Na ekranach polskich kin zagościł właśnie Frank, nowy film Leonarda Abrahamsona z Michaelem Fassbenderem w tytułowej roli i Domhnallem Gleesonem w roli głównej.
Frank to zakręcona historia młodego, ambitnego, a zarazem zupełnie nieefektywnego muzyka-amatora, Jona (Gleeson), który z dnia na dzień porzuca swoje nudne życie pracownika biurowego, kiedy to za sprawą niezwykłego zbiegu okoliczności dostaje propozycję zastąpienia klawiszowca w bardzo niszowym i bardzo ekscentrycznym zespole. Liderem zespołu jest Frank – człowiek, którego nie pomylicie w tłumie z nikim innym. Frank bowiem nigdy nie zdejmuje ogromnej, sztucznej głowy i żaden z kolegów z zespołu nigdy jeszcze nie widział jego twarzy. Sztuczna głowa Franka nie jest tylko sprytnym chwytem wizerunkowym – jest integralną częścią jego „ja”. Frank nie rozstaje się z nią nigdy – śpi w niej, bierze w niej prysznic, pokarmy w formie płynnej przyjmuje przez rurkę… Mało ekscentryczne? Zespół o niemożliwej do wymówienia nazwie i przesadnie artystycznym podejściu do muzyki uzupełniają jeszcze agresywna fizycznie Clara (Maggie Gyllenhaal), erotycznie zafascynowany plastikowymi manekinami Don (Scoot McNairy) oraz emanujący, a nawet epatujący pogardą dla całego świata Nana (Carla Azar) i Baraque (Francois Civil). Młody, nieco nieśmiały Jon nieoczekiwanie znajduje się w samym centrum tego pełnego zaburzeń psychicznych zamieszania, by pomóc zespołowi w nagrywaniu płyty i przeżyć jedyną w swoim rodzaju przygodę.
Frank jest filmem równie zakręconym i nietypowym jak jego bohaterowie (chyba, że masowo oglądacie kino niezależne, wtedy może sprawiać wrażenie trochę za bardzo typowego…). Abrahamson bierze na warsztat szereg problemów nękających pokolenie dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków (przynajmniej tych usposobionych choć odrobinę artystycznie) – poszukiwanie własnej tożsamości, przekraczanie bezpiecznych granic, rozpaczliwą potrzebę obcowania z kimś inspirującym, kto wydobędzie jakiś, jakikolwiek sens istnienia z chaosu tego świata. Mimo wszystkich przewijających się przez ekran dziwactw Franka ogląda się naprawdę lekko, a kilka sprytnie umiejscowionych zwrotów akcji nie pozwala się widzowi nudzić. Zważywszy na to, że zbiorowym bohaterem filmu jest ostro stuknięty i uparcie niepopularny zespół, ścieżka dźwiękowa „Franka” okazuje się zaskakująco przyjemna i stanowi spory atut całej produkcji.
Drugą naprawdę mocną stroną filmu jest Michael Fassbender. Media bardzo szybko okrzyknęły Franka jedną z najlepszych ról w karierze aktora. Czy zdecydował o tym fakt, że przez większą część filmu ma on na sobie sztuczną głowę, w związku z czym zmuszony jest do grania całą resztą ciała? Czy też na tak liczne pochwały Fassbender zapracował sobie kilkoma zaledwie końcowymi minutami, kiedy to wzbija się na wyżyny sztuki aktorskiej? Prawdopodobnie i jedno, i drugie. Czy to jednak jego najlepsza rola? Z pewnością znalazłoby się kilka filmów, które mogłyby stanowić tutaj sporą konkurencję… Nie da się jednak ukryć, że Fassbender popisowo wprost czyni z Franka postać naprawdę fascynującą.
Wszystkim tym, którzy w kinie szukają czegoś więcej i nie boją się odrobiny szaleństwa, Frank i jego zakręcona historia z powodzeniem mogą przypaść do gustu.
2 komentarze
O „Franku” jest bardzo głośno i choć w te wakacje bardzo na niego stawiałem, to ostatecznie niektóre głosy lekko ostudziły mój entuzjazm. Spodziewałem się filmu, który będzie w czołówce najlepszych filmów tego roku, a tutaj obok tak entuzjastycznych recenzji jak Twoja, pojawiło się mnóstwo negatywnych opinii, które mnie mocno zniechęciły. No cóż, u mnie kina i tak nie grają, więc muszę poczekać – choć naprawdę już przebieram nogami ze zniecierpliwienia i zazdrości, że niektórzy „Franka” widzieli. A tak na marginesie, zauważyłem, że masz stary adres do Filmowego Abecadła. W styczniu zmieniłem serwer i przeniosłem się na wordpress dlatego byłoby mi miło gdybyś zaktualizowała adres. Pozdrawiam serdecznie 😉
poprawione 🙂
Komentarze zostały wyłączone.