Kapitan Marvel wreszcie jest w kinach. Pierwszy film Marvel Cinematic Universe, w którym główną bohaterką jest kobieta (rychło w czas, po 11 latach kręcenia blockbusterów i po 20 produkcjach o facetach), narobił sporo szumu, wzbudził ogromne oczekiwania i równie ogromny opór. Teraz, kiedy już wiemy, jak wypada Kapitan Marvel i co ma nam do powiedzenia o sobie, świecie i kobietach – czas na pierwsze reakcje i przyjrzenie się wyjątkowo gorącej dyskusji, jaka rozgorzała wokół tego filmu już na długo przed premierą.
Z komiksem w tle
Premiera długo oczekiwanego filmu Marvela Kapitan Marvel już lada dzień – czas najwyższy przyjrzeć się bliżej temu, kim jest Carol Danvers a.k.a. Kapitan Marvel i czego możemy się spodziewać po tej bohaterce i jej solowym filmie. Układając w całość wszystko, co wiemy o Carol Danvers, zajrzymy do komiksów, zwiastunów, wywiadów i informacji prasowych – istnieje więc ryzyko, że tekst zawiera jakieś potencjalne spoilery, trudno jednak przed jego premierą stwierdzić, jak duże… Zostaliście ostrzeżeni!
Jeszcze niedawno, gdyby ktoś mi powiedział, że Aquaman okaże się najlepszym filmem uniwersum DC, prawdopodobnie powątpiewałabym w jego zdrowie psychiczne… To po prostu nie miało prawa się udać. Aquaman to jeden z tych superbohaterów, których nie da się potraktować zbyt poważnie (a filmowe DC nie za bardzo umie inaczej). Koleś gada z rybami. Ma głupio brzmiącą ksywę. Nosi paskudne, kiczowate kostiumy w zielonych i pomarańczowych kolorach. W komiksach wygląda trochę jak blond Ken od Barbie. Generalnie to taka Mała Syrenka na sterydach. Pamiętacie, jak w Big Bang Theory Raj przebrał się za Aquamana i wyglądał trochę jak morska wersja Lajkonika? Nawet największe nerdy w historii telewizji uważają, że Aquaman to lamer (wiecie, la mer – taki suchy morski żarcik). A tymczasem na przekór wszystkiemu Aquaman okazał się pierwszym od lat filmem DC, na który nie mam powodów narzekać i który prawie ani razu nie wywołuje zażenowania.* Kto by pomyślał.
Jeśli odebraliście staranne chrześcijańskie wychowanie, na religii puszczano wam filmy o Emily Rose tak często, że przez pół gimnazjum baliście się, że coś was opęta, a w liceum znany egzorcysta mówił waszej sympatii, że ma wokół siebie dziwną aurę… to może jednak nie oglądajcie Chilling Adventures of Sabrina. Chyba, że serialową przyjemność jesteście gotowi opłacić powrotem koszmarów z dzieciństwa…
Po tym, jakie baty Venom zebrał od recenzentów na całym świecie, szłam na film o jednym z głównych przeciwników Spider-Mana z niezbyt wygórowanymi oczekiwaniami. Po seansie nadal twierdzę, że najlepszą rzeczą w całym Venomie jest scena po napisach – chociaż to chyba dlatego, że nie mogę się doczekać szalonej animacji eksplorującej Spider-Verse z Milesem Moralesem na pierwszym planie. Ale to wszystko wcale jeszcze nie znaczy, że Venoma należy całkiem spisać na straty!
Z Marvelem i DC jest trochę tak jak z Pepsi i Coca Colą – większość ludzi w pewnym momencie życia opowiada się po jednej ze stron i potem konsekwentnie obstaje przy swoim wyborze. Jest z nimi też trochę tak jak z Profesorem X i Magneto – niby stoją po dwóch różnych stronach barykady, niby tak wiele ich różni… ale równie wiele ich do siebie zbliża i sprawia, że są sobie nawzajem potrzebni, nawet jeśli w danym momencie się nie znoszą. W końcu każdy potrzebuje swojej Nemezis.
Jeśli mieliście złudną nadzieję, że być może drugi sezon marvelowskiego serialu Iron Fist będzie jednak nieco lepszy od pierwszego… no cóż, przykro mi. To dalej jest najgorszy serial ze stajni Marvela i dalej powtarza wszystkie irytujące błędy poprzedniej serii. Ale tym razem gdzieś na końcu tego tunelu tli się małe światełko nadziei na lepszą przyszłość serialu.
Nie będę was oszukiwać – moim zdaniem odpowiedź na pytanie „które filmy MCU warto obejrzeć” brzmi: WSZYSTKIE*. No, może wszystkie poza Niesamowitym Hulkiem z Edwardem Nortonem. Ale jako że ludzie, którzy zazwyczaj zadają mi to pytanie, raczej nie są fanatykami i jeśli już, zależy im co najwyżej na jako takim orientowaniu się w temacie albo wręcz na w miarę samodzielnym filmie, który po prostu dostarczy im rozrywki na wieczór – uległam i postanowiłam stworzyć minimalistyczną listę produkcji Marvela, z których każdy powinien wybrać coś dla siebie. Wszystkich, którzy uważają to za herezję, zapraszam do kliknięcia tutaj – tu będziecie bardziej zadowoleni.
Nowy Ant-Man jest bardzo w porządku. Utrzymany w podobnym, kameralnym i rodzinnym klimacie, co poprzedni, pełen uroczych bohaterów i zabawnych żartów, z pięknymi i profesjonalnie kopiącymi przeciwnikom tyłki kobietami w bonusie. I żartami z Baby Jagi jako wisienką na torcie. Jeśli podobała wam się pierwsza część, Ant-Man i Osa też raczej przypadnie wam do gustu i będziecie się w kinie dobrze bawić. Nie ma się jednak co za bardzo rozwodzić nad tym, jak bardzo fajny to był film (bardzo, chociaż raczej z tych, które szybko wylecą nam z głowy) – bo o wiele bardziej interesujące jest pytanie, jak Ant-Man i Osa wpisuje się w zapowiedzianą na maj 2019 kolejną odsłonę Avengersów.
Kuloodporny Luke Cage niespecjalnie należy do grona moich ulubionych superbohaterów… Ale w pierwszym sezonie serialu bardzo klimatyczna, osadzona w Harlemie i naszpikowana problemami czarnoskórej społeczności opowieść wniosła coś świeżego na marvelową mapę ekranizacji komiksów. Luke Cage powraca właśnie z drugim sezonem – ale choć dalej zachowuje swój specyficzny klimat, nie będę udawać, że się tym razem nie nudziłam.