Encanto to najprawdopodobniej największy animowany hit Disneya ostatnich lat i film, który ma szansę z miejsca stać się klasykiem – i nic dziwnego, bo jest to nie tylko film po prostu świetny, ale też bardzo mądry, dotykający zaskakująco poważnych tematów i emocjonalnie przemawiający do mnóstwa widzów. Opowieść o kolumbijskiej rodzinie obdarzonej magicznymi talentami jest wielowarstwowa i można ją czytać w wielu kluczach interpretacyjnych – może być ilustracją doświadczeń rodzin emigrantów, opowieścią o tym, że wyjątkowość jest przereklamowana, pokazuje dysfunkcyjne rodzinne mechanizmy i to, jak się nawzajem nakręcają, ale także opowiada o dziedziczonej z pokolenia na pokolenie traumie. I to właśnie międzypokoleniowej traumie chcę się bliżej przyjrzeć w tym tekście na przykładzie rodziny Madrigal z filmu Encanto. [Tekst jest szczegółową analizą i zawiera spoilery].
Punktem wyjścia dla całego filmu są tragiczne wydarzenia, jakie w młodości spotkały babcię Almę. Kiedy ta była młodą mężatką i świeżo upieczoną matką trojaczków, jej wioska została napadnięta przez zbrojnych i spalona. Wraz z mężem Pedro, dziećmi i garstką sąsiadów, Alma musiała porzucić rodzinny dom i uciekać w nieznane w obawie o swoje życie. Ich śladem ruszyli jednak żołnierze – a dziadek Pedro poświęcił się i został zamordowany, próbując odwrócić uwagę maruderów, by reszta grupy mogła uciec. To właśnie w momencie śmierci Pedro na oczach jego młodej żony narodziło się to, co rodzina Madrigal będzie potem przez pokolenia nazywać Cudem – magiczna moc, która momentalnie wzniosła wokół uciekinierów nieprzebyte góry, tworząc dla nich bezpieczną enklawę, a samej rodzinie Madrigal stworzyła magiczny, żywy dom i obdarzyła kolejne jej pokolenia nadzwyczajnymi talentami. Źródła tego Cudu można upatrywać w poświęceniu dziadka Pedro… Ale jeśli spojrzeć na Encanto przez pryzmat traumy międzypokoleniowej, źródła Cudu należałoby raczej szukać w bólu babci Almy, bo to on zapoczątkowuje całą resztę historii rodziny. To z jej traumy rodzi się potężne pragnienie ochrony bliskich i stworzenia im domu, w którym już nigdy nic takiego się nie wydarzy, fizycznie manifestujące się w postaci wyrastających spod ziemi gór i magicznego zakątka świata, który staje się schronieniem dla Almy i jej bliskich. Magiczny Cud i talenty, jakimi obdarza kolejne pokolenia rodziny, staje się metaforą uczuć babci, jej traumy, która w kolejnych członkach rodziny manifestuje się na różne, a jednak powiązane ze sobą sposoby.
Czym jest dziedziczona trauma?
Trauma pokoleniowa, nazywana też dziedziczoną albo międzypokoleniową to zjawisko, które psychologia zaczęła badać w latach 60-tych w Kanadzie, kiedy okazało się, że potomkowie osób ocalałych z Holocaustu są znacząco nadreprezentowani wśród osób korzystających z pomocy psychologicznej i psychiatrycznej, niż wynikałoby to z ich ogólnego odsetka w populacji. Od tego czasu występowanie tego zjawiska zidentyfikowano wśród różnych społeczności, które doświadczyły zbiorowej traumy – wojny, uchodźctwa, przymusowych przesiedleń, niewolnictwa, ludobójstwa, a także przemocy domowej. Obecnie prowadzone są również badania nad dziedziczeniem traumy indywidualnej, niekoniecznie związanej z kolektywnym doświadczeniem całej grupy społecznej.
Ujmując to w najprostszych słowach, chodzi o to, że trauma doświadczona przez daną osobę wpływa nie tylko na jej życie i zachowanie, ale za pomocą różnych mechanizmów biologicznych i psychologicznych przenosi się także na jej dzieci, wnuki, a niekiedy i prawnuki. Pewne trudne emocje, problemy psychologiczne, zaburzenia i związane z nimi zachowania czy postawy wobec świata powielają się w kolejnych pokoleniach danej rodziny i sprzyjają wytwarzaniu się nie do końca zdrowych rodzinnych relacji i mechanizmów funkcjonowania. Dziedziczona trauma jest trochę jak przewracające się klocki domino – gdzie problemy i nieprzepracowane emocje jednej osoby wywołują problemy kolejnych członków rodziny.
Dziedziczona trauma może się objawiać na różne sposoby – symptomami stresu pourazowego, depresji, różnego rodzaju zaburzeń lękowych, u dzieci także problemami z uwagą i zachowaniem. Może wiązać się z niewyjaśnionym poczuciem winy, z trudnościami w nawiązywaniu relacji z bliskimi osobami (także z dziećmi i partnerem), z kultywowaniem pewnych postaw i przekonań na temat samych siebie, świata i innych ludzi, skłonnościami do stresu czy zachowań autoagresywnych. Bardzo często pozornie różne sposoby, w jakie manifestują się problemy w konkretnych osobach w danej rodzinie, łączy wspólny temat, który można wyprowadzić bezpośrednio z charakteru oryginalnej traumy.
