Przy tym, ile rozmaitych tytułów oferują dziś platformy streamingowe, wybranie filmu na wieczorny seans nie jest wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. W natłoku filmów ze wszystkich stron świata wiele mniej znanych, ale godnych uwagi produkcji może przejść niezauważonych… Dlatego dziś proponuję wam 4 nieoczywiste, ale zdecydowanie warte obejrzenia filmy, które znajdziecie na Netflixie.
Netflix
Stało się. Ruszają castingi do netflixowego Wiedźmina. Jeśli w najbliższym czasie natkniecie się w sieci na jakieś fragmenty scenariusza, nie martwcie się – to nie spoilery. Casting ma być szeroko zakrojony i międzynarodowy, więc przewidując wyciek informacji, scenarzyści przygotowali specjalnie na potrzeby kompletowania obsady kilka scen wydobywających esencję postaci Geralta, Yennefer i Jaskra*.
Kuloodporny Luke Cage niespecjalnie należy do grona moich ulubionych superbohaterów… Ale w pierwszym sezonie serialu bardzo klimatyczna, osadzona w Harlemie i naszpikowana problemami czarnoskórej społeczności opowieść wniosła coś świeżego na marvelową mapę ekranizacji komiksów. Luke Cage powraca właśnie z drugim sezonem – ale choć dalej zachowuje swój specyficzny klimat, nie będę udawać, że się tym razem nie nudziłam.
Kilka dni temu Netflix wypuścił w Polsce swój nowy oryginalny (czytaj: wyprodukowany przez Netflixa) serial – tym razem nakręcony w Danii i osadzony w realiach postapokaliptycznych. Reklamowały go intrygujące plakaty, słychać było porównania z niemieckim Dark – być może więc macie ochotę się na ten serial skusić… Ale nie róbcie tego. The Rain nijak nie dorasta do swojego (i tak nie jakoś wybitnie szumnego) marketingu i tylko zmarnujecie na niego czas. Wystarczy, że ja zrobiłam to za was… Nie ma za co.
To prawdopodobnie jest ostatnia recenzja OA w całym internecie – wszyscy już pewnie ten serial widzieli i wszyscy już pewnie o nim napisali. Ale po mojej bardzo spóźnionej przygodzie z OA jestem tak skonsternowana, że aż muszę coś napisać. Tekst będzie dość szczegółowy i przeplatany spoilerami, więc jeżeli ktoś jest równie spóźnialski jak ja, jeszcze nie oglądał i nie chce sobie psuć „zabawy”, proponuję jednak nie czytać dalej.
Jeśli interesujecie się historią i rozwojem kryminalistyki, powinniście zostać fanami Netflixa. Seriali kryminalnych tam co niemiara, ale na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy pojawiły się tam również dwie produkcje odsłaniające kulisy zarówno słynnych spraw sprzed lat, jak i tego, w jaki sposób powstawały i były wdrażane cenione dziś techniki profilowania kryminalnego.
Wielbiciele kryminalnych seriali z pewnością ucieszą się na wieść, że oferta Netflixa niedawno poszerzyła się o nowy brytyjski tytuł. W końcu Brytyjczycy jak nikt inny potrafią kręcić dobre i mądre kryminalne seriale. 4-odcinkowy miniserial Collateral, bo to o tej produkcji mowa, świetnie wpisuje się w tę tradycję.
Drugi sezon marvelowskiego serialu Jessica Jones dobitnie uświadomił mi, że wbrew pozorom największą siłą tej produkcji chyba wcale nie była główna bohaterka w zadziwiająco płynny sposób łącząca ze sobą feminizm i styl życia typowy dla największych macho amerykańskiej literatury – hektolitry whisky, cięte riposty, seksualne podboje i pranie ludzi po mordach… Otóż nie. Dopiero nieobecność psychopatycznego Brytyjczyka w fioletowym garniaku w pełni obnażyła to, że największą zaletą Jessiki Jones był do tej pory złol nad złolami – i to on przyćmiewał pierwszą damę komiksowego feminizmu.
Gdyby przyjąć, że forma nowego serialu Netflixa Altered Carbon jest świadomym odbiciem tego, jak bardzo sportretowana w nim ludzkość jest zagubiona i nie wie, dokąd zmierza, należałoby chyba okrzyknąć tę produkcję drobiazgowo zaplanowanym arcydziełem. Obawiam się jednak, że taka interpretacja to spore nadużycie, a Altered Carbon jest ni mniej, ni więcej niż tym, czym jest – serialem, który tak bardzo chciał zabawiać, zaskakiwać i ekscytować widza, że aż przedobrzył i w konsekwencji wypadł dość blado.
Ok, dziś jest ten dzień, kiedy czas rozprawić się z Black Mirror. Pewnie zabrzmię teraz jak serialowy hipster, ale wygląda na to, że wzrost budżetu i wyjście z niszy, do której zaglądali tylko zapaleńcy, wcale nie przyniosło nic dobrego. Owszem, pozwoliło twórcom na śmiałe eksperymentowanie z formą – a to samo w sobie nie jest żadną wadą. Problem jednak w tym, że nowy sezon Black Mirror tak bardzo daje się ponieść grze konwencjami i stylami, że gubi po drodze coś, co było esencją całej produkcji – bardzo specyficzną, refleksyjną i niebywale niepokojącą treść.