Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Jessica Jones – blaski i cienie komiksowego feminizmu

by Mila

Drugi sezon marvelowskiego serialu Jessica Jones dobitnie uświadomił mi, że wbrew pozorom największą siłą tej produkcji chyba wcale nie była główna bohaterka w zadziwiająco płynny sposób łącząca ze sobą feminizm i styl życia typowy dla największych macho amerykańskiej literatury – hektolitry whisky, cięte riposty, seksualne podboje i pranie ludzi po mordach… Otóż nie. Dopiero nieobecność psychopatycznego Brytyjczyka w fioletowym garniaku w pełni obnażyła to, że największą zaletą Jessiki Jones był do tej pory złol nad złolami – i to on przyćmiewał pierwszą damę komiksowego feminizmu.

Nie będę ukrywać – jestem tym nieco skonsternowana. Z jednej strony nie da się zaprzeczyć, że David Tennant jako Killgrave w pierwszym sezonie serialu wykonał niesamowitą robotę i z miejsca stał się moim ulubieńcem: czarnym charakterem, który jednocześnie odpycha i pociąga, przeraża i fascynuje, denerwuje i bawi. W zasadzie wykonał robotę aż za dobrą, bo kto to widział, żeby fascynować się postacią psychola i gwałciciela? Rola przednia, ale kac moralny widza gwarantowany. A z drugiej strony… mam przed sobą chyba pierwszą tak mocno feministyczną w wymowie superbohaterską produkcję… i największą jej siłą miałby być mężczyzna? I to bynajmniej nie feminista, tylko manipulujący, kontrolujący dupek? Coś chyba jednak poszło tutaj bardzo nie tak.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Ale nic na to nie poradzę. Pomimo wszystkich swoich zalet drugi sezon Jessiki Jones nie wbija w fotel aż tak, jak poprzedni. Nie budzi tylu emocji. Może to po prostu wina gorszego scenariusza… Ale trudno nie wiązać tego z brakiem Killgrave’a, jeśli najjaśniejsze punkty obecnego sezonu też wypadają właśnie wtedy, gdy Jessica przez chwilę znów zaczyna się mentalnie kłócić ze wspomnieniem o nim… To chyba sporo mówi o tym, jak te najnowsze odcinki są prowadzone – przynajmniej na tym telewizyjnym, „rozrywkowym” poziomie. Bo to, że Jessica wciąż ma sporo mocnych rzeczy do powiedzenia, nie zmieniło się ani o jotę.

Jeśli nie liczyć pustki po kontrowersyjnym schwarzcharakterowym diamencie, Jessica Jones wciąż utrzymuje swój klimat. To nadal jest kameralna detektywistyczna opowieść o ludziach z niezwykłymi mocami, niczym film noir ilustrowana jazzującą ścieżką dźwiękową i prostą (niekiedy aż zbyt prostą) narracją zza kadru. Wciąż mamy tu na pierwszym planie wiecznie skacowaną właścicielkę agencji detektywistycznej – obdarzoną ponadludzką siłą fizyczną i uparcie utrzymującą, że nie jest żadną bohaterką. Wciąż mamy krążących wokół niej wiernych pomocników, których ona wciąż tak samo konsekwentnie od siebie odpycha. Niby więc wszystko po staremu… tylko scenariusz mniej więcej od połowy sezonu bardziej przypomina nieszczęsne odcinki Defendersów niż serial, który niegdyś momentalnie skradł moje serce.

W najnowszym sezonie Jessica musi się zmierzyć ze swoją przeszłością – okoliczności dość brutalnie zmuszają ją do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, skąd wzięły się jej moce i co tak naprawdę stało się 17 lat wcześniej, gdy w wypadku samochodowym straciła całą rodzinę. A stały się rzeczy odrobinę moim zdaniem naciągane, ale co kto lubi. Tak naprawdę to rodzina jest jednym z motywów przewodnich tego sezonu. Nie tylko odkrywamy przeszłość Jessiki, ale i dość blisko analizujemy jej skomplikowane relacje z ludźmi. Choćby z jej przybraną siostrą i przyjaciółką, Trish Walker, a także z Malcolmem – współpracownikiem i facetem, który całkiem nieźle odnajduje się w roli substytutu dla irytującego młodszego brata. Przyglądamy się też nowym sąsiadom Jess – małemu Vido i jego troskliwemu ojcu, których obecność stopniowo zaczyna na Jessicę wpływać. Rodzicielska miłość i to, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla swoich bliskich, mocno dominują w tym sezonie całą narrację i konfrontują bohaterkę z tym, jak samotną wybrała dla siebie drogę… o ile w jej przypadku i przy jej życiowych przejściach w ogóle możemy mówić o świadomym wyborze tego wyobcowania.