Tak też dzieje się w rodzinie Madrigal w Encanto. Nie do końca wiemy, kto i dlaczego napadł na wioskę babci Almy – film tego nie precyzuje, choć niektórzy recenzenci sugerują, że może tu chodzić o kolumbijską wojnę domową z przełomu XIX i XX wieku, nazywaną Wojną Tysiąca Dni. Sama Alma pewnie też nie jest w stanie sobie tego wytłumaczyć, bo to, dlaczego ktoś (tym bardziej, jeśli to przedstawiciel twojego własnego kraju czy w pewnym sensie nawet sąsiad) miałby na ciebie napaść i zniszczyć twój dom, jest trudne do ogarnięcia rozumem. Ale jeśli przyjrzeć się zachowaniom babci, możemy poszukać interpretacji tych wydarzeń, jaka narodziła się w głowie Almy. Właściwie wszystkie działania babci i jej oczekiwania nakładane na resztę rodziny dotykają tematu bycia akceptowanym w lokalnej społeczności, by inni ludzie nie odwrócili się przeciwko nim. Magiczne dary są po to, by wzmacniać rodzinę, przynosić jej dumę i zapracować sobie na miejsce w szerszej społeczności i sympatię sąsiadów. W pewnym momencie babcia wprost wyraża swoje obawy, że jeśli rodzina Madrigal w jakikolwiek sposób zawiedzie czy przestanie spełniać swoją rolę w wiosce, pozostali mieszkańcy się od niej odwrócą i zaczną jej zagrażać. Słyszymy też, jak babcia powtarza, że rodzina musi sobie zasłużyć na ten Cud, który ich spotkał, dać z siebie wszystko, żeby udowodnić, że są tego warci – co też wytwarza ogromną presję, żeby rodzina udzielała się w społeczności i przede wszystkim dążyła do bycia idealną. Można się zastanawiać, czy to poczucie, że na magiczny Cud, czyli na dobrą sprawę na życie, jakie zostało dane Almie i jej bliskim, trzeba sobie zasłużyć, nie wywodzi się przypadkiem z poczucia winy osoby, która przetrwała, podczas gdy inni niesprawiedliwie zginęli (czy wręcz, jak Pedro, poświęcili się dla niej). Poczucie winy ocalałego jest dość dobrze rozpoznanym zjawiskiem w psychologii i często objawia się wrażeniem, że nie zasługujemy na swoje życie, co z jednej strony może się przekładać na tendencje autodestrukcyjne (nie powinienem żyć, skoro oni zginęli), ale z drugiej także na usilne próby nadania swojemu życiu znaczenia albo sprawienia, by wydawało się godne tego, że akurat nam udało się przetrwać (skoro w pewnym sensie oni umarli za mnie, ich poświęcenie nie może pójść na marne).
W jaki sposób trauma przenosi się między pokoleniami?
Jak trauma jednego człowieka może się zacząć objawiać w innych osobach? Badania nad przekazywaniem traumy pomiędzy pokoleniami prowadzą w różnych kierunkach. Z jednej strony badacze tacy jak prof. Rachel Yehuda zgłębiają biologiczne i genetyczne możliwości przekazywania PTSD – mówiąc w ogromnym uproszczeniu, badają to, jak ekstremalny stres zapisuje się w naszym ciele i komórkach rozrodczych, sprzyjając określonym rodzajom ekspresji genów u naszego potomstwa. Z drugiej strony wiele rzeczy przekazujemy sobie w kontaktach rodzinnych, czasem bardziej wprost, a czasem zupełnie nieświadomie. Pewne przekonania i nastawienie do świata mogą nam być przekazywane jako życiowe lekcje albo powracające w rodzinie zdania: „pamiętaj, że ludziom nie można ufać”, „zawsze powinnaś mieć w domu oszczędności i zapas jedzenia”. Innych uczmy się przez obserwację zachowań rodziców i dziadków. Wiele rzeczy chłoniemy nieświadomie, przejmując emocje starszych, ich lęki, wartości, nastawienie do życia, dystans albo nadmierną bliskość pojawiające się w różnych sytuacjach. Bardzo wiele wyciągamy też z tego, w jaki sposób układają się relacje pomiędzy członkami rodziny, na co jest w nich miejsce, a na co nie, co jest akceptowalne, a co nie. Przejmujemy wzorce komunikacji, modele relacji, stopień bliskości i zaangażowania albo ich braku. Tego typu uczenie się występuje we wszystkich rodzinach – ale w tych dotkniętych traumą często uczymy się rzeczy dysfunkcjonalnych, na różne sposoby utrudniających nam życie i sprawiających ból. A jeśli, jak zdają się sugerować wstępne badania, za sprawą traumy przodków mamy biologiczne predyspozycje do większej podatności na stres, reagowania lękiem na określone bodźce czy zapadania na konkretne zaburzenia psychiczne, tym bardziej te świadome i nieświadome rodzinne przekazy padają na podatny grunt.
Czasami zupełnie nic nie wiemy o traumatycznych doświadczeniach naszych przodków, a jednak ich emocje w nas żyją. Czasem fakty z trudnej rodzinnej historii są nam znane, ale niekoniecznie umiemy połączyć kropki i nie bardzo zastanawiamy się nad tym, jak te wydarzenia wpłynęły na babcię, mamę i jak mogą wpływać na nas. W rodzinie Madrigal fakty są wszystkim znane. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku i przed ceremonią odkrycia magicznego talentu każdego kolejnego dziecka babcia Alma opowiada mu rodzinną historię tego, jak magiczny Cud pojawił się w jej życiu w najczarniejszym momencie strachu i śmierci. Pewne rzeczy babcia przekazuje też wprost w formie nakazów, choć często z niedopowiedzianym ukrytym znaczeniem: musimy zasłużyć na nasz dar (na życie, które nam oszczędzono), musimy być wartościową częścią społeczności (bo inaczej się od nas odwrócą i może się to skończyć przemocą), musimy być idealną rodziną (bo wtedy mam poczucie, że panuję nad sytuacją). Kolejne warstwy i emocje przenoszą się zaś pozawerbalnie, a my mamy okazję przyjrzeć się całej plejadzie bohaterów, z których każdy na swój własny sposób odpowiada na traumę babci i narzucane przez nią oczekiwania (co symbolizują ich konkretne talenty czy też magiczne moce).
