Jeśli odebraliście staranne chrześcijańskie wychowanie, na religii puszczano wam filmy o Emily Rose tak często, że przez pół gimnazjum baliście się, że coś was opęta, a w liceum znany egzorcysta mówił waszej sympatii, że ma wokół siebie dziwną aurę… to może jednak nie oglądajcie Chilling Adventures of Sabrina. Chyba, że serialową przyjemność jesteście gotowi opłacić powrotem koszmarów z dzieciństwa…
Zagorzałym fanom hardkorowych horrorów ten wstęp może się wydać nieco śmieszny, ale dla ludzi całe życie straszonych Szatanem i demonami pierwszych kilka odcinków nowego hitu od Neflixa może być dość ciężkich do przejścia. Wiedźmy, czarne msze, okultystyczne rytuały, dziewczęta przeznaczone diabłu, racice i koźli łeb Szatana, który przecież jest mężczyzną i najbardziej lubi dziewice… Chilling Adventures of Sabrina zaczyna się dosyć upiornie, ale im dalej w las, tym bardziej widać, że to serial dla nastolatek i coś, co chwilami aspiruje do bycia horrorem, choć ostatecznie nie do końca wiadomo, czym właściwie jest. Jedno wiadomo na pewno – ogląda się to naprawdę dobrze.
Żeby było jasne: piszę ten tekst z pozycji kogoś, kto w życiu widział może pół odcinka sitcomu Sabrina, nastoletnia czarownica i komu nigdy nie wpadł w ręce żaden zeszyt od Archie Comics, ani ten lekki i zabawny z lat 60., ani współczesna wersja, na której opiera się serial Netflixa – za moją nie do końca wyjaśnioną sympatię do tego serialu z pewnością nie odpowiada więc nostalgia i tęsknota za dzieciństwem. Sama właściwie nie wiem, co za nią odpowiada… bo choć nową Sabrinę ogląda się świetnie, to ma ona mniej więcej tyle samo wad, co i zalet.
Łopatologiczne dialogi
Twórcy chyba zdają sobie sprawę z tego, że spora część widzów podejdzie do tego serialu na świeżo – zwłaszcza, że główną grupą docelową są nastolatki, które raczej nie pamiętają sitcomu z Melissą Heart, a nawet gdyby pamiętały, niewiele by im on pomógł, co najwyżej oswoił z kilkoma nazwiskami. Scenarzyści bardzo cierpliwie (żeby nie powiedzieć: łopatologicznie) tłumaczą więc widzowi w ogromnej ilości ekspozycyjnych dialogów, kto jest kim i o co chodzi. Oto Sabrina. Sabrina jest sierotą wychowywaną przez ekscentryczne ciotki. Jest w połowie człowiekiem, w połowie czarownicą. Musi wybrać między światem śmiertelników i Kościołem Nocy, między zwykłym liceum i akademią czarnej magii. Oto czarna magia. Magia działa w sposób taki, że… – nie przesadzę zbytnio, jeśli powiem, że dialogi trochę uwłaczają inteligencji widza. I są kompletnie niewiarygodne, bo jeśli bohaterowie całe życie spędzają w środowisku czarownic i wyznawców Szatana, to chyba nie muszą sobie nawzajem tłumaczyć, na czym polega magia albo okultystyczne rytuały. Żałuję, że tych wszystkich wyjaśnień nie załatwiono narratorem zza kadru – byłoby to mniej rażące, a przy okazji wprowadzałoby jakiś element baśniowości.
Wizualne cudeńko
Kiedy bohaterowie przestają się odzywać, mamy chwilę na to, by docenić niesamowitą warstwę wizualną serialu. Świetne kostiumy, bardzo klimatyczna scenografia, mroczne plenery, ciemna kolorystyka, migotliwe światło świec i słaby blask księżyca – gdyby jeszcze tylko obraz na ekranie nie rozmywał się irytująco i nie falował bez sensu w kompletnie przypadkowych momentach, Chilling Adventures of Sabrina byłoby prawdziwą wizualną perełką. Dodatkową zaletą jest to, że serial mocno czerpie ze stylistyki retro, a to świetnie buduje klimat i trochę zawiesza akcję gdzieś poza czasem – zwłaszcza, że każdy element jest tu trochę z innej bajki. Kostiumy inspirowane latami 60., muzyka z lat 80. i 90., księgi jak ze średniowiecza… a niektórzy bohaterowie mają laptopy, że zupełnie współczesnych kwestii obyczajowych i licealnego klubu feministek nie wspomnę.