Kadr z serialu <em>Jessica Jones</em>, 2018.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Rodzina nie jest jednak jedynym ważnym motywem i twórcy ostro biorą na warsztat także ambicję i potrzebę działania – przynajmniej wśród bohaterów drugiego planu. Z jednej strony mamy byłego narkomana Malcolma, który nie tylko staje na nogi, ale chce się rozwijać i iść do przodu, uczyć się pod okiem Jessiki i sam zostać prywatnym detektywem. Z drugiej strony mamy Trish, która od dawna już nie czuje się zbyt dobrze w roli damy ratowanej z opresji. Umieć samodzielnie obronić siebie i swoich bliskich – to było celem Trish już w poprzednim sezonie, ale tym razem bohaterka idzie o krok dalej. Nie tylko próbuje z gwiazdki lifestyle’owego show stać się pełnokrwistą dziennikarką, ale także przy okazji zrobić coś dla innych, zawalczyć o prawdę i sprawiedliwość – a przynajmniej takie zapewnienia usłyszymy z jej ust. Gdyby tylko jeszcze w parze z wielkimi ambicjami szła wielka odpowiedzialność i równie wielki rozsądek… Być może nie zawsze jest to mądre, ale w wielu sytuacjach to właśnie Trish i jej decyzje są motorem całej akcji – można wręcz odnieść wrażenie, że tak jak w poprzednim sezonie działania Jessiki napędzał Killgrave, tak i teraz fabułę popychają do przodu głównie postaci drugoplanowe.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

I tu w zasadzie znów moglibyśmy wrócić do feminizmu Jessiki Jones, bo jest on zaiste przedziwny. Feministyczne kwestie są tu bardzo sprawnie podnoszone na wielu frontach – mamy Trish zawzięcie zwalczającą stereotyp ładnej lalki Barbie i mamy dobitnie wykrzyczaną całą listę palących kwestii, które ta chciałaby wprowadzić do mediów: od nierównych płac po przemoc w rodzinie. Mamy Jessicę, która bez problemu skopie tyłek każdemu, zdaje się nie mieć kompleksów na punkcie swojej seksualności i nie szczędzi sarkastycznych komentarzy w zetknięciu z codziennymi przejawami seksizmu. Mamy też drugą stronę Jessiki – kobietę zmagającą się z traumą po czymś, co można by chyba nazwać supernaturalną wersją toksycznego związku pełnego manipulacji i przemocy. Widzimy ją, jak ugina się pod ciężarem swoich przeżyć, ale i podziwiamy jej wewnętrzną siłę, kiedy się podnosi i staje do walki. Los jeden wie, jak bardzo potrzebujemy takich bohaterek i takich wzorców, i jak wiele z nas każdego dnia musi takiej siły szukać w samych sobie.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

Ale jednocześnie można by sobie zadać pytanie, dlaczego przy tak silnej pierwszoplanowej bohaterce akcję wciąż popycha do przodu wszystko i wszyscy, tylko nie Jessica. Nikt przy zdrowych zmysłach oczywiście nie zarzuci jej bierności i czekania na ratunek ze strony jakiegoś księcia… Ale w zasadzie wszystko, co Jessica w tym serialu robi, jest REAKCJĄ na coś, co zamyślili sobie inni. Scenarzyści wciąż wrzucają ją w takie czy inne sytuacje, w których podjęcie działania jest bardziej koniecznością niż jej wyborem. Bardzo rzadko to jakaś ambicja czy zwykła chęć osiągnięcia czegoś pchają ją do przodu – jeśli już, to powoduje nią raczej poczucie winy, obowiązku wobec bliskich albo wręcz czyjaś manipulacja. A to ma spore konsekwencje dla fabuły i dla konstrukcji postaci.

