Kuloodporny Luke Cage niespecjalnie należy do grona moich ulubionych superbohaterów… Ale w pierwszym sezonie serialu bardzo klimatyczna, osadzona w Harlemie i naszpikowana problemami czarnoskórej społeczności opowieść wniosła coś świeżego na marvelową mapę ekranizacji komiksów. Luke Cage powraca właśnie z drugim sezonem – ale choć dalej zachowuje swój specyficzny klimat, nie będę udawać, że się tym razem nie nudziłam.
Prawie wszystkie netflixowe seriale Marvela mają problem z długością i tempem – zazwyczaj spokojnie dałoby się skrócić sezon o dwa, czasem nawet trzy odcinki. Druga odsłona Luke’a Cage’a idzie tu chyba na jakiś rekord. Liczy sobie 13 odcinków, z czego pierwszych 6 jest koszmarnie nudnych, a pozostałe też mają sporo zbyt wolnych momentów. A gdyby jeszcze nudy było mało, dostajemy dawkę irytacji, kiedy naszego obrońcę Harlemu odwiedza najbardziej znienawidzony główny bohater w historii marvelowej telewizji – Danny Rand we własnej osobie. Naprawdę jeszcze tylko jego tam brakowało…
Nie będę ukrywać, to było ciężkie i dłużące się 13 godzin. I w dodatku dość niespójne, bo w połowie serial trochę jakby zmienił koncepcję i styl. Ale nie mogę powiedzieć, żeby drugi sezon Luke’a Cage’a był w całości zły… Nie będę się więc dłużej nad nim pastwić, tylko przewrotnie pokażę wam jego zalety. A dokładnie: wszystkie jego 4 zalety.
Kultura Jamajki
W tym sezonie jednym z głównych oponentów Luke’a Cage’a jest pochodzący z Jamajki gangster działający pod pseudonimem Bushmaster. A to znaczy, że nagle w serialu pojawia się mnóstwo postaci mówiących w jamajskiej odmianie angielskiego – i jest to przezabawne. Przez pierwszą połowę sezonu twierdziłam nawet, że jest to jego najciekawszy element… Ale bohaterowie z Jamajki przynoszą ze sobą więcej, niż tylko zabawną gramatykę i wymowę. Na ścieżce dźwiękowej pojawia się sporo reggae, Bushmaster w pewnym momencie otwarcie robi nam całkiem ciekawy wykład o historii ludu Maroni, a dość ważny wątek serialu koncentruje się wokół mocno alternatywnej medycyny i ludowych rytuałów z wykorzystaniem podejrzanych ziółek. Może nie jest to jakaś wybitnie pogłębiona lekcja kultury Jamajki, ale zdecydowanie dodaje opowieści sporo kolorytu.
Dużo silnych kobiet
Mogłoby się wydawać, że opowieść o dwumetrowym, kuloodpornym, nieludzko silnym, czarnoskórym i zadającym się z gangsterami facecie z Harlemu będzie aż kipieć testosteronem… Ale twórcy sprawnie równoważą tu pierwiastek męski, wprowadzając na drugi plan dużo ciekawych i silnych postaci kobiecych. Na szczególną uwagę zasługują tu przede wszystkim nieugięta detektyw Misty Knight i balansująca na granicy szaleństwa Mariah Dillard. Ta ostatnia daje zresztą tak brawurowy popis, że chwilami aż chce się przyklasnąć wcielającej się w tę rolę Alfre Woodard – by za moment zupełnie kwestionować jej zdolności aktorskie. Mariah Dillard rządzi tym sezonem i trudno obok niej przejść obojętnie. Ale skoro już mówimy o fajnych babkach, trochę szkoda, że ulubiona pielęgniarka superbohaterów Claire Temple zostaje w połowie sezonu oddelegowana do mamusi i na tym kończy się jej rola… Nie było to specjalnie konstruktywne zagranie i trochę widać, że scenarzyści chcieli się jej pozbyć, żeby nie zawadzała, kiedy Luke będzie zaprowadzał swoje porządki na dzielni…
Wyraźny komentarz społeczny
Seriale Marvela mają dużo do powiedzenia na temat istotnych społecznych kwestii i Luke Cage nie jest tutaj wyjątkiem. W poprzednim sezonie twórcy wzięli na warsztat przestępczość i niewesołe perspektywy wielu młodych czarnoskórych mężczyzn. Teraz ten temat jest kontynuowany, ale dostajemy też bardzo wyraźny głos w sprawie przemocy domowej, przemocy seksualnej i sytuacji wielu pozbawionych wsparcia samotnych matek. Sporo miejsca jest też poświęcone trudnym relacjom rodziców z ich dorosłymi dziećmi – i temu, czy pewne błędy z przeszłości da się jeszcze naprawić.
Upadek bohatera
Jest taki słynny cytat z Mrocznego rycerza mówiący o tym, że albo umierasz jako bohater, albo żyjesz dostatecznie długo, żeby stać się złoczyńcą… Póki co, Luke Cage wydaje się niezniszczalny i nieśmiertelny, nic więc dziwnego, że twórcy zaczynają eksplorować ciemniejszą stronę jego charakteru. Do tej pory mieliśmy do czynienia z bohaterem, który chce po prostu robić swoje i najchętniej unikałby związanego z tym rozgłosu. Teraz zaś obserwujemy nie tylko, jak Luke robi się coraz bardziej porywczy i wybuchowy, ale także jak zaczyna czerpać niepokojącą przyjemność z używania siły i z władzy, jaką dają mu kuloodporna skóra i potężne pięści. Nie jest to może nagły przeskok do roli czarnego charakteru, ale zwłaszcza pod koniec sezonu jego decyzje są zastanawiające i zapowiadają ciekawy kierunek rozwoju postaci w kolejnych sezonach.
Jeśli spodobał wam się klimat Luke’a Cage’a, to drugi sezon serialu raczej nie powinien was mocno rozczarować – chyba, że wy też odczujecie zaburzone tempo fabuły i dość nudny scenariusz kilku pierwszych odcinków. Może po prostu na wszelki wypadek przed kilkuodcinkowym maratonem zróbcie sobie mocną kawę.