Talenty w rodzinie Madrigal bywają i darem, i przekleństwem. Dopóki można je wykorzystać dla dobra społeczności i rodziny, malowane są jako coś, za co trzeba być ogromnie wdzięcznym i koniecznie używać tego w produktywny sposób. Ale kiedy tylko natura danego talentu albo sposób, w jaki dana osoba go wykorzystuje albo w jaki sobie z nim radzi bądź nie, staje się niewygodny dla rodziny i zagrażający dla jej kruchej, nie do końca zdrowej równowagi, talent nagle staje się w oczach wszystkich przekleństwem, a jego posiadacz zostaje wykluczony, jest marginalizowany albo zbywany jako ktoś, kogo nie można traktować zbyt poważnie. Magiczne talenty w Encanto symbolizują z jednej strony cechy, które uaktywnia w kolejnych osobach rodzinna trauma, a z drugiej też sposób radzenia sobie z tą traumą i skomplikowanymi rodzinnymi relacjami, jakie się na niej nadbudowały. Same w sobie cechy osobowości bohaterów i ich talenty nie są niczym złym i mogą być przydatne, problem zaczyna się wtedy, kiedy wymykają się spod kontroli albo zostają doprowadzone do ekstremum.
Pierwsze pokolenie: babcia Alma
Matriarcha rodu zdaje się nie mieć żadnych magicznych mocy – ale jak już wspominałam, to jej ból uwolnił całą tę magię i pozwolił jej stworzyć bezpieczne schronienie dla rodziny. To jest główny cel babci Almy: sprawić, by rodzina przetrwała i była bezpieczna. To ona jest więc strażniczką magicznej świecy, która symbolizuje działanie Cudu. To ona skupia rodzinę wokół siebie, trzyma ją w ryzach, wyznacza obowiązujące w niej zasady – zgodnie z tym, co uważa za najlepsze dla przetrwania rodziny. Babcia Alma sprawia wrażenie osoby dość zasadniczej, zdystansowanej, niezbyt ciepłej – jest raczej służbistką niż kimś, kto ma kontakt ze swoimi emocjami i potrafi o nich mówić. Kiedyś była inną osobą – w scenach z jej przeszłego życia widzimy, że młoda Alma była dużo bardziej swobodna, radosna, ciepła, spontaniczna, widać to nawet w jej mowie ciała. Ale potem przeżyła coś okropnego i to zmieniło ją na zawsze – dosłownie widzimy, jak wraz z pojawieniem się Cudu babcia sztywnieje, prostuje plecy, staje się zasadnicza i milcząca. To jest dość częste w pierwszym, bezpośrednio dotkniętym traumą pokoleniu, które niekoniecznie chce się zagłębiać w swoje doświadczenia i albo w ogóle o nich nie mówi, albo nie odnosi się do emocji, może też być emocjonalnie niedostępne i nie odpowiadać na emocjonalne potrzeby bliskich.
Babcia Alma woli działać i tak organizować życie rodziny i lokalnej społeczności, żeby już nigdy nie przydarzyło im się nic podobnego. Ma potrzebę kontrolowania otoczenia i osób wokół siebie – co może być sposobem ukojenia wewnętrznego lęku i odpowiedzią na traumatyczną sytuację z przeszłości, w której zupełnie straciła kontrolę nad swoim życiem (wyrwano ją z domu, pozbawiono męża i rozbito rodzinę, musiała zaczynać wszystko od nowa samotnie). Babcia ma wysokie standardy i wymagania wobec samej siebie i wszystkich wokół, bo na jakimś poziomie wydaje jej się, że dotrzymanie tych standardów może uchronić ją przed kolejną nieprzewidywalną katastrofą. Narzuca też rodzinie wzorzec utrzymywania pozorów, zamiatania spraw i emocji pod dywan, by otwarte odniesienie się do nich nie zagroziło pozycji rodziny i jej wewnętrznej spójności (nawet jeśli jest to spójność zbudowana na dość dysfunkcyjnych mechanizmach). Babcia w pewnym sensie działa na wyparciu i nie dopuszcza do siebie rzeczywistości – zapewnia wszystkich dookoła, że wszystko jest w porządku, nawet kiedy dom zaczyna się już walić. Bardzo trudno jest jej dostrzec, w jaki sposób jej lęki i próby zaradzenia im wpływają na jej dzieci i wnuki – bo bardzo długo nie do końca postrzega ich takimi, jakimi są, tylko próbuje ich wpasować w swoją wizję bezpiecznego świata.
Drugie pokolenie: ciocia Pepa
Podczas kiedy Alma odcina się od emocji i kryje wszystko w sobie, jej córka Pepa jest niemal chodzącą emocją. Magicznym talentem Pepy jest sterowanie pogodą, a w jej przypadku dar bezpośrednio połączony jest z jej stanami emocjonalnymi, co sprawia, że z łatwością możemy je obserwować, kiedy nad głową Pepy zbierają się deszczowe albo burzowe chmury. Praktycznie na przestrzeni całego filmu Pepa jest tą nadmiernie emocjonalną i ekspresyjną, ma problemy z kontrolowaniem swoich uczuć i raz po raz widzimy ją z ciemnymi chmurami nad głową, gdy jest smutna, wkurzona, przestraszona. Magiczny dar Almy podarował jej córce wszystkie te emocje, których nie wyrażała sama matka – do tego w nadmiarze i bez wzorca, który nauczyłby ją zdrowego radzenia sobie z tym wszystkim.
