać na twarzach aktorów, emocja tkwi tutaj w sytuacji, proste, niekiedy schematyczne sceny, oszczędna scenografia – wszystko to aż krzyczy znaczeniem, nie potrzeba już więcej, mimika bohaterów jest niemal zbędna. Zbędne są też słowa – pada ich w filmie tak niewiele, że chwilami można by odnieść wrażenie, że to produkcja niema.

Jednak jeśli spojrzeć na wszystko z szerszej perspektywy, na zasadzie luźnych skojarzeń, ale i kontrastów, nie można się podczas seansu pozbyć myśli o trampie Chaplina. Przy całym swoim ponuractwie, Koistinen nosi przecież pewne jego rysy – kolejne niepowodzenia go nie załamują, mimo szykan, poniżania i wykorzystywania nieustannie wierzy w lepsze jutro, a wobec kobiety, która podle skradła mu serce, jest wierny jak pies, choćby miało go to zaprowadzić za kratki. W brudnym, ponurym i złym świecie udaje mu się zachować dobre, niewinne serce.

Jak na tak krótki (zaledwie około 80 min), oszczędny w słowach, obrazach i fabule film, Światła o zmierzchu niosą ze sobą zaskakującą ilość znaczeń i refleksji. Jest to jednak film męczący w odbiorze i spora część widzów prawdopodobnie nie dotrwa do końca. Może się dłużyć, może irytować bezradnością Koistinena, brakiem ekspresji emocjonalnej… A to dopiero początek listy zażaleń. Kaurismäki, tak jak i fińskie kino, wymaga bowiem trochę samozaparcia – ale jeśli damy mu szansę, powie nam całkiem sporo o człowieczeństwie.

Przeczytaj także: