Przyuważyłam dzisiaj w telewizji Love Actually wyświetlane już co najmniej czwarty raz w ciągu dwóch tygodni. Nie, żebym narzekała – sama w grudniu obejrzałam ten film w całości dwa razy i potem jeszcze trochę po kawałku… Ale powoli zaczynam się zastanawiać, czy i w jakim stopniu przez te wszystkie lata Love Actually zdążyło mi już namieszać w głowie.
Nie jest to wcale takie nieprawdopodobne. Kilka lat temu na uniwersytecie w Edynburgu doktor Bjarne Holmes zaczął badać wpływ mediów, w tym także komedii romantycznych, na przekonania ludzi o związkach i miłości. Jego pierwsze wyniki wywołały burzę w mediach – badania z 2008 roku sugerowały, że ludzie gustujący w filmach pokroju Masz wiadomość, Powiedz tak albo Ja cię kocham, a ty śpisz mają problemy w komunikacji ze swoimi partnerami. I znacznie częściej wierzą w idealną miłość jak z bajki.
Spora część z nich regularnie stosuje w swoich związkach metodę rozwiązywania problemów na zasadzie: domyśl się, o co mi chodzi. Fani (fanki?) komedii romantycznych deklarowali wiarę w to, że jeśli partner naprawdę jest im przeznaczony, nie muszą mu niczego tłumaczyć, bo to oczywiste, że sam się domyśli, co im leży na sercu i czego pragną. A jeśli się nie domyśla, to chyba nie Ten Jedyny… Częściej byli też przekonani, że udany związek to taki, w którym wszystko przychodzi z łatwością, nigdy nie brakuje emocjonalnych fajerwerków, a ludzie regularnie porywają się na romantyczne gesty rodem z hollywoodzkich filmów. A jeśli twój związek tak nie wygląda, albo – o zgrozo – od czasu do czasu masz w nim problemy… no cóż, chyba czas zmienić partnera. Ewidentnie nie byliście sobie przeznaczeni.
Jakby tego jeszcze było mało, w 2015 roku doktor Julia Lippman z Uniwersytetu Michigan badała wpływ komedii romantycznych na… stalking. Tutaj dostało się nawet jednej z moich ulubionych scen z Love Actually – okazuje się, że Mark trochę przegiął z tym swoim wyznaniem na planszach… a on i jemu podobni bohaterowie mogą się przyczyniać do usprawiedliwiania stalkingu w świadomości społecznej i nękania kompletnie niezainteresowanych nami osób w imię źle rozumianej miłości. Bo w końcu miłość na końcu pokona wszystkie przeszkody, prawda? Wielkie romantyczne gesty to przecież powinien być komplement, a nie niechciane zainteresowanie. A „nie” przeważnie znaczy tylko „postaraj się bardziej”… Brrr.
Jestem bardzo daleka od konkluzji, że KOMEDIE ROMANTYCZNE RUJNUJĄ TWÓJ ZWIĄZEK!!! – bo i takie tytuły zdarzały się w mediach po publikacji wyników Bjarne Holmesa. Spora część z tego typu badań to korelacje, które mówią tylko o współwystępowaniu pewnych zjawisk, a nie o związku przyczynowo skutkowym. Trudno więc stwierdzić, czy to komedie romantyczne mieszają nam w głowach, czy może największymi fanami romantycznych filmów zostają ludzie już przedtem wyposażeni w zestaw pewnych specyficznych przekonań na temat związków… Nie zdziwiłabym się, gdyby prawda leżała pośrodku.
Nie da się jednak ukryć, że filmy o miłości można robić mądrze… albo można pojechać po najprostszych ludzkich instynktach, żeby tylko przyciągnąć widzów do kina. Można się w atrakcyjny czy nawet zabawny sposób zmierzyć z jakimś realnym problemem… albo można wmawiać ludziom, że nijakie dziewczyny znikąd regularnie spotykają na swojej drodze przystojnych, szarmanckich i gotowych do ożenku milionerów. Tych mądrych komedii o związkach widziałam na razie dokładnie dwie, więc pewnie jeszcze minie trochę czasu, zanim będę w stanie zrobić jakieś porządne zestawienie… Możecie mi trochę pomóc, polecając co nieco w komentarzach.
Tymczasem jednak czas na jakieś podsumowanie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby wam odradzać oglądania komedii romantycznych… więc ja też nie będę. Zwłaszcza, że to by oznaczało konieczność pożegnania się z Bridget Jones i świątecznym hitem Billy’ego Macka. Nie ma mowy! Ale może warto patrzeć na to wszystko z dozą zdrowego dystansu. Wszyscy niby potrafimy spojrzeć krytycznie na wybuchy i pościgi w filmach z cyklu „zabili go i uciekł”… więc może obok sztucznych wybuchów na ekranie czas się nauczyć rozpoznawać także sztuczną miłość.
1 komentarz
Jestem ogromną fanką Love Actually i kilku innych komedii romantycznych, głównie brytyjskich albo francuskich… Ale faktycznie, jeśli ktoś uważa, że to właśnie tak powinno być w związkach, jest poważnie odrealniony. To się wszystko miło ogląda, można się inspirować romantycznymi momentami, ale film, choć w pewien sposób odwzorowuje życie, nigdy nie przedstawia go w 100%. Niby banał, a wielu łapie się w pułapkę świata po drugiej stronie ekranu…
Komentarze zostały wyłączone.