Widzimy, jak Pepa usilnie stara się zapanować nad sobą, trzymać emocje na wodzy i wpisać się w rodzinny wzorzec ukrywania tego, co w środku, bo wie, że jej emocje wpływają na wszystkich dookoła i że nie są akceptowane – ale nie jest w tym zbyt dobra i te emocje zawsze w taki czy inny sposób znajdują drogę ujścia. W sytuacji, kiedy ani głowa rodziny, ani na dobrą sprawę pozostali jej członkowie, nie mówią wprost o tym, co czują i co ich boli, bo nie za bardzo jest na to przyzwolenie, Pepa staje się swego rodzaju wentylem i ujściem dla wszystkich niewypowiedzianych emocji, które krążą w rodzinie – albo też lustrem, w którym odbijają się skrywane emocje innych. I chociaż rodzina nieustannie ją upomina, traktuje trochę jak tę nieobliczalną, której nie można brać na poważnie, i nigdy nie pyta jej, czy wszystko w porządku i jak można jej pomóc, to Pepa jest całemu temu systemowi potrzebna, by zastępczo wyrażać to, czego nie potrafią wyrazić inni.
Drugie pokolenie: mama Julieta
Druga z trojaczek i matka głównej bohaterki filmu w pewnym sensie idzie w ślady nestorki rodu – jest tą, która opiekuje się innymi. Mocą Juliety jest uzdrawianie za pomocą jedzenia – i to bardzo oczywisty symbol osoby, która dba o wszystkich wokół, o ich przyziemne potrzeby, zdrowie, samopoczucie, ale w pewnym sensie też o relacje, bo widzimy ją, jak interweniuje, kiedy babcia bywa dla kogoś zbyt ostra. Julieta jest w rodzinie opiekunką, ale i tą z trójki rodzeństwa, która wydaje się najlepiej przystosowana. Bo też i rodzinna trauma nie dotyka wszystkich w ten sam sposób – może się zdarzyć, że podczas gdy jedno dziecko ugina się pod jej ciężarem, w drugim zadzieje się coś, co je ochroni.
Być może w przypadku Juliety tym czynnikiem ochronnym były podobne intencje, jakie dzieliła z matką – jeśli od najmłodszych lat wykazywała się opiekuńczością i dbaniem o rodzinę, być może Alma patrzyła na nią inaczej niż na pozostałe dzieci, a ich relacja była bliższa, cieplejsza, Juliecie łatwiej było naturalnie spełniać oczekiwania matki, co ostatecznie pomogło jej wyrosnąć na zdrowszą osobę. Jednocześnie Julieta wydaje się trochę zepchnięta na drugi plan – ci bardziej wyraziści (bardziej zaburzeni albo kontestujący ustalony porządek) członkowie rodziny zajmują sobą znacznie więcej miejsca. Ona zaś pozostaje w cieniu i to tam działa, po cichu otaczając wszystkich troską, nawet jeśli jej rola nie zawsze jest doceniana tak, jak powinna.
Drugie pokolenie: wujek Bruno
Bruno, ten, o którym rodzina nie mówi, jest chodzącą manifestacją zaburzeń lękowych. Jego talentem jest przewidywanie przyszłości – i tak się składa, że najczęściej przewiduje różne mniejsze i większe nieszczęścia, zupełnie jak mózg osoby lękowej nieustannie z wyprzedzeniem przygotowujący się na mniej lub bardziej realne zagrożenia i wszystkie rzeczy, które mogą pójść nie tak. Bruno ma mnóstwo lęków, widzimy też w jego zachowaniu elementy charakterystyczne dla zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych – różne dziwne rytuały, przesądy, sypanie solą przez ramię i odpukiwanie w drewno. Zaburzenia lękowe są częstym elementem dziedziczonej traumy, a lęki doskonale przenoszą się w rodzinie, nawet jeśli nikt nie mówi nam wprost, czego się boi i czego my powinniśmy się bać. Talent Bruno okazuje się jego przekleństwem i powodem do wstydu – nikt nie chce słuchać czarnowidza, jego wizje psują nastrój wszystkim wokół, a na dodatek domownikom zaczyna się wydawać, że Bruno nie tyle przewiduje, co doprowadza do wszystkich tych nieszczęść.
W konsekwencji, jedyny syn Almy ma poczucie, że nie jest w rodzinie akceptowany, a nawet że działa na jej szkodę, że krzywdzi innych, zawodzi matkę i któregoś dnia może doprowadzić do katastrofy – bo jeśli przez kogoś sąsiedzi mieliby się odwrócić od rodziny Madrigal, to idealnym kandydatem zdaje się być Bruno z jego mrocznymi wizjami i „przyciąganiem” nieszczęść. Odrzucony i przepełniony wstydem Bruno postanawia więc odejść, zdystansować się od rodziny dla ich i własnego dobra, pozostali zaś uparcie unikają mówienia o nim, zupełnie jakby nigdy nie istniał – bo był wstydliwą rysą na pozornie idealnym rodzinnym obrazie. Bruno, najpierw grający rolę kozła ofiarnego, teraz staje się wyrzutkiem – i choć odchodzi na własne życzenie, to bardzo znamienne staje się to, że tak naprawdę nigdy nie opuszcza domu, tylko mieszka w ukryciu gdzieś pomiędzy ścianami. Bruno może i wyszedł z rodziny, ale rodzina nigdy nie wyszła z niego, nadal jest kluczową częścią jego życia, nawet jeśli wzajemnie bardzo się od siebie zdystansowali, to Bruno wciąż o rodzinie myśli, śledzi jej losy i się o nią martwi. Ale Bruno wycofał się też z życia jako takiego, co często staje się udziałem osób z zaburzeniami lękowymi – nie robi użytku z własnych talentów, bo obawia się konsekwencji, nie własnych dzieci ani nikogo bliskiego, latami żyje samotnie, w ukryciu i oderwaniu od zewnętrznego świata.
