Filmy i seriale dokumentalne to taki gatunek, który chyba nie jest w społeczeństwie wystarczająco doceniany. Jeśli hasło „dokument” kojarzy wam się co najwyżej z Tajną historią XX wieku albo opowieściami o ludziach, o których w życiu nie słyszeliście… to chyba jeszcze nie trafiliście na swoją niszę w tym szerokim nurcie. Netflix chyba ma ambicję to zmienić – platforma udostępnia bogatą ofertę filmów i seriali, z których wiele udowadnia, że dokument to nie tylko ponure historie o wojnie, władcach, politykach i mordercach, ale także dobra zabawa, przepiękne zdjęcia i potężna dawka inspiracji. Oto 4 seriale dokumentalne, które do tej pory szczególnie skradły moje serce:
Netflix
Finałowy sezon House of Cards zdecydowanie jest inny, niż wszyscy się tego spodziewali. Owszem, sprawdza się spora część przewidywań: trochę brakuje w nim Franka, chwilami wyraźnie czuć, że scenariusz pisany był na szybko, i dla wielu pewnie będzie to sezon najsłabszy. Ale jednocześnie nawet jeśli spodziewaliśmy się takich właśnie cech, to, jak one wybrzmiewają, jest sporym zaskoczeniem. Szósty sezon odstaje od reszty – przede wszystkim dlatego, że jest zupełnie inny i inaczej rozkłada akcenty. Nie jestem zdziwiona głosami rozczarowanych… ale jeśli odłożyć na bok te wady, których i tak się spodziewaliśmy, zostaje nam coś, co mnie i sporą część widzów fascynuje, i co wygrane jest naprawdę dobrze – wątek Claire i tego, jak ona radzi sobie z prezydenturą. Jeśli ciekawi was porównanie stylów Franka i Claire – być może warto dać temu sezonowi szansę.
Jeśli odebraliście staranne chrześcijańskie wychowanie, na religii puszczano wam filmy o Emily Rose tak często, że przez pół gimnazjum baliście się, że coś was opęta, a w liceum znany egzorcysta mówił waszej sympatii, że ma wokół siebie dziwną aurę… to może jednak nie oglądajcie Chilling Adventures of Sabrina. Chyba, że serialową przyjemność jesteście gotowi opłacić powrotem koszmarów z dzieciństwa…
Kiedy w 2017 roku po wyjściu na jaw oskarżeń o molestowanie seksualne nie tylko sprzed lat, ale i na planie hitowego serialu, Netflix podjął decyzję, by ze skutkiem natychmiastowym zakończyć współpracę z Kevinem Spacey, część fanów House of Cards nie tylko nie kryła oburzenia, ale wręcz wieszczyła druzgoczącą porażkę finałowego sezonu i zapowiadała, że nie będzie go oglądać. Dziś, na tydzień przed premierą ostatniej serii serialu te emocje znów wracają… A ja dzielę się dość niepopularną opinią, że wykreślenie Franka Underwooda z House of Cards być może nie tylko wcale nie skończy się spektakularną klapą, ale wręcz może nadać serialowi nieco świeżości. Oto dlaczego:
Netflix chyba pozazdrościł telewizji FOX i zapragnął mieć swój własny szalony serial w stylu Legionu – opowiadający o bohaterze z podejrzeniem schizofrenii, pokręcony tak, że przez większość czasu nie wiadomo, o co chodzi, i łączący ze sobą estetykę retro i futurystyczne technologie pozwalające ingerować w mózg człowieka. Tak powstał Maniac z Emmą Stone i Jonahem Hillem w rolach głównych.
Jeśli mieliście złudną nadzieję, że być może drugi sezon marvelowskiego serialu Iron Fist będzie jednak nieco lepszy od pierwszego… no cóż, przykro mi. To dalej jest najgorszy serial ze stajni Marvela i dalej powtarza wszystkie irytujące błędy poprzedniej serii. Ale tym razem gdzieś na końcu tego tunelu tli się małe światełko nadziei na lepszą przyszłość serialu.
Jak być może część z was zauważyła, nie jestem fanką obsadzenia Henry’ego Cavilla w roli Geralta w zapowiadanym na 2020 rok wiedźmińskim serialu od Netflixa. Nie jestem co prawda aż takim hejterem, żeby nie dostrzegać, że ta decyzja ma pewne plusy… ale Cavill zdecydowanie nie byłby moim pierwszym (ani nawet dziesiątym) wyborem do roli Białego Wilka. Spróbujmy jednak spojrzeć na to obiektywnie i przeanalizować plusy i minusy decyzji podjętej przez showrunnerkę serialu Lauren S. Hissrich.
Szefowie Netflixa muszą być wielkimi fanami science fiction – inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć ich uporu w kręceniu kolejnych filmów i seriali z tego gatunku. O ile produkcje osadzone w przeszłości czy skupiające się bardziej na fiction niż science wychodzą czasem Netflixowi rewelacyjnie (patrz: Stranger Things), to już te historie, w których temat nauki czy technologii jest mocno wyeksponowany, zazwyczaj wychodzą źle. Czasem nawet żenująco źle. A jednak z jakichś niewyjaśnionych powodów to właśnie takie produkcje Netflix kręci ostatnio jedna za drugą… Jego najnowsze osiągnięcie to Zagłada z Michaelem Peñą w roli głównej.
Najbardziej pozytywny i uroczy serial ostatnich lat powraca! Sezon 2 Ania, nie Anna już jest dostępny na platformie Netflix. Najnowsza adaptacja powieści L.M. Montgomery z miejsca zachwyciła mnie już w pierwszym sezonie – nie tylko tym, że pozwoliła mi wrócić na chwilę do dzieciństwa i na cudownie znajome Zielone Wzgórze, ale także tym, że wreszcie po latach znalazłam ?swoją? ekranową Anię.
Pomyślałby kto, że po ciężkich przejściach z serialem The OA nauczę się trzymać z daleka od sygnowanych marką Netflixa produkcji z gatunku science fiction… Ale nie. Gdy na liście polecanych filmów pojawił mi się niedawno TAU, coś mnie podkusiło i postanowiłam go obejrzeć… Po takim wstępie być może was to zaskoczy, ale mam nawet do powiedzenia o tym filmie jedną miłą rzecz: dobrze, że to nie serial, bo zmarnował mi jedynie dwie godziny życia.