Powieść historyczna wcale nie musi być nudna – choć niektórym z pewnością trudno jest w to uwierzyć. Tego, że wydarzenia historyczne mogą stać się świetnym tłem dla wciągającej opowieści, dowiódł ostatnimi czasy między innymi Ildefonso Falcones, którego debiutancką Katedrę w Barcelonie w rankingach hiszpańskich bestsellerów przez długi czas wyprzedzał tylko Cień wiatru Carlosa Ruiza Zafona.
Mila
Mila
Blogerka. Feministka. Fangirl. Uzależniona od seriali, podejrzewana o zbieractwo książek. Jaram się Marvelem jak Ludzka Pochodnia. Ten tekst powstał dzięki wsparciu Czytelniczek i Czytelników. Podobał Ci się? Pomóż mi tworzyć więcej – postaw mi kawę na buycoffee.to!
21-letni Stephen Hawking siedzi w fotelu, wykrzywiony w dość nienaturalnej pozycji. Nie porusza się, patrzy jedynie na ekran telewizora, a z mimiki jego twarzy trudno wywnioskować, czy jest zafascynowany oglądanym programem, czy może raczej śmiertelnie nim znudzony. Do pokoju wkracza jego ojciec, zamieniają kilka słów… A potem Stephen Hawking dziarsko zrywa się z fotela i rusza na przyjęcie, na którym czeka już na niego jego urocza dziewczyna.
Znałam kiedyś człowieka, który usiłował mnie obrazić, używając do tego Woody’ego Allena. A konkretniej – wszystkowiedzącym i nieco pogardliwym tonem oświadczył, że „przypominam panienkę od Allena”. Trudno powiedzieć, co szanowny pan miał właściwie na myśli – czy chodziło mu o to, że mam wypisany na twarzy neurotyzm? I dlaczego to niby miałaby być obelga?
Po tym, jak sezony 5 i 6 brytyjskiego serialu Skins zanotowały drastyczny spadek oglądalności w stosunku do poprzednich czterech serii, wydawać by się mogło, że twórcy dadzą za wygraną i pożegnają się ze swoimi młodocianymi bohaterami. Jednak zamiast tego zdecydowano się na ostatni, nieco desperacki strzał – siódma (i miejmy nadzieję, że tym razem ostatnia) seria Skins miała sięgnąć po sprawdzonych, najbardziej lubianych bohaterów z czasów świetności serialu i rzucić trochę światła na to, co działo się z nimi od czasu ukończenia szkoły.
Co by się stało, gdyby zbrodnię i kryminalne wątki połączyć z astrologią, ekologią i umiłowaniem przyrody? Choć tego typu zestawienie brzmi dość nieprawdopodobnie, Oldze Tokarczuk z powodzeniem udało się zamienić je w oryginalną i świetnie napisaną powieść.
W Hollywood, przedostatniej powieści Charlesa Bukowskiego, kupując bilet do kina, Henry Chinaski prosi o zniżkę dla emerytów. Ten drobny szczegół w jakiś sposób podsumowuje charakter całego tekstu. Z jednej strony to wciąż Bukowski – niepokorny, buntowniczy, dosadny. Z drugiej jednak – to Bukowski na zasłużonej emeryturze, Bukowski ocierający się o stateczność i porządek w życiu.
Zielone wzgórza Afryki nie zostały przyjęte ze specjalnym entuzjazmem ani przez publiczność, ani przez krytyków, którzy woleli, by Ernest Hemingway pisał o Stanach Zjednoczonych i rzeczywistości bliskiej ich codziennym doświadczeniom, a nie o odległych krainach. Sam autor jednak darzył tę książkę ogromną sympatią, z jednej strony jako portret pięknego, fascynującego kraju, w którym się bez reszty zakochał, z drugiej zaś – jako opowieść na wskroś prawdziwą, opartą na faktach i rozkosznie wprost autoironiczną.
A potem to zrobiłem.
Każdym słowem swoich powieści Charles Bukowski przekonuje czytelników, że pisanie nie tylko nie sprawia mu żadnych trudności, ale wręcz przychodzi mu z łatwością, jest niemal tak naturalną czynnością, jak choćby oddychanie. Autor nie musi o tym nawet zapewniać wprost, jego proza broni się sama, z iście gawędziarską precyzją prześlizgując się pomiędzy kolejnymi wątkami. Nie ma w tym nic dziwnego, Bukowski wszak pisze o sobie, a Henry Chinaski, bohater i narrator większości jego tekstów, jest chyba jednym z najwierniejszych literackich alter ego, jakie kiedykolwiek zostały powołane do życia.
Na hasło „Jerzy Stuhr” prawdopodobnie każdy napotkany na ulicy Polak potrafiłby wymienić szereg pamiętnych ról aktora, świetnych filmów, czy wręcz zacytować kilka kultowych kwestii, które na stałe weszły do naszej świadomości i języka. Być może padłyby nawet sformułowania pokroju „wspaniała część dziedzictwa narodowego”, stawiające pana Stuhra na równi ze Smokiem Wawelskim czy Syrenką.