Zacznijmy może od tego, co o filmach 3D powiedziała kiedyś dziewczyna, która jest moim komiksowym guru – jeżeli macie ochotę na bajery, nowe technologie i naprawdę trójwymiarowe doświadczenia, wybierzcie się do IMAXa. W zwykłym kinie nie ma sensu przepłacać za niewygodne okulary, bo niewiele to właściwie wnosi, a film jest co najwyżej odrobinę mniej płaski niż standardowo. IMAX natomiast oferuje prawdziwie trójwymiarowy obraz, totalnie inny rodzaj doświadczenia i nieodparte wrażenie, jakbyście tkwili w samym środku filmu. Jeśli więc ktokolwiek waha się, w jakiej wersji obejrzeć najnowszego Iron Mana, szczerze polecam IMAX. Bilety do najtańszych nie należą, okulary są niemal równie niewygodne jak wszędzie indziej, ale bez wątpienia się opłaca.
W trzeciej odsłonie Iron Mana jest bowiem na co patrzeć. Lista osób odpowiedzialnych za efekty specjalne ciągnie się w napisach końcowych kilometrami i nie ma się co dziwić – coś, co wyszło tak dobrze, musiało być niewątpliwie dopieszczane przez całą rzeszę specjalistów. Już choćby tylko dla tej warstwy filmu warto wybrać się do kina.
To, że Iron Man 3 jest filmem fenomenalnie zagranym, jest chyba tak oczywiste, że poważnie się zastanawiam, czy w ogóle muszę o tym wspominać. Zaczynając od Downeya, poprzez Gwyneth Paltrow, która wreszcie ma okazję skopać tyłki złym gościom (OMG, OMG, OMG! kolejny powód, żeby to obejrzeć!), aż po Guya Pearce’a i Bena Kingsleya w roli „tych złych” – naprawdę jest co podziwiać.
O, tak. Wizualnie, aktorsko, dźwiękowo i pod względem pędzącej akcji ten film to małe marvelowe arcydzieło.
Schody zaczynają się jednak już przy pierwszym podejściu do fabuły.
Ze zwiastunów można by wywnioskować, że w trzecim Iron Manie Tony Stark przejdzie coś na kształt duchowej przemiany. A przynajmniej oczekiwać można eksploracji jego nadgryzionej Avengersami psychiki, lęków, niepewności, przytłaczających problemów. To wszystko bez wątpienia sprowadza go na ziemię, czyni bardziej ludzkim, bardziej przekonującym, wzbudza sympatię. I jest to absolutnie świetne. Iron Man dręczony atakami paniki? Rewelacja! Wyraz twarzy Downeya, kiedy Pepper… hmm… jak to ująć, żeby nie zaspoilerować… kiedy Pepper dość daleka jest od stanu dobrobytu i bezpieczeństwa – ta mina złamała zapewne niejedno niewieście serce. Spojrzenie na Starka z zupełnie innej strony, obserwowanie, jak w jednej chwili traci wszystko, jest wprost fascynujące. I na tym należałoby poprzestać. Tego jednak nie uczyniono, zaś strona, w którą wydaje się zmierzać ewolucja bohatera mnie osobiście napawa lekkim niepokojem… Robert Downey Junior póki co trzyma się świetnie i prawdopodobnie jeszcze przez dobrych kilka lat mógłby spuszczać łomot coraz to nowym złoczyńcom, zupełnie więc nie rozumiem, dlaczego Iron Man powoli acz bardzo niebezpiecznie dziadzieje i dryfuje w kierunku stateczności… Pogłoski o tym, jakoby po drugiej części Avengersów Downey miał się z rolą Tony’ego Starka pożegnać, wprost są przerażające, bo to oznaczałoby jedną z dwóch rzeczy – albo to koniec filmów o Iron Manie (WHY, GOD, WHY…?), albo (co gorsza) miejsce Downeya zajmie ktoś inny. Tę drugą opcję zamierzam bojkotować jeszcze bardziej niż pierwszą, NO CHYBA ŻE Marvel sfinansuje jakąś genialną szkołę aktorską któremuś z młodszych sobowtórów aktora i stworzy sobie jego kopię. Klonowanie też wchodzi w grę, chociaż przyznaję, że mimo wszystko chciałabym dożyć Iron Mana 4.
Wracając jednak do fabuły. O ile zwiastuny kusząco zapowiadają lekko mroczny, naznaczony rozterkami Starka film, nic nie przygotowuje widza na drugą, przemilczaną jego stronę. Ktoś bardzo, ale to bardzo chciał zrobić z Iron Mana komedię. Ja rozumiem, Avengersi byli dość zabawni i sprzedali się świetnie, więc teraz pewnie wszystkie kolejne filmy Marvela będą wprost tryskać humorem. Tyle tylko, że Iron Man był zabawny sam w sobie, swoim stylem bycia, arogancją, był perfekcyjny pod ręką choćby Jona Favreau i już niczego więcej nie trzeba mu było dokładać… Owszem, zdarzają się w trzeciej części momenty humorystycznie świetne, jak choćby scena pojawiająca się po napisach (które ciągną się chyba z godzinę, ale warto poczekać do końca), niemniej jednak całość sprawia wrażenie przekombinowanej, jakby ktoś usilnie chciał zamienić Iron Mana w komedię, albo jakby twórcy podeszli do tematu zupełnie niepoważnie.
Humor humorem, ale zbytni nacisk na komizm już gdzieś w połowie filmu totalnie rozwalił mi nastrój zagrożenia i napięcia. A zwiastun miał taki potencjał! Nie wiem nawet, jakich słów miałabym użyć do opisu TEGO, co zrobiono z Mandarynem… I akurat tak szeroko dyskutowany fakt, że Ben Kingsley nie ma skośnych oczu jest tu najmniejszym problemem. O, Thorze Gromowładny, widzisz i nie grzmisz! Mandaryn był przecież jednym z najgroźniejszych przeciwników Iron Mana, potężną postacią, ARCYWROGIEM… A oni coś takiego? Naprawdę? Naprawdę…?
Uczciwie przyznaję, że oczekiwania wobec tego filmu miałam tak ogromne, że prawdopodobnie nikt i nic by im nie sprostało. Nie twierdzę bynajmniej, że jest to film zły, o nie! Iron Man 3 jest obrazem naprawdę świetnym! Gdyby ukrócić niepotrzebny nadmiar rozśmieszania na siłę. Podejść do fabuły poważnie. I nie sugerować, że Tony Stark zmierza na emeryturę. Mam szczerą nadzieję, że mój ulubiony superbohater jeszcze się z tego podźwignie i rozwali kilku gości, zamiast popijać herbatkę w puchatych kapciach…
Jeżeli w którymś momencie was zniechęciłam, bierzcie poprawkę na mój nadmiernie emocjonalny stosunek do Iron Mana. Nie ma co się wahać, ten film trzeba po prostu zobaczyć. Nie ma innego wyjścia. Będziecie żałować, jeśli tego nie zrobicie. Lepiej jednak, żebyście byli gotowi – wśród całej świetności i zachwytu w którymś momencie wasze komiksowe serce może nie wytrzymać i pęknąć.
Żałujcie, że nie byliście na premierze. Może nawet dostalibyście plakat na osłodę i bylibyście nieziemsko szczęśliwi mimo złamanych serduszek. Jak ja.
1 komentarz
Wszyscy się zachwycają, ale ja – za przykładem niewiernego Tomasza – nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Dwójka była fatalna, więc do trzeciej odsłony podchodzę bardzo sceptycznie. Ale przekonamy się:)
Komentarze zostały wyłączone.