Spośród drugiego pokolenia swoje geny oraz rodzinną traumę przekazały więc tylko Pepa i Julieta, a jeśli przyjrzeć się osobowościom i talentom ich dzieci, widać, że w pewnym sensie trzecie pokolenie kontynuuje drogę wytyczoną przez matki. I tak dzieci Pepy, która zastępczo za pozostałych członków rodziny wyraża emocje, także w taki czy inny sposób starają się „załatać” różne dysfunkcyjne braki w funkcjonowaniu rodzinnego systemu. Z kolei dzieci Juliety, kontynuując jej drogę opiekunki i ścieżkę wytyczoną przez babcię, stają się tymi, które za cenę własnego dobrobytu dbają o przetrwanie i przyszłość rodziny, jej obraz projektowany na zewnątrz i relacje z ludźmi w wiosce.
Trzecie pokolenie: kuzynka Dolores
Najstarsza córka Pepy została obdarzona niezwykle czułym słuchem – usłyszy rozmowę, która toczy się na drugim końcu wioski, i szpilkę spadającą na podłogę gdzieś w oddali. W ten sposób Dolores trochę mimowolnie staje się powierniczką sekretów poszczególnych członków rodziny i swoistym centrum informacyjnym. To ona wie, co chodzi pozostałym bohaterom po głowie, co dzieje się w domu i kto o czym rozmawia, co może być trochę przytłaczające. Jej czułe uszy zbierają także te informacje, których członkowie rodziny z różnych względów nie chcą podawać dalej – a Dolores ma problem z utrzymaniem języka za zębami i często zdarza jej się puścić parę. To z jednej strony czyni ją trochę rodzinną plotkarą i sprawia, że inni domownicy mogą mieć do niej pretensje, ale z drugiej strony czyni ją też niezbędnym ogniwem rodzinnego obiegu informacji, który w wielu przypadkach bez niej w ogóle byłby zablokowany. W rodzinie, która ewidentnie ma problemy z komunikacją, w której wiele tematów jest przemilczanych i ukrywanych, a domownicy nie mówią sobie o wielu kluczowych sprawach, Dolores jest tą siłą, która na miarę swoich możliwości próbuje usprawnić przepływ informacji, wymusić pewne konfrontacje czy rodzinne interwencje.
Jak dowiadujemy się pod koniec filmu, dzięki swojemu czułemu słuchowi Dolores przez cały czas wiedziała, że wujek Bruno tak naprawdę nie odszedł i kryje się gdzieś w zakamarkach domu – ale z jakichś względów nikomu o tym nie powiedziała. Możemy się domyślać, że kryterium, według którego Dolores podaje informacje dalej lub tego nie robi, jest użyteczność dla podtrzymania rodzinnego systemu. Jeśli coś, jak plan głównej bohaterki, by drążyć temat rozłamów, zwiastuje kłopoty i jest potencjalnie zagrażające dla rodziny, Dolores przekazuje to starszym, by mogli zareagować. Ale jeśli rodzina sama w pewien sposób skreśla wujka Bruno i postanawia o nim nie mówić, uznając, że tak będzie lepiej, Dolores tego nie kwestionuje i zatrzymuje pewne informacje dla siebie. Osobowościowo Dolores jest raczej nieśmiała i introwertyczna, trzyma się z boku i słucha, zamiast skupiać na sobie uwagę, co może być związane z tym, że całą uwagę w tej części rodziny absorbuje jej matka ze swoimi wahaniami nastroju i wybuchami emocji, ale też może być pochodną jej talentu i roli w rodzinie – przytłoczona sekretami innych stara się trzymać na uboczu i nie wchodzić nikomu w drogę, nawet jeśli oznacza to dla niej pogodzenie się z faktem, że jej ukochany miałby się ożenić z kimś innym.
Trzecie pokolenie: kuzyn Camilo
Starszy z synów Pepy otrzymał talent zmiennokształtności i może się upodabniać do dowolnej osoby. Dość psotliwie usposobiony i energiczny Camilo wykorzystuje to, żeby płatać figle pozostałym członkom rodziny. Jego zmiennokształtność może być metaforą pewnego zagubienia i tego, że chłopak wciąż jeszcze nie wie, kim jest on sam i do czego dąży – jest trochę jak kameleon, który dostosowuje się do otoczenia, sytuacji i potrzeb osób wokół niego. Ta niedojrzałość jest szczególnie widoczna w momentach stresowych, kiedy w sposób niekontrolowany „cofa się w rozwoju” i przyjmuje postać niemowlaka.
Jego talent jako taki na pierwszy rzut oka nie wydaje się specjalnie użyteczny dla rodziny Madrigal – ale w połączeniu z poczuciem humoru chłopaka i jego tendencjami do płatania psikusów staje się narzędziem rozładowywania napięcia w rodzinie. Widzimy, jak w przepełnionych emocjami sytuacjach Camilo nagle rzuca żartem albo jakimś lekko uszczypliwym komentarzem, żeby spuścić trochę powietrza z balonika, który mógłby zaraz wybuchnąć. W pewnym sensie chłopak staje się więc swego rodzaju bezpiecznikiem, który w kluczowym momencie wkracza ze swoim humorem i rozładowuje sytuację, skupiając uwagę rodziny na sobie. W rodzinach, w których jest dużo napięcia, a za sprawą emocjonalnej niestabilności Pepy w tej części rodu jest go sporo, często jedno z dzieci bierze na siebie rolę błazna i humorem stara się łagodzić różne sytuacje, nawet jeśli samo czasem wpada przez to w kłopoty. Dla Camilo humor staje się odpowiedzią na rodzinną traumę, zaburzoną dynamikę relacji i na to, że musi uspokajać swoją własną matkę i się nią opiekować – bo są to rzeczy, z którymi chłopak nie umie sobie poradzić w inny sposób.
