Wiele osób zastanawia się, jak w kontekście zdetronizowania Weinsteina będzie w tym roku wyglądało rozdanie nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej… Ale prawda jest taka, że pomijając czerń dominującą w kreacjach na czerwonym dywanie i kilka ciętych żartów prowadzącego, których można się spodziewać, prawdopodobnie niewiele się zmieni. Ba, tegoroczna gala może się okazać zaskakująco podobna do poprzedniej… dość powiedzieć, że znów poprowadzi ją Jimmy Kimmel, a w statuetki w najważniejszej kategorii za najlepszy film znów będą wręczać Faye Dunaway i Warren Beatty – tak, ci sami, którzy w tamtym roku stali się twarzami wielkiej pomyłki z kopertami.
Czy to znaczy, że w tym roku też zdarzy się jakaś potężna wpadka? Pewnie nie, choć raczej nie unikniemy żartów na ten temat. Szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko kolejnej dziwnej wpadce, bo ze słynnej kopertowej pomyłki to mój faworyt wyszedł zwycięsko… Możecie być pewni, że jeśli tym razem mój ulubiony film nie zostanie przez Faye i Warrena wyczytany przy pierwszym podejściu, wbrew wszelkiej logice będę w napięciu czekać na powtórkę kopertowej wpadki.
Muszę jednak przyznać, jeśli tym razem mój faworyt przegra, to z filmem, który naprawdę cenię (w przeciwieństwie do La La Landu) i któremu obiektywnie nie da się odmówić mistrzostwa w każdej praktycznie dziedzinie. Nie będę płakać, jeśli statuetka powędruje (a prawdopodobnie tak będzie) do twórców Trzech bilbordów za Ebbing, Missouri, bo będzie to Oscar w pełni zasłużony, za film od początku do końca napisany i zrealizowany dosłownie perfekcyjnie. Ale szkiełko i oko swoje, a serce ciągnie gdzie indziej – w tym roku to Tamte dni, tamte noce sprawiają, że tydzień po seansie atmosfera filmu dalej nade mną wisi.
Trzy bilbordy były zrobione po prostu w punkt – mniej więcej tyle z nich pamiętam. Tamte dni, tamte noce potrafią natomiast prześladować widza jak uporczywe, słodko-gorzkie, naznaczone złamanym sercem zakochanie. Tak naprawdę stosunek wielu widzów do tego filmu z powodzeniem podsumowuje jego ostatnia, fenomenalna scena – wspominamy ten obraz z zadziwiającą mieszaniną emocji: radością, że był tak piękny i mogliśmy go przeżyć, rozdzierającym smutkiem, który po sobie pozostawił, złością, że złamał nam serce, kiedy my tylko chcieliśmy obejrzeć ładny film. Z rozczuleniem wspominamy nie tylko to, co nas urzekło, ale i niedoskonałości tego filmu – które tak jak nieporadny taniec Armiego Hammera sprowadzają istotę zbyt piękną, żeby mogła być prawdziwa, na ziemię, do „ludzkiego” poziomu, dzięki czemu łatwiej ją pokochać, a nie tylko uwielbiać z daleka.
Ale dosyć tych wzruszeń, bo mogłabym tak aż do rana… a tymczasem w pozostałych kategoriach też nie brakuje filmów i osób, które prawdopodobnie będą musiały obejść się smakiem, mimo że zasługują na statuetkę.
Przy pierwszoplanowej roli kobiecej nie ma o czym mówić – Frances McDormand pozamiatała wszystko i choć Sally Hawkins i Margot Robbie też dały prawdziwy popis swoich umiejętności, to raczej nie spodziewam się tutaj żadnych zaskoczeń. Ale już statuetka dla aktora pierwszoplanowego z dużym prawdopodobieństwem trafi nie w te ręce, w które powinna… Zapamiętajcie moje słowa: znów będzie tak jak w tamtym roku z Leo DiCaprio. Akademia nagle po latach przypomni sobie o Garym Oldmanie, którego fantastyczne i brawurowe role do tej pory konsekwentnie ignorowała. Winston Churchill nie jest najlepszą rolą Oldmana w karierze, a możliwe, że za jego sukces w większości odpowiada fenomenalna charakteryzacja… ale wygląda na to, że nadszedł czas Oldmana, tak jak w tamtym roku po wielu latach oczekiwania nadszedł wreszcie czas Leo – też wcale nie za jego najlepszą rolę. Może ktoś powinien przypomnieć Akademii, że za całokształt twórczości rozdają już osobną statuetkę…
W szranki z Oldmanem staje w tym roku paru naprawdę zdolnych facetów, ale żaden z nich nie zasługuje na tę statuetkę tak bardzo, jak młody Timothée Chalamet za Tamte dni, tamte noce. Ten chłopak w roli zagubionego, odkrywającego siebie i swoją seksualność nastolatka wypada tysiąc razy bardziej przekonująco niż szumnie chwalona Saoirse Ronan w Lady Bird. Niejednokrotnie w obrębie jednego dialogu płynnie przerzuca się pomiędzy trzema językami – zupełnie naturalnie, jakby przez całe życie nie robił nic innego. Tam, gdzie jego bohater wpada w nastoletnią egzaltację, nie ma śmieszności. A tam, gdzie potrzeba subtelności, jego mikroekspresje potrafią powiedzieć więcej, niż jakiekolwiek słowa. Już za samą scenę zamykającą film należą mu się wszystkie nagrody świata – przez 4 minuty nikt nie mówi ani słowa, a jego twarz mówi w tym czasie WSZYSTKO, co tylko może czuć człowiek ze złamanym sercem. Możecie oczywiście powiedzieć, że Timothée ma ledwie 22 lata i mnóstwo czasu przed sobą, więc nie zaszkodzi najpierw uhonorować Oldmana… ale Jennifer Lawrence też miała przed sobą jeszcze mnóstwo czasu, kiedy w prawie tym samym wieku zgarniała statuetkę za znacznie słabszą rolę.
