Opowieść o miłości, mroku i debiutach

by Mila

Po tym, jak trzykrotnie zasnęłam podczas prób przebrnięcia przez Odważnego w reżyserii Johnny’ego Deppa, dość ostrożnie podchodzę do aktorów próbujących swoich sił po drugiej stronie kamery… Chociaż film Deppa nie był znowu aż taki tragiczny. Był dość ambitny, z założenia trudny i… odważny. Ale coś w jego sposobie prowadzenia historii było usypiającego i ostatecznie chyba po prostu wolę Deppa przed, a nie za kamerą.

Reżyserskie debiuty aktorów to dość szeroki i mało optymistyczny temat – bo i stosunkowo rzadko się udają. Dlatego też z pewnym niepokojem zmierzałam na premierowy seans Opowieści o miłości i mroku w reżyserii Natalie Portman. Jeśli do tej pory nie zauważyliście, że mała Matylda wyrosła na wyjątkowo ambitną kobietę, powinien was o tym przekonać jej najnowszy film. Portman nie tylko postanowiła go wyreżyserować, ale także napisać do niego scenariusz i zagrać jedną z głównych ról. Jakby tego było mało, sięgnęła po bestsellerową powieść Amosa Oza – jednego z najbardziej znanych izraelskich pisarzy i człowieka, którego nazwisko od kilku lat regularnie pojawia się w kontekście literackiej nagrody Nobla. No i oczywiście zagrała w całości po hebrajsku, co – jak sama mówi – mimo jej całkiem niezłego władania tymże językiem i tak było pewnym wyzwaniem i wymagało na planie obecności „językowego coacha”.

Opowieść o miłości i mroku jest ekranizacją autobiograficznej powieści Amosa Oza i zabiera nas prosto do Jerozolimy tuż po drugiej wojnie światowej – do miejsca, które było zarówno schronieniem dla prześladowanych Żydów, ich nadzieją na własne państwo, jak i zakątkiem świata niebezpiecznym, ponurym i targanym wojną. Patrzymy na ten świat oczami kilkuletniego chłopca, choć tak naprawdę kwestie polityczne i społeczne są tu raczej tłem, a na pierwszy plan wybija się postać jego ukochanej matki. Cały film jest jej złożonym i przetykanym symbolami portretem.

Kadr z filmu "Opowieść o miłości i mroku", reż. Natalie Portman, 2015.

Kadr z filmu Opowieść o miłości i mroku, reż. Natalie Portman, 2015.

Młody Amos jest chłopcem niezwykłym, trochę jakby miniaturą dorosłego. Jak nie trudno się domyślić, wszystko to wyniósł z domu – gdzie ojciec intelektualista wypytuje go o zawiłości polityki, a wrażliwa i melancholijna matka na każdym kroku snuje swoje opowieści ze świata, który w młodości musiała porzucić. Do szybkiego wejścia w dorosłość z czasem zmusza też Amosa przyjęcie roli głównego wsparcia i opiekuna matki – jej wrażliwość i zderzenie dziewczęcych marzeń z upiorną rzeczywistością nieuchronnie prowadzą bowiem do głębokiej depresji. Mały Amos przeczuwa, że dzieje się w ich życiu coś niepokojącego, ale trudno od tak małego chłopca oczekiwać pełnego zrozumienia sytuacji. To zrozumienie przychodzi dopiero z czasem – narrator przemawiający z perspektywy lat zdaje się już w pełni pojmować melancholijną naturę matki i jej paraliżujące rozczarowanie życiem.

Tytułowy mrok to więc nie tylko wojenna zawierucha i echa zagłady, to głównie stan psychiczny bohaterki kreowanej przez Natalie Portman i ciężka, dusząca atmosfera, która z czasem coraz mocniej oplata całą rodzinę Amosa. O wszystkich tych rzeczach Portman mówi w bardzo poetycki, delikatny, kobiecy i nieoczywisty sposób, przeplata opowieść symbolami i metaforami, a wyobraźnia miesza się tu z rzeczywistością i nadaje jej dodatkowy wymiar. Tak jest przynajmniej przez większą część filmu, bo w pewnym momencie cała ta fascynująca subtelność gdzieś się jednak debiutującej reżyserce gubi. I choć zwykle czepiam się czegoś zupełnie odwrotnego, w tym jednak przypadku nazywanie i pokazywanie pewnych oczywistości nie było specjalnie konieczne.

Nie brak głosów, że poza subtelnością w swojej roli Portman gubi również wiarygodność – w końcu kobieta w depresji powinna przecież prezentować się na ekranie odpowiednio brzydko i żałośnie, Portman tymczasem wiecznie ma nienaganną fryzurę… Ale ja się wyjątkowo czepiać tego nie będę. Patrzymy na tę kobietę oczami jej jedynego syna, z którym w dodatku była bardzo blisko i który utracił ją zdecydowanie przedwcześnie. Czy to dziwne, że w jego oczach matka jest istotą niemal idealną?

Wiele osób obawiało się też, że Portman bierze na warsztat trudną książkę, książkę, której może po prostu nie udźwignąć. Wygląda jednak na to, że jej się to udało… Warto jednak odwrócić to pytanie i zastanowić się, czy wybór takiej a nie innej powieści nie okazał się przypadkiem strzałem w dziesiątkę. Proza Amosa Oza uchodzi za wyjątkowo dojrzałą, a jego wnikliwe spojrzenie na świat i psychikę bohaterów mogły dać debiutującej reżyserce bardzo solidny punkt wyjścia.

Film ma może kilka niedociągnięć, ale jest chyba debiutem całkiem udanym i przede wszystkim zaskakująco dojrzałym. Warto też wspomnieć o niesamowitych zdjęciach Sławomira Idziaka, bo i one wyraźnie ciągną ten film w górę i budują mroczny, a jednak równocześnie dość subtelny klimat. Jedno, co trzeba koniecznie o tym filmie powiedzieć, to że z pewnością wymaga od widza pewnego poziomu wrażliwości i umiejętności współodczuwania. Przypadkowy i nieprzygotowany odbiorca prawdopodobnie w połowie seansu wyjdzie z kina, psiocząc, że nic się na ekranie nie dzieje… Choć przecież dzieje się na nim wszystko. Życie i śmierć. Złudzenie i rzeczywistość. Miłość i mrok.

Przeczytaj także: