Czasem wyobrażam sobie, jak wyglądałby dzień z idealnego życia blogera. Wstajesz rano, bez pośpiechu bierzesz prysznic i robisz sobie śniadanie. Przy porannej kawie przeglądasz prasówkę, szukasz inspiracji, sprawdzasz, o czym ostatnio piszą inni i dyskutujesz z nimi na ich blogach.
blogowanie
31 sierpnia przypada małe święto, Dzień Blogów i Blogerów. A to idealna okazja, żeby opowiedzieć co nieco o tym, jak to wszystko się zaczęło.
Wbrew temu, co napisałam w jednym z poprzednich postów, potterowskie fan fiction wcale nie było pierwszym blogiem, do którego przyłożyłam rękę. Pierwszym od początku do końca moim, owszem (o ile w ogóle da się tak powiedzieć o fanowskich opowiadaniach). Ale przed nim było coś jeszcze. Coś, z czego moja pamięć chyba nie jest dumna, skoro zagrzebała to gdzieś głęboko w odmętach bezużytecznych wspomnień… i nawet dla mnie to odkrycie było zaskakujące.
Żyjemy w czasach, w których można być blogerem, nie mając bloga… W końcu social media dają nam wystarczająco dużo miejsca i okazji do wypowiadania się na różne tematy. W drugą stronę to już jednak nie działa – i nawet z najlepszym, najładniejszym i najciekawszym blogiem nie zajdziesz zbyt daleko, jeśli nie ma cię w social mediach. Prawie tak, jakbyś nie istniał.