Trzecie pokolenie: kuzyn Antonio
Najmłodszy syn Pepy i najmłodsze dziecko w rodzinie jest tym, na którego przykładzie obserwujemy ceremonię ujawniania magicznego talentu i w pewnym sensie przydzielania roli w rodzinie. Uroczy, empatyczny, serdeczny i dbający o innych chłopiec staje się dosłownie i w przenośni nadzieją na zmianę – po tym, jak kilka lat wcześniej ceremonia Mirabel okazała się porażką, a dziewczyna nie otrzymała żadnego talentu, Antonio dosłownie staje się dla rodziny nadzieją na przełamanie tej złej passy i na udowodnienie całej społeczności, że familia Madrigal nadal jest im potrzebna i nie traci na znaczeniu. Widzimy, jak wielką wagę rodzina przykłada do jego ceremonii i jaką presję na nim wywiera.
Ale Antonio, obok Mirabel, staje się też nadzieją rodziny na prawdziwą zmianę, kimś, kto może przerwać cykl i dać początek zdrowszym mechanizmom. Antonio z racji bycia bardzo małym chłopcem nie za bardzo jeszcze rozumie, co się dzieje w rodzinie i jak funkcjonują wszystkie jej niezdrowe mechanizmy – i w tym sensie reprezentuje świeże spojrzenie i otwartość. Jego talentem okazuje się być możliwość komunikacji ze zwierzętami – czyli dosłownie zaczyna mówić innym językiem niż reszta rodziny. Jednocześnie Antonio jest obecny we wszystkich scenach, w których dzieje się coś ważnego – początkowo twórcy planowali wręcz, żeby towarzyszył Mirabel w całej jej drodze do uzdrawiania rodziny. Ostatecznie zmienili koncepcję, ale Antonio, tak jak i Mirabel, jako najmłodsze dzieci w rodzinie stają się tymi, które mają szansę przerwać cykl i wprowadzić rodzinę na drogę leczenia.
Trzecie pokolenie: siostra Luisa
Luisa to potężnie zbudowana najstarsza córka Juliety i siostra głównej bohaterki. Ona i jej siostry pokazują, że nawet jeśli ich matka sama wydawała się osobą zdrową i dobrze przystosowaną, to trauma potrafi przeskoczyć pokolenie z babci na wnuczkę. Luisa dosłownie i w przenośni jest tą silną – dźwiga nadludzkie ciężary i w ten sposób służy wiosce, ale jednocześnie czuje na sobie presję, by być silną za wszystkich pozostałych domowników. Z jej świetnej solowej piosenki dowiadujemy się, że Luisa ma wrażenie, że niesie na barkach ciężar całej rodziny i jeśli tylko pozwoli sobie na chwilę słabości czy nieuwagi, zawali się cała domowa konstrukcja – i to ona będzie za to odpowiedzialna. Nie jest wykluczone, że nikt aż tak odpowiedzialnej roli Luisie z góry nie wyznaczył (choć babcia nakłada duże oczekiwania na dzieci Juliety), a sama w pewnym momencie wzięła ją na swoje barki, gdzieś w środku czując się odpowiedzialna za przetrwanie i dobrostan wszystkich wokół – ale kiedy już przyjęła tę rolę, wszyscy bez skrępowania zaczęli zrzucać na nią swoje ciężary.
Kiedy system rodzinny nie działa tak, jak powinien, często zdarza się, że jedna osoba, zazwyczaj najstarsze dziecko, próbuje brać na siebie odpowiedzialność za wszystkich pozostałych, wejść w rolę dodatkowego rodzica, stać się jednocześnie i fundamentem, i tarczą, mierzyć się z problemami w imieniu całej reszty. Ale to ciężar, którego nikt nie powinien dźwigać samodzielnie i Luisa doskonale to czuje – odpowiedzialność, jaką czuje za innych, wiąże się z wiecznymi obawami o dobrostan rodziny i zamartwianiem się mnóstwem spraw. Luisa ma wrażenie, że jeśli przestanie być dla rodziny użyteczna i silna, okaże się bezwartościowa, że nie jest nikim więcej niż tą, na którą można zwalić wszystkie ciężary. Ale jednocześnie wypełnianie roli siłaczki i opoki doprowadza ją na skraj wytrzymałości. Chciałaby dać sobie przyzwolenie na chwile słabości, na wrażliwość, na odpoczynek, ale nie do końca potrafi, przytłoczona ciężarem całego świata, i dopiero musi się tego uczyć.
Trzecie pokolenie: siostra Isabela
Druga z sióstr głównej bohaterki to uosobienie perfekcjonizmu. Talentem Isabeli jest wytwarzanie pięknych roślin z niczego – czyli w pewnym sensie wytwarzanie piękna samego w sobie i stwarzanie życia. To ona jest tą najpiękniejszą, najzdolniejszą i najbardziej posłuszną, przez co ulubioną wnuczką Almy – której inni domownicy, a już zwłaszcza młodsza siostra, z tego powodu zazdroszczą i czują do niej żal. Isabela wzięła sobie głęboko do serca nauki babci, że trzeba być idealnym i zapracować na dary, które zostały im dane – i każdym swoim krokiem stara się to robić. Stara się wyglądać idealnie, zachowywać bez skazy i bez słowa sprzeciwu podporządkowywać woli babci, boi się popełnić błąd, choć przez chwilę być nieidealna, niewystarczająca.
