Na hasło „Jerzy Stuhr” prawdopodobnie każdy napotkany na ulicy Polak potrafiłby wymienić szereg pamiętnych ról aktora, świetnych filmów, czy wręcz zacytować kilka kultowych kwestii, które na stałe weszły do naszej świadomości i języka. Być może padłyby nawet sformułowania pokroju „wspaniała część dziedzictwa narodowego”, stawiające pana Stuhra na równi ze Smokiem Wawelskim czy Syrenką.
Mało kto jednak byłby w stanie powiedzieć coś więcej, coś, co nie dotyczyłoby aktorstwa. Gdzieś w tym wszystkim, pod warstwą świetnie wykreowanych postaci, pod maską faceta, który potrafi rozbawić kolejne już pokolenie Polaków, gubi nam się prawdziwy człowiek – miły, rodzinny mężczyzna, często zwyczajnie po ludzku poważny człowiek, któremu wolno mieć przecież swoje własne poglądy na szereg różnych spraw – od polityki, poprzez aktualne wydarzenia i sytuację społeczną, po kondycję polskiej kultury. Postrzegając Jerzego Stuhra wyłącznie przez pryzmat jego filmów, tracimy możliwość poznania niezwykle ciekawej osobowości, mądrego człowieka, który niejedno w życiu widział, niejednego doświadczył i z chęcią podzieli się z nami swoimi refleksjami na temat otaczającej nas rzeczywistości. Na szczęście, w którymś momencie swojego życia pan Stuhr sięgnął po pióro, by dać się poznać szerokiej publiczności od innej strony.
Na książkę Stuhrowie. Historie rodzinne czaję się już od dawna i tylko przypadek sprawił, że zamiast w pierwszej kolejności sięgnąć właśnie po nią, wpadł mi w ręce najpierw najświeższy tekst pana Jerzego – Tak sobie myślę… A był to szczęśliwy przypadek.
Tak sobie myślę… początkowo powstawał jako przeznaczony na własny użytek i do wglądu najbliższej rodziny dziennik choroby, jaka spadła na Jerzego Stuhra pod koniec 2011 roku. W miarę pisania tekst rozwinął się w zbiór refleksji, anegdot, obserwacji i komentarzy na temat aktualnych wydarzeń. W końcu zaś, za sprawą Wydawnictwa Literackiego trafił do księgarni, stając się znakiem nadziei dla tysięcy ludzi i przejmującym świadectwem walki z nowotworem toczonej przez wielkiego, choć jakże skromnego, człowieka, któremu w tak trudnej dla siebie sytuacji udało się wlać wiarę i optymizm w serca wielu dzielących podobny los ludzi.
Paradoksalnie Tak sobie myślę… jest książką o życiu i pełną życia. Jerzy Stuhr wcale nie unika tematu choroby i śmierci, jednak z całego tekstu bije ogromna chęć do życia, jego afirmacja, pragnienie dokonania czegoś więcej, choćby drobnych, ale jak istotnych spraw – ujrzenia wnuczki, która dopiero ma się narodzić, nauczenia jej czegoś, odkrywania przed nią tajemniczych zakątków pięknych miast… Pan Jerzy zdecydowanie ma dla kogo i po co żyć, a ta myśl niewątpliwie dodawała mu sił w trudnych chwilach. Choć choroba wymusiła na nim zwolnienie tempa i pewien dystans do rzeczywistości, aktor z powodzeniem zamienia czynny udział na rolę czujnego obserwatora, a jego przemyślenia są nie tylko niezwykle ciekawe, ale i błyskotliwe, a przy tym podane czytelnikowi w sposób kulturalny i pełen głębokiego szacunku dla drugiego człowieka.
Pan Jerzy ma bowiem niezaprzeczalną klasę – widać to w jego filmach, w teatrze, widać w życiu prywatnym, a także w jego pisaniu – jednocześnie wyważonym i porywającym. Tak sobie myślę… to książka bardzo szczera, bardzo intymna, miejscami bolesna, ale w ogólnym rozrachunku naładowana pozytywną energią i niesamowitym ciepłem. Z pewnością warto po teksty Jerzego Stuhra sięgnąć, by poznać bliżej tę niezwykłą osobowość i uszczknąć dla siebie choć odrobinę niezłomnej wiary i energii, które nie opuszczają go nawet w najtrudniejszych chwilach.