Kilka słów dla tych, którzy wciąż się zastanawiają, co myślę o nowych Avengersach… Prawda jest taka, że niewiele o nich myślę. Powiem nawet więcej – przestałam o nich myśleć jakieś 3 minuty po wyjściu z kina.
Nie zachwycili mnie tak jak pierwsza część. Nie złamali mi serca jak Iron Man 3. Nie wywołali kiwania głową z uznaniem jak Zimowy Żołnierz. I bez wątpienia nie rozbawili tak jak Strażnicy Galaktyki.
Po prostu byli. Pewnie gdyby podczas seansu ktoś mnie zapytał, czy mi się podoba, gorliwie bym przytaknęła, bo mi się podobało. Ale prawda jest taka, że ostatnimi czasy większe emocje wzbudzali we mnie już nawet Agenci T.A.R.C.Z.Y. – a nie jest to ani serial wszech czasów, ani nawet jedna z lepiej przemyślanych produkcji Marvela.
Nie mogę powiedzieć, żeby Czas Ultrona jakoś wybitnie mnie rozczarował… Ale też i o dziwo nie miałam wobec niego praktycznie żadnych oczekiwań. Nie do końca przemawia do mnie cokolwiek dziwny wątek „romantyczny” z Hulkiem i Czarną Wdową w rolach głównych, trochę tęsknię za Pepper… Ultron, szczerze mówiąc, wydaje mi się dość nijaki, a niejasne skojarzenia wyglądu jego „części twarzowej” z – jak go nazywam – „tym czubkiem z Piły” też chyba nie działają na jego korzyść… Ale tak naprawdę największym problemem tego filmu jest po prostu to, że czegoś w nim brakuje. Czegoś nieokreślonego. I to zresztą nie tylko w dość metaforycznym sensie… Istnieje ryzyko, że nowi Avengersi sporo stracili podczas cięć i okrajania do dawki przyswajalnej przez przeciętnego widza. Po cichu trochę na to liczę, bo to zostawia cień szansy, że mój niedosyt zostanie jeszcze kiedyś zaspokojony przez wersję reżyserską.
Nie mogę też powiedzieć, żeby Czas Ultrona był wybitnie porywający… Chociaż cieszy mnie na przykład, że Hawkeye sporo zyskał jako postać i że Paul Bettany miał okazję użyczyć czegoś więcej niż tylko swojego głosu.
Może po prostu popełniłam podstawowy błąd i zaniedbałam nakręcanie się na miesiąc przed premierą wszystkimi poprzednimi produkcjami Marvela… Ale to chyba nie była kwestia nieprzygotowania. W końcu jak nieprzygotowany może być ktoś, kogo codziennie rano budzi JARVIS (Good morning. It’s 7:00 a.m. The weather in Malibu is 72 degrees with scattered clouds…)?
Nie, to chyba tylko kwestia tego, że z jakichś względów Czas Ultrona ani mnie ziębi, ani grzeje.
Czas Ultrona po prostu był. I minął.