W pewnym sensie w swoim posłuszeństwie upatruje przetrwania i przyszłości całej rodziny – jest gotowa wyjść za mąż za mężczyznę, którego nie kocha, ale którego wybrała dla niej babcia jako dobrą partię, i mieć z nim gromadę dzieci, bo tego się od niej oczekuje. Isabela czuje, że jest przyszłością i nadzieją rodziny i że jej obowiązkiem jest poświęcić osobiste szczęście w imię oczekiwań rodziców i babci – bo tak po prostu trzeba. Skrycie marzy o innym życiu, o większej swobodzie, lepszym poznaniu siebie i realizacji własnych, a nie cudzych celów, o czymś nieprzewidywalnym, czuje się uwięziona w swojej roli i w perfekcjonizmie – ale przełamanie się i wyłączenie trybu automatycznego posłuszeństwa jest dla niej trudne i potrzebuje do tego inspiracji ze strony młodszej siostry.
I wreszcie… trzecie pokolenie: Mirabel
Główna bohaterka filmu i najmłodsza córka Juliety swego czasu stała się w rodzinie sensacją – bo kiedy przyszło do jej ceremonii nadania talentu, nie została pobłogosławiona żadną magiczną zdolnością. To był bolesny cios dla wszystkich, największy chyba dla babci Almy, którą przeraziło to, że Cud, a za nim całe otoczenie rodziny, może się od nich odwrócić, ale i dla samej Mirabel, która poczuła się niewystarczająco dobra, zawstydzona, niegodna, niepasująca do rodziny. Szybko okazało się, że tak też jest traktowana – jak wstydliwie przeciętny wyrzutek w rodzinie pełnej niezwykłych osobistości. Choć Mirabel bardzo chce być częścią rodziny, jej dumna ze swoich bliskich, zazdrości swoim siostrom (a zwłaszcza perfekcyjnej Isabeli) i bez pytania robi wszystko, by się rodzinie przysłużyć, jest odpychana na bok jako czarna owca i kolejny wstydliwy rodzinny sekret. Stara się jak może, swój dzień zaczyna od mantry „sprawić, żeby rodzina była dumna” – a jednak ciągle jej się to nie udaje, bliscy (a zwłaszcza babcia) dają jej odczuć, że jest inna i niewystarczająca, i namawiają, żeby raczej trzymała się w cieniu i nie przypominała całej wiosce o sobie i o porażce, jaką okazał się jej brak mocy. W pewnym sensie Mirabel przejęła rolę wujka Bruno jako wielkiego rozczarowania i osoby, która zagraża spójności rodziny. To staje się tym bardziej oczywiste, kiedy okazuje się, że Mirabel jako pierwsza dostrzega dysfunkcjonalność rodziny grożącą jej rozpadem i próbuje to zatrzymać – co wizualnie reprezentują pękające ściany rodzinnego domu. Ale, jak w wielu rodzinach, które przy pomocy dysfunkcyjnych mechanizmów próbują utrzymać coś, co uważają za swoją równowagę, tak i tutaj Mirabel próbująca zwrócić uwagę na to, że coś jest nie tak, spotyka się z oporem i odrzuceniem. Tak jak wcześniej wujek Bruno, staje się osobą, która jątrzy i „powoduje” problemy, wprowadza konflikty – podczas gdy tak naprawdę tylko stara się odkryć przed rodziną prawdę, której ta nie chce zaakceptować. Od zawsze izolowana, teraz Mirabel staje się jeszcze bardziej samotna, a jednak nieustępliwie dąży do tego, żeby powstrzymać rozpad rodziny, który tylko ona wydaje się dostrzegać (a przynajmniej dostrzegać i go nie ignorować).
To ona, trochę za przykładem swojej matki, staje się uzdrawiaczką – ale nie na codzienną, małą skalę, tylko w odniesieniu do całego rodzinnego systemu. Bierze na siebie niewdzięczną rolę odkrycia prawdy o rodzinnych relacjach i konfrontowania z nią poszczególnych członków familii Madrigal. To ona uczy najpierw siebie, a potem wszystkich pozostałych, patrzeć na samą siebie i resztę członków rodziny przede wszystkim jak na ludzi, a nie na zestaw fantastycznych zdolności i przyjmowanych ról. Uczy ich dostrzegać, że są czymś więcej niż rola, którą pełnią, że mają prawo do swoich uczuć, do własnych decyzji i do dbania także o samych siebie, a nie tylko o dobro rodziny. Uczy doceniać bliskich po prostu za to, kim są, a nie za wkład, jaki wnoszą w wielką rodzinną historię. Pokazuje im drogę wzajemnego zrozumienia i empatii. I wreszcie, jak detektyw dochodzi do sedna sprawy, do traumy, która na zawsze przemieniła babcię Almę – i pomaga babci zrozumieć jej rolę w przekazywaniu tej traumy dalej. Wychodzi przy tym z miejsca pełnego zrozumienia i empatii, a nie obwiniania – nawet jeśli wciąż ma w pamięci różne sytuacje, kiedy babcia i reszta rodziny traktowała ją niesprawiedliwie. Ostatecznie więc to Mirabel, czarna owca i osoba traktowana jak ktoś sprawiający problemy, okazuje się tą, która otwiera rodzinę na możliwość uleczenia, zapewnia jej przetrwanie (tak jak kiedyś babcia, ale tym razem w zdrowszy sposób) i wprowadza rodzinę w przyszłość i nowy, lepszy etap – co symbolizuje mozolna odbudowa domu (z pomocą sąsiadów, którzy nie okazali się niewdzięczni i groźni, tylko pokazali, że warto otworzyć się na dobro z zewnątrz) i to, że to dotyk Mirabel na nowo napełnia dom magią. Mirabel, na pierwszy rzut oka pozbawiona spektakularnych talentów i spisana przez rodzinę na straty, okazuje się tą, która na nowo tę rodzinę jednoczy i pomaga jej się odbudować.
