Wygląda na to, że Marvel odrobił lekcje. Po Czasie Ultrona nijakim na tyle, że prawie go nie pamiętam, Avengers wracają w Wojnie Bohaterów – na szczęście już w lepszej formie.
MARVELmonday
Ostatnimi czasy najlepiej Marvelowi wychodzi… przedstawianie widzom nowych bohaterów. Kolejne odsłony Avengersów, Iron Mana i innych najgłośniejszych komiksowych produkcji zaczynają trochę przypominać serial, który ogląda się z przyzwyczajenia i bez większych nadziei na nagłą poprawę jakości. Nie znaczy to, że wszystkie te produkcje są niezadowalające… Bo nic, w czym choćby wspomina się Tony’ego Starka, nie może być z gruntu nieudane (to wcale nie jest wyzwanie dla złośliwców!) – ale nie da się ukryć, że kolejne filmy o najbardziej znanych bohaterach Marvela zmierzają w dziwną stronę i nie mają chyba ambicji oferowania widzowi niczego odkrywczego.
„Takie lepsze Gwiezdne Wojny” – tak o tym filmie napisał ktoś na filmwebie. Hasło Star Wars zadziwiająco często pojawia się w kontekście najnowszego filmu Jamesa Gunna. Najwidoczniej kosmos kojarzy nam się tylko z jednym… A tymczasem mowa o kosmicznej wycieczce, w którą tym razem zabiera nas Marvel i jego Strażnicy Galaktyki. Film na ekrany polskich kin wszedł dopiero wczoraj, już jednak zdążyło się o nim zrobić głośno.
Zacznijmy może od tego, co o filmach 3D powiedziała kiedyś dziewczyna, która jest moim komiksowym guru – jeżeli macie ochotę na bajery, nowe technologie i naprawdę trójwymiarowe doświadczenia, wybierzcie się do IMAXa. W zwykłym kinie nie ma sensu przepłacać za niewygodne okulary, bo niewiele to właściwie wnosi, a film jest co najwyżej odrobinę mniej płaski niż standardowo. IMAX natomiast oferuje prawdziwie trójwymiarowy obraz, totalnie inny rodzaj doświadczenia i nieodparte wrażenie, jakbyście tkwili w samym środku filmu. Jeśli więc ktokolwiek waha się, w jakiej wersji obejrzeć najnowszego Iron Mana, szczerze polecam IMAX. Bilety do najtańszych nie należą, okulary są niemal równie niewygodne jak wszędzie indziej, ale bez wątpienia się opłaca.
Mamy czwartek, Thursday, Thor’s Day, Dzień Thora, zatrzymajmy się więc może na chwilę przy tej postaci.
Filmy na podstawie komiksów Marvela dzielą się z grubsza na te słabsze, te całkiem nie najgorsze i Iron Mana. Thor na tym wymiarze zajmuje pozycję dość przyzwoitą – gdzieś pomiędzy nie najgorszymi a Iron Manem, do którego wciąż mu jednak jeszcze daleko. Jest to pozycja właściwie odrobinę zaskakująca, jeśli się weźmie pod uwagę, że reżyserią zajął się Kenneth Branagh, specjalista bynajmniej nie od komiksów, a od Szekspira. Na tym nietypowym dość połączeniu w zasadzie jednak nikt źle nie wyszedł, a sam Thor zyskał dość oryginalne rysy i iście po szekspirowsku wyeksponowane wątki władzy i relacji między ojcem a synem.