W swojej kategorii Oscara prawdopodobnie nie dostanie też animowany Twój Vincent – i szczerze mówiąc, nie trzeba do wyciągnięcia takiego wniosku oglądać wszystkich nominowanych filmów, wystarczy, że w zestawieniu pojawia się tytuł z wytwórni Pixara. Coco oczywiście jest filmem nie dość, że pięknie wyglądającym, to jeszcze świetnie grającym widzowi na emocjach – ale trochę tęsknię za tymi mitycznymi czasami, kiedy nagrody filmowe rozdawano za coś nowatorskiego, przełomowego, za wynoszenie sztuki kinematografii na kolejny poziom. Echa takiego podejścia wciąż pobrzmiewają w kategoriach technicznych, kiedy mówi się o statuetce za największe osiągnięcia w dziedzinie montażu, efektów specjalnych czy charakteryzacji. Gdyby rozpatrywać nagrodę za animację w takich kategoriach, nikt nie miałby w tym roku szans z Vincentem, bo sposób, w jaki on powstawał, jest czymś unikalnym na skalę światową. A i ostateczny efekt tego filmu złożonego z obrazów malowanych ulubioną techniką Vincenta van Gogha jest godny pochwały – to naprawdę jest dobra opowieść.
Nagrody za animacje rządzą się jednak swoimi prawami… a jedną z niepisanych zasad jest to, że wygrywa Pixar albo Disney, co często sprowadza się do tego samego. Jakie są filmy Pixara i Disneya – każdy widzi i trudno im odmówić tego, że są pięknie zrobione i dostarczają widzowi rozrywki podszytej wzruszeniem. Ale śledzenie tych kategorii powoli robi się nudne… Nie życzę wytwórni upadku, ale chciałabym kiedyś dożyć takiego momentu, kiedy żaden film ze stajni Disneya nie znajdzie się nigdzie w pobliżu animacji nominowanych do Oscara. To dopiero odświeżyłoby dyskusję!
A tymczasem najprawdopodobniej w obu animowanych kategoriach nagrody zostaną rozdane zgodnie z niepisaną zasadą… A szkoda. Bo wśród krótkometrażówek są w tym roku tak mocni kandydaci, że naprawdę tylko niepisana zasada może uratować Pixara, który, jadąc ciągle na tym samym schemacie, niczym się wśród nominowanych specjalnie nie wyróżnia. Francuski Garden Party wygląda lepiej nawet niż pixarowy Piper z tamtego roku, jest momentami tak realistyczny, że widzowie w moim kinie mieli wątpliwości, czy to aby na pewno jest animacja. A wśród tych tytułów, które nie próbują iść w realizm i przypominają bardziej klasyczne animacje, Revolting Rhymes Part One jest świetną rozrywką, Negative Space ma bardzo przemyślaną konstrukcję i napisanym w punkt scenariuszem wali po emocjach… Będę bardzo zdziwiona, jeśli statuetkę zgarnie tu pixarowski Lou… choć jednocześnie prawdopodobnie mnie to nie zaskoczy – to się chyba powinno nazywać oscarowy paradoks Pixara.
Tak naprawdę to zamyka listę kategorii, które mnie jakoś ruszają – w pozostałych albo sprawa jest oczywista (zdjęcia dla Blade Runnera! Oscar dla Sama Rockwella za rolę drugoplanową!), albo większość kandydatów jest na tyle mocna, że ktokolwiek by nie wygrał, będę zadowolona – jak w przypadku produkcji nieanglojęzycznych czy wielu kategorii technicznych.
W całym zestawieniu jest jeszcze tylko jedna rzecz, której kompletnie nie rozumiem… Czemu u licha Kształt wody ma aż 13 nominacji? Ok, Sally Hawkins w swojej niemej roli była świetna. Nominacja dla del Toro za reżyserię też jest w zasadzie uzasadniona, bo widać, że facet bawi się tym filmem i popisuje tym, skąd to on nie czerpie inspiracji… Ale pozostałych 11 nominacji? Czy po wyeliminowaniu Weinsteina i jego ludzi aż tak bardzo zabrakło w tym roku filmów do obsadzenia tych kategorii? Kształt wody był naprawdę przyzwoitą rozrywką, ale niewiele poza tym. Myślę, że przejdzie do historii jako po pierwsze – film o seksie z rybą, i po drugie – wielki przegrany tegorocznej gali. I tym razem będzie to chyba słuszna przegrana.
Oscarowa gala już jutro, wkrótce więc wszystko będzie jasne. Kiedy już odeśpię nocne wrażenia w poniedziałek możecie się spodziewać krótkiego podsumowania tegorocznej gali – a tymczasem zmykam nadrobić jeszcze kilka oscarowych dokumentów!
1 komentarz
No to czekamy
Komentarze zostały wyłączone.