Encanto jako mury obronne
Trauma babci Almy zachwiała jej całym światem i sprawiła, że wyrosły wokół niej potężne mury obronne – reprezentowane na ekranie przez ukrytą przed światem magiczną enklawę. To te mury pozwoliły babci przetrwać i na nowo odbudować rodzinę – i w tym sensie doskonale spełniły swoją rolę. Ale jak każde mury obronne, które wokół siebie stawiamy, miały też inne konsekwencje. Z jednej strony chroniły, ale z drugiej odgradzały od świata i narzucały pewne wąskie ramy funkcjonowania. Spełniały jedną funkcję, ale uniemożliwiały realizację innych. W miarę, jak magiczny dom rodziny Madrigal rozrastał się wraz z kolejnymi członkami rodziny i ich unikalnymi problemami, coraz bardziej widoczne stawały się te negatywne konsekwencje – bo o ile w przypadku babci te mury obronne mogły być czymś koniecznym dla przetrwania, dla kolejnych pokoleń stawały się już raczej czymś ograniczającym, a młodsi członkowie rodziny czuli się uwięzieni wewnątrz tych murów i wewnątrz ról, jakie zostały im przydzielone. A jednak nikt nie chciał tych murów naruszyć, bo dla wszystkich były symbolem tego, co chroni ich przed światem – nawet jeśli to dawno już przestało być prawdą i zaczęło przynosić więcej szkody niż pożytku. Kiedy spędzamy całe życie obudowani murami obronnymi, to jakkolwiek ciasno by nam w nich nie było, jedną z najstraszniejszych rzeczy, jakie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jest to, że mury runą i wystawią nas bezbronnych na pastwę świata. Jakkolwiek bolesne, ograniczające i szkodliwe nie byłyby dla nas różne nasze mechanizmy „przetrwania”, naturalnym odruchem jest ich podtrzymywanie. Wiemy, że nie pozwalają nam się rozwijać, ale mamy wrażenie, że jeśli z nich zrezygnujemy, wszystko się zawali.
Ale dom rodziny Madrigal musiał runąć w gruzy, bo w gruzy musiały runąć mury obronne i oczekiwania nabudowane przez pokolenia wokół wszystkich członków rodziny. To, czego wszyscy tak się bali, było im najbardziej potrzebne. Dopiero wtedy mogli stanąć w prawdzie, zrozumieć samych siebie, naprawdę dostrzec i zrozumieć pozostałych członków rodziny. I dopiero wtedy, na tej prawdzie można było na nowo położyć fundamenty i odbudować rodzinne relacje. Babcia Alma stworzyła dom i usilnie starała się, żeby był idealny, ulegając swojemu największemu lękowi, że w przeciwnym razie znów może go stracić. A zadaniem Mirabel, która jako pierwsza zaczyna sobie zadawać pytania o rodzinne mechanizmy (i w pewnym sensie symbolizuje osobę, która jako pierwsza w rodzinie idzie na terapię), stało się rozmontowanie tego, co stare i dysfunkcjonalne, i danie impulsu do odbudowania relacji na nowo. To nie jest proste, dziewczyna wielokrotnie ma wątpliwości, boi się, że być może rzeczywiście to ona tę rodzinę niszczy, mimo że bardzo chciała pomóc. Ale przezwyciężenie tego strachu i determinacja są kluczowe, tak samo jak kluczowe staje się spojrzenie na wszystkich, łącznie z babcią, jak na pogubionych, pokaleczonych ludzi, którzy potrzebują zrozumienia i miłości.
W tym kontekście może się okazać, że Mirabel nie otrzymała swojego własnego talentu, bo miała być tą, która zamiast podtrzymywać szkodliwe mechanizmy, kiedyś zacznie je naprawiać. Musiała poczekać na swój moment, na zdobycie odpowiedniej wiedzy o sobie i innych, i zaakceptować to, że może zdziałać najwięcej, będąc wierna sobie i spełniając zupełnie inną rolę niż ta, której od niej oczekiwano.
Dziedziczona z pokolenia na pokolenie trauma to nie jest łatwy temat, tak jak i niełatwe są kwestie rodzinnego splątania i tych niesamowitych bałaganów, jakimi potrafią być relacje nawet w szczerze kochających się rodzinach. Tym bardziej chylę czapki przed Disneyem, że nie tylko zdecydował się ten temat podjąć, ale i że udało się to zrobić z takim wyczuciem i tak mądrze, jak w Encanto.
Podczas z pracy nad tekstem korzystałam z książki Nie zaczęło się od ciebie. Jak dziedziczona trauma wpływa na to, kim jesteśmy, i jak to zakończyć Marka Wolynna wydanej w Polsce przez Czarną Owcę.
Podobał ci się ten tekst? Postaw mi kawę na buycoffee.to!
2 komentarze
Czytam ten tekst dopiero teraz, bo obejrzałam Encanto parę dni temu (Disney+ hihi) i muszę to napisać: fantastyczna analiza! Szczerze mówiąc, poza świetnymi piosenkami (nie mówimy o Brunie nie nie nie niee!) ta animacja za bardzo mnie nie porwała, ale po przeczytaniu tego wpisu o wiele bardziej ją doceniam. Wcześniej nie zauważyłam tych wszystkich mechanizmów o których piszesz ale widzę, że to totalnie ma sens i jest to dla mnie teraz wartość dodana 🙂
Bardzo solidny przykład – naprawdę ciekawy case. Doskonale!
Komentarze zostały wyłączone.