Tom Ford przez większość swojego życia chyba mijał się z powołaniem. Jasne, podbił świat mody, zaprojektował mnóstwo stylowych ciuchów… Ale na co komu ciuchy, kiedy gość jako debiutujący reżyser kręci rewelacyjne filmy. Czasami lepsze od dokonań niektórych starych wyjadaczy.
Wystarczy wspomnieć debiut Forda: obsypanego nagrodami Samotnego mężczyznę z Colinem Firthem w roli głównej. Widać było w nim rękę projektanta, wszystko było takie estetyczne, dopracowane w każdym calu… a to był dopiero wierzchołek góry lodowej zalet tego filmu. Subtelność, niuanse, prosta, poruszająca historia, rewelacyjne aktorstwo, przepiękna muzyka… Samotny mężczyzna był prawdziwym dziełem sztuki.
Teraz Ford powraca z czymś równie dobrym, a jednak kompletnie innym. Subtelność to jest ostatnie słowo, jakim można by opisać Zwierzęta nocy. Tym razem to thriller i to z całym dobrodziejstwem inwentarza, bazujący na poczuciu zagrożenia, strachu, przemocy i przede wszystkim pełen napięcia, które kiedy już raz się pojawi, nie odpuszcza aż do ostatniej minuty. Nie jest to film, do którego chciałoby się wracać z przyjemnością, bo i trudno mówić o przyjemności podczas oglądania. Może się zdarzyć, że podczas seansu będziecie walczyć z chęcią wybiegnięcia z sali… ale nie wybiegniecie. Ford wam na to nie pozwoli.
Zwierzęta nocy rozgrywają się równocześnie w trzech płaszczyznach. Punktem wyjścia jest eleganckie, bogate, puste i rozczarowujące życie Susan, bohaterki granej przez niefortunnie oszpeconą makijażem Amy Adams. Której zresztą można by zazdrościć męża (Armie Hammer!), gdyby nie fakt, że życie z nim mało już chyba przypomina małżeństwo. Pewnego dnia Susan otrzymuje niespodziewany prezent – książkę napisaną przez swojego poprzedniego partnera, Edwarda (w tej roli Jake Gyllenhaal o kilku twarzach). W ten sposób wkraczamy na drugą płaszczyznę i razem z Susan śledzimy fabułę brutalnej i pokrętnie rozliczającej się z przeszłością powieści. Z wytwornych domów w Los Angeles przenosimy się na spalone słońcem pustkowia Teksasu, gdzie bohater zaskakująco podobny do Edwarda podczas podróży z córką i żoną zaskakująco podobną do Susan zostaje napadnięty przez bandę prostackich opryszków. I nie potrafi uchronić rodziny przed okropną śmiercią.
Lektura tej powieści jest nieprzyjemna nie tylko dla widza, ale przede wszystkim dla Susan – która wraz z kolejnymi stronami wpada w lekką paranoję, zaczyna też wspominać swój związek z Edwardem. I tu wkraczamy w trzeci wymiar, podglądając pełną ideałów, ale ostatecznie nieudaną relację dwojga młodych ludzi – i dowiadujemy się, czym Susan zasłużyła sobie na tak nieprzyjemne literackie rozliczenia z przeszłością. Najważniejszym praktycznym wnioskiem, jaki można wyciągnąć z tego filmu jest to, że nie należy wiązać się z pisarzami – nigdy nie wiesz, w jaki paskudny sposób postanowią się z tobą rozprawić na kartach swoich powieści.
Ale praktyczne wnioski to tylko rozładowujący napięcie dodatek. Film zostawia sporo miejsca do interpretacji i w zasadzie nie narzuca jej jednoznacznego kierunku. Możesz w nim zobaczyć opowieść o ludzkiej słabości. Albo rozliczenie z kulturowymi stereotypami płci. Upadek młodzieńczych ideałów i ambicji, gubienie siebie albo wręcz przeciwnie, odnajdywanie i dorastanie do swojej roli. Szukaj, a znajdziesz, Ford podsuwa widzom wystarczająco dużo punktów zaczepienia, by mogli pokusić się o rozmaite interpretacje.
O dziwo, w filmie tak przesyconym brudem i brutalnością, doskonale widać rękę estety i projektanta. Ani ładne kadry, ani też piękna muzyka Abla Korzeniowskiego nie łagodzą co prawda napięcia ani nie koją nerwów… ale składają się na bardzo przemyślany, dopracowany w szczegółach i świetnie obsadzony film.
To powiedziawszy, odsyłam was do kin. A panu Fordowi życzę, żeby może jednak tym razem nie czekał aż siedmiu lat z nakręceniem kolejnego.