O ile w pierwszym sezonie ta reaktywność miała jeszcze jakiś sens, kiedy Jessica stawała naprzeciw swojego oprawcy, wyrywała się z jego rąk i spod jego wpływów, to teraz pod nieobecność klasycznie rozumianego złola jej wycofana postawa trochę zaczyna razić. Wszyscy wokół niej czegoś chcą i do czegoś dążą – a tymczasem ikona komiksowego feminizmu w serialu nakręconym głównie przez kobiety najchętniej biernie zaszyłaby się w swoim biurze z butelką whisky. Być może to wciąż po prostu pokłosie jej depresji, stresu pourazowego i powracających demonów przeszłości… może to jakieś ukryte głębokie przesłanie o tym, jak wciąż silne jest w społeczeństwie zniewolenie kobiet, nawet tych pozornie wyzwolonych… a może to po prostu scenariusz nie do końca radzący sobie z protagonistką, która byłaby jednocześnie postacią ciekawą, głęboką i proaktywną.

Kadr z serialu <em>Jessica Jones</em>, 2018.

Kadr z serialu Jessica Jones, 2018.

To właśnie proaktywności Jessiki zabrakło mi w tym sezonie najbardziej. Zabrakło też kameralnych detektywistycznych spraw, które chyba powinny się jednak toczyć gdzieś w tle, skoro takim właśnie zawodem para się nasza bohaterka… Tym razem musimy się zadowolić jednym malutkim detektywistycznym motywem na samym początku, a później prym wiodą już prywatne sprawy większe niż życie…

Ale choć tempo ani fabuła tego sezonu nie powala, nie mogę powiedzieć, żebym bawiła się źle – przede wszystkim dzięki temu, że prawie każda z postaci przechodzi jakąś przemianę i w taki czy inny sposób ewoluuje. Decyzje związane z karierą czy życiem osobistym, wewnętrzne przemiany, nagłe olśnienia, zdobywane umiejętności – twórcy sprytnie położyli sobie podwaliny pod kolejne odcinki, ale i teraz przyjemnie było patrzeć, jak bohaterowie odnajdują w sobie coś nowego. Trochę jednak szkoda, że sama Jessica odnajduje w sobie stosunkowo najmniej… ale kto wie, może jeszcze wszystko przed nią. Mieliśmy już w niej kobietę walczącą o swoją podstawową wolność, bezpieczeństwo i godność, mieliśmy kobietę mierzącą się ze swoją przeszłością, chyba czas wreszcie na to, żeby Jessica zaczęła nieco bardziej patrzeć w przyszłość – w końcu w tej postaci jest ukryta nie tylko ofiara nadużyć i przemocy, ale i superbohaterka! Może czas dać jej w ręce nieco więcej sprawczości i poczucia kontroli – to terapia o wiele bardziej obiecująca i o wiele bardziej feministyczna w wymowie niż hektolitry whisky czy kojące towarzystwo miłego Meksykanina.

Czy więc Jessica Jones dorosła do moich oczekiwań po pierwszym sezonie? Nie do końca, ale nie ukrywam, że poprzeczka była postawiona dość wysoko. Nie było jednak źle i jeśli tylko twórcy postawią na trochę więcej Jessiki w Jessice, z przyjemnością będę czekać na trzeci sezon.

Przeczytaj także:

1 komentarz

kultulove 14 marca 2018 - 10:07

Świetna recenzja! Kilgrave był jednym z najlepiej skonstruowanych złoli ever <3 Trudno będzie to zastąpić. Dla mnie ta bierność Jessiki wcale nie jest czymś złym ale charakterystycznym dla bohaterki, która bardzo nie chce być superbohaterką i najchętniej wysłałaby wszystkich do diabła, by dali jej święty spokój i by mogła spokojnie topić smutki w alkoholu. Poza tym, wydaje mi się to takie prawdziwe, że biorąc pod uwagę, co jej się przytrafia – ona zupełnie nie wie co ma robić. Denerwował mnie mocno z kolei wątek Trish. Także tu się w pełni zgadzam, że intencje może i dobre ale rozsądku nie za wiele 🙂

Komentarze zostały wyłączone.