Sabrina – feministka wśród czarownic
Historycznie rzecz ujmując, kobiety uważane wieki temu za wiedźmy (wiedźma – ta, która wie), mogą uchodzić za feministyczną awangardę… Ale w Chilling Adventures of Sabrina nie jest to wcale takie oczywiste. Wątki feministyczne są tu silne, ale głównie za sprawą tego, że nasza młoda Sabrina buntuje się wobec zastanej rzeczywistości. Tej satanistycznej przede wszystkim. Jeśli baliście się bezrefleksyjnych uproszczeń z gatunku feminizm=wiedźmy=satanizm, ergo: feministki to dzieci Szatana, możecie spać spokojnie. I rozkoszować się tym, jak Kościół Nocy służy tu trochę za analogię wszelakich organizacji religijnych i opresyjnych tradycji społecznych. Sabrina wchodzi w skostniałe środowisko osób, które raczej nie zadają sobie pytań o wiarę, tradycję i zastany porządek, niczego nie kwestionują, bo skoro coś funkcjonuje od wieków, to w czym problem, by funkcjonowało dalej. Dziewczyna stojąc na granicy dwóch światów, przygląda się temu krytycznym okiem, odmawia bezmyślnego podporządkowania się narzuconej roli, żąda reform, odsłania hipokryzję i nadużycia. Ma swoją wizję lepszej przyszłości – pytanie tylko, ile uda jej się wywalczyć. Cudowne jest to, jak śmiało walczy, i to, jak śmiało mogą sobie poczynać scenarzyści – być może dlatego, że (nie wiem jak wy, ale ja jeszcze nigdy) nie słyszałam, żeby sataniści wytaczali komuś proces o obrazę uczuć religijnych. To się nazywa wolność twórcza. Jeśli wątki feministyczne i religijne szczególnie was w tym serialu pociągają, gorąco polecam bardzo kompleksową analizę poczynioną przez Zwierza.
Obsadowe wzloty i upadki
Aktorsko również dzieją się tu rzeczy i wspaniałe, i dosyć dziwne. Fenomenalna Miranda Otto w roli ciotki Zeldy skradła moją duszę, Tati Gabrielle jako Prudence skradła serce. Lachlan Watson – tu też wielki plus za obsadzenie aktora nieidentyfikującego się z żadną z płci w roli Susie, która (choć w tradycyjnej społeczności Greendale jest to zaznaczone dosyć subtelnie) też wcale się jednoznacznie z żadną z płci nie identyfikuje. Zauważcie przy okazji, jak bardzo w języku polskim brakuje zaimków, końcówek i odmiany do mówienia o takich osobach…
Kiernan Shipka jako Sabrina wpada z kolei trochę do kategorii typowego głównego bohatera – niby idealnie pasuje do stylistyki i opowieści, niby jej kibicuję, ale zdecydowanie nie jest moją ulubioną postacią, żeby nie powiedzieć, że za nią nie przepadam. W zasadzie nie ma w tym nic złego, w końcu znalazła się w zacnym gronie – tuż obok Teda Mosby, Frodo Bagginsa i Harry’ego Pottera. Ale jest tu też kilka ról, które niby mają coś w sobie, chwilami urzekają, ale bywają mocno przerysowane i przez nie jeszcze bardziej przerysowany robi się też cały serial. Lucy Davis jako ciotka Hilda czy Chance Perdomo jako kuzyn Ambrose – nie jestem pewna, czy ich prowadzenie postaci do końca mi odpowiada…
Artystyczny bałagan, od którego trudno się oderwać
Chilling Adventures of Sabrina to zdecydowanie serial, który wciąga i od którego trudno jest się oderwać. Ale równocześnie jest to też serial, po którym dość wyraźnie widać, że trochę chce być wszystkim na raz: serialem dla nastolatek, co wymusza chwilami sporą naiwność, dziewczęcym manifestem, groteskową komedią, krytycznym komentarzem pod adresem większości religii tego świata, i wreszcie – mrocznym, okultystycznym horrorem. Są takie momenty, kiedy to wszystko jakimś piekielnym cudem gra ze sobą całkiem nieźle. Ale są i takie, gdzie wyraźnie widać, że serial nie do końca może się zdecydować, w którą stronę teraz pójść. Po odcinkach z gruntu strasznych i creepy następują lżejsze i zabawne, sceny dziecięco naiwne przeplatają się z zaskakująco odważnymi i obrazowymi, fabuła skacze po tematach, tu sądowy proces, tam fala w szkole, jeszcze gdzie indziej szczenięca miłość, a najciekawsze wątki rozgrywają się gdzieś w tle, jakby przypadkowo i serial na całe długie odcinki o nich zapomina… A jednak cały ten misz-masz jakoś działa. I to działa naprawdę dobrze, bo chociaż nie nastawiałam się na wiele, a po pierwszych odcinkach miałam ochotę odpuścić… to teraz czekam na drugi sezon. Piekielnie niecierpliwie.
A jeśli jesteście osobami wspomnianymi w pierwszym akapicie i mimo wszystko dotarliście do końca tego tekstu – być może to znak, że nawet za cenę koszmarów z dzieciństwa warto sobie „nową Sabrinę” obejrzeć. Bo tak otwartego, przystępnego i być może dla niektórych wyzwalającego mówienia o wyrywaniu się spod wpływu narzuconych przez otoczenie lęków i wyobrażeń dawno już w popkulturze nie było.