W ramach rozgrzewki przed rozpoczynającym się właśnie krakowskim świętem taniego kina – czyli po prostu filmowymi wakacjami w ARSie i Kinie pod Baranami – a także w ramach zmyślonego na poczekaniu cyklu „Fiński A2.1.1 poleca” przed Państwem fińska produkcja z 2014 roku Stary człowiek i może.
Film Dome Karukoskiego na pierwszy rzut oka jest historią o zrzędliwym staruszku, który nie dość, że wszystko zawsze musi mieć po swojemu, to jeszcze jest typowym Finem z poprzedniej epoki – milczącym samotnikiem, przywiązanym do tradycji i niespecjalnie potrafiącym okazywać uczucia. Ale im dłużej wpatrujemy się i wsłuchujemy w ten film, tym bardziej mamy wrażenie, że ma nam do opowiedzenia o świecie znacznie więcej, niż tylko perypetie ekscentrycznego staruszka.
Polski tytuł filmu oczywiście nijak ma się do oryginalnego (Mielensäpahoittaja), który oznacza raczej zrzędę czy kogoś, kto wiecznie się wścieka i marudzi… Ale chyba po raz pierwszy nie mam dystrybutorowi tego tłumaczeniowego odstępstwa za złe, bo w gruncie rzeczy nawiązanie do Hemingwaya ma tu całkiem sporo sensu. Stary człowiek i może to bowiem film, który dość wyraźnie zajmuje stanowisko wobec tego, co to kiedyś znaczyło i co to dziś znaczy być „prawdziwym mężczyzną”.
Główny zarys fabuły brzmi prosto. Pewnego dnia zrzędliwy staruszek spada ze schodów w swojej (postawionej własnymi rękami!) chacie, nabawiając się kontuzji poważnie utrudniającej chodzenie. A dla staruszka to prawdziwa katastrofa, bo 1) kto teraz skopie pole ziemniaków?, 2) kto pójdzie do domu spokojnej starości podać obiad żonie z zaawansowanym Alzheimerem?, 3) trzeba będzie pojechać aż do Helsinek na rehabilitację w szpitalu, 4) i to w dodatku taksówką, 5) a to wszystko razem oznacza, że nasz zrzędliwy staruszek będzie musiał spędzić pewien czas nie tylko wśród ludzi, ale i w domu swojego niezbyt udanego syna i utrzymującej go żony-karierowiczki. I jak nietrudno się domyślić, ta wizyta napsuje sporo krwi wszystkim zainteresowanym.
Stary człowiek i może reklamowany jest jako komedia, a nasz zrzędliwy staruszek ma być rzekomo znacznie bardziej uciążliwy i znacznie zabawniejszy niż Denis Rozrabiaka. I owszem, jest to film zabawny, choć oczywiście w ramach fińskiego poczucia humoru… Ale jest w nim też pewien rodzaj cichej, mroźnej melancholii, tęsknota za prostszym światem, przeplatana refleksją na temat miłości i ról mężczyzny i kobiety w związku. Nikt tutaj nie agituje za jedną czy drugą stroną, choć ściera się tu tradycyjny model rodziny ze współczesnym partnerstwem, sztywny podział obowiązków z domem, w którym to ojciec piecze z córkami słodkie bułeczki.
Przy całym chaosie, jaki rozpętuje na ekranie zrzędliwy staruszek, jest w tym filmie jakiś wyjątkowy spokój – może to zasługa prześlicznej muzyki, a może zdjęć pokrytego szronem pola gdzieś w głuszy fińskiej prowincji. A może to ten rodzaj hemingwayowskiej refleksji nad człowiekiem, życiem i miłością, podawany po męsku, oszczędnymi słowami – zalecane przez noblistę tworzenie emocji, a nie opisywanie jej.
Starego człowieka, który zadziwiająco dużo jeszcze może, szukajcie w kinach studyjnych i nie zwlekajcie za bardzo, bo długo już pewnie na naszych ekranach gościć nie będzie. W myśl hasła „Fiński A2.1.1 poleca” z pełnym przekonaniem zapraszam Was do wybrania się w tę krótką podróż do cichej, ale jakże wymownie milczącej Finlandii.