Żyjemy na najpiękniejszym ze światów. I choć gatunek ludzki każdego dnia robi wszystko, żeby nie dało się w te słowa wierzyć, naprawdę dane nam jest żyć na najpiękniejszym z możliwych światów. Wystarczy się trochę odsunąć, spojrzeć pod innym kątem, nauczyć się to dostrzegać… i zaniemówić można z wrażenia. Nagle okazuje się, że nie wiadomo właściwie po co od lat w baśniach wymyślamy sobie coraz bardziej fantastyczne światy, skoro nasza własna planeta pełna jest iście bajkowych scenerii, cudownych, urzekających, niesamowitych… Każde z tych miejsc spokojnie mogłoby zagrać scenografię w dobrych filmach, nawet tych najbardziej fantastycznych, bo i takich widoków na Ziemi nie brakuje. Problem tylko w tym, że nie umiejąc ich dostrzec, nie mamy zielonego pojęcia o ich istnieniu.
Jak się nauczyć tego patrzenia? Na prostą w zasadzie, ale jakże treściwą lekcję odsyłam do Rona Fricke’a. Jego Samsara, podobnie jak i wcześniejsze filmy, jest niepowtarzalną okazją, pozwalającą z innej niż zwykle perspektywy przyjrzeć się naszej planecie, człowiekowi i nieustannemu cyklowi życia i śmierci. Nie ma tu słów, nie ma fabuły, nic takiego nie jest nawet potrzebne. Fricke oferuje nam za to zapierające dech w piersiach obrazy pochodzące z 25 kultur rozsianych po całym świecie, zestawione z przepiękną muzyką i prostą drogą prowadzące do refleksji nad otaczającą nas rzeczywistością.
Pierwszym, co rzuca się w oczy w Samsarze jest piękno. Nie bez powodów powtarzam, że żyjemy na najpiękniejszym ze światów. Wystarczy spojrzeć tam, gdzie skierował wzrok Fricke, a okaże się, że piękno jest wszędzie – w nietkniętych ludzką ręką zakątkach natury i w wielkich metropoliach, w twarzach ludzi o wszystkich odcieniach skóry, w narodzinach i śmierci, radości i smutku, w tłumie i w samotności, w powstawaniu i destrukcji, w monumentalnych budowlach i chatkach afrykańskich wiosek, w zniszczonych przez żywioł budynkach, w tym, co konwencjonalnie piękne i w tym, po czym nigdy byśmy się piękna nie spodziewali. Barwa, ruch, światło, rytm, muzyka – okazuje się, że ze wszystkiego można wydobyć piękno, jeśli tylko popatrzeć na to w odpowiednim momencie, w odpowiedni sposób. Fricke niewątpliwie znalazł ten sposób i chce się nim z nami podzielić, zabierając nas w podróż niemal dookoła świata, pełną jedynych w swoim rodzaju doznań estetycznych. Nie da się w przypadku tego filmu uniknąć tak banalnych, ale zarazem jakże prawdziwych słów: „uczta dla zmysłów”.
W obliczu takiej różnorodności bodźców, ogromu przestrzeni, bogactwa doświadczeń człowiek czuje się nagle zupełnie malutki, nieważny. Zachwycony, oczarowany, ale i przerażony – wszak jedno życie to za mało, żeby posmakować wszystkiego, co świat ma do zaoferowania, żeby chociaż spróbować zrozumieć. Samsara niesie ze sobą sprzeczności – nie wiadomo właściwie, czy być wdzięcznym, że zaledwie w ciągu półtorej godziny można tyle przeżyć, czy może się załamać nad prozą, monotonią i bezsensem swojej własnej egzystencji.
Jednocześnie Fricke zdaje się zwracać uwagę na to, że żyjemy również na najdziwniejszym z możliwych światów. Z jednej strony pokazuje odmienność – niesamowitą mnogość i różnorodność kultur, znaczeń, pojęć. Z drugiej – podkreśla powiązania, pewnego rodzaju zależność. Ktoś przecież składa nasze żelazka i telewizory. Dla kogoś innego nasze śmieci i odpadki mogą oznaczać przetrwanie. Gdzieś tam daleko, w jakiejś fabryce ktoś produkuje broń, od której w zupełnie innym zakątku świata będą ginąć ludzie. Gdzieś tam daleko ktoś hoduje krowy i świnie tylko po to, żeby przerażająco otyli mieszkańcy Zachodu mogli się obżerać fast foodami. Wszystko płynie, nieustannie przemieszcza się pomiędzy ludźmi, pomiędzy kulturami. Jednocześnie, przy całej tej zależności, przy całym podobieństwie jesteśmy dla siebie obcy, zamykamy się, stawiamy wyraźne granice i nie chcemy widzieć, nie chcemy rozumieć – zupełnie jak ci bogacze, których tarasy i balkony oferują widok wprost na gnieżdżące się poniżej fawele.
Nie brakuje w Samsarze także przedziwnych analogii, niepokojących zestawień – tuż obok zatłoczonych ulic wielkich miast Fricke pokazuje nam hodowlę kurczaków w ścisku czekających na rzeź. Porównując ze sobą postacie ludzi różnych ras i kultur, niepostrzeżenie przemyca zbliżenie na doskonałą twarz robota – gdyby nie mechaniczny dźwięk, trudno byłoby się właściwie domyślić, że nie jest to prawdziwa kobieta. Jakie mamy z tego wszystkiego wyciągnąć wnioski? Czy to krytyka naszej cywilizacji? Pochwała prostoty życia tradycyjnych społeczności? Refleksja nad zmiennością, przemijaniem? Może coś jeszcze innego? Piękno tego filmu polega na tym, że można w nim zobaczyć w zasadzie wszystko – w zależności od tego, co ma się w sercu. Interpretacji będzie tyle, ilu widzów. Najważniejsze jest to, żeby nauczyć się patrzeć. I to patrzeć we właściwym kierunku. Patrzeć tak, żeby widzieć i rozumieć.
1 komentarz
Wiesz co lubię w Twoim blogu ? To ,że nie narzucasz swojego zdania i potrafisz zachęcić nawet do tego co wydaje się z pozoru mało interesujące 😉 Teraz wiem jaki będzie kolejny film do obejrzenia na mojej liście 😉 Dzięki za komentarz u mnie i informuj mnie o nowych notkach jeśli możesz 😉 U mnie pojawiły się właśnie jakieś bazgroły więc jeśli masz ochotę zapraszam 😉
Komentarze zostały wyłączone.