Danny Penman w swojej książce Mindfulness. Droga do kreatywności twierdzi, że w medytacji nie można ponieść porażki. Nie byłabym tego taka pewna. Mnie się chyba ponieść porażkę udało. Bo nie wiem, jak inaczej nazwać to, że prawie zawsze gdy zaczynam zwracać nadmierną uwagę na swój oddech, dopada mnie irracjonalny strach, że oddychać przestanę. Może to jakieś mroczne wspomnienie wuefu w podstawówce i tego, jak zbiegając z górki po mokrej trawie wywaliłam się prosto na plecy. Kto wie. Medytacji to jednak specjalnie nie sprzyja.
współpraca Edgard
Czasem zastanawiam się, po co ja właściwie czytam książki o medytacji. O mindfulnessie. O uważności. Czy marzę o jakimś wielkim, transcendentalnym oświeceniu? Nie. Czy kiedykolwiek udało mi się dłużej niż pół dnia wytrwać w postanowieniu, by może jednak spróbować pomedytować? Nie. Czy te książki same w sobie albo ich autorzy są dla mnie jakoś szczególnie atrakcyjni? Rzadko. Język większości takich publikacji doprowadza mnie do szału. Słysząc o tych wszystkich współczujących medytacjach, ścieżkach Wielkiej Drogi i czakrach, automatycznie wrzucam to wszystko do jednego worka z bajką o Troskliwych Misiach i różowymi jednorożcami.
Najważniejszą rzeczą, jakiej dowiedziałam się z książki Katarzyny Kucewicz Zakupocholizm. Jak samodzielnie uwolnić się od przymusu kupowania?, jest to, że… nie jestem książkową zakupoholiczką. Co nie zmienia faktu, że powinnam chyba nieco uważniej monitorować swoje książkowe wydatki. I wydatki na wszelkiej maści gadżety z Iron Manem. I Tolkienem. I… nie tylko.
Jak znaleźć spokój w pędzącym świecie – tymi słowami wita nas okładka książki Marka Williamsa i Danny’ego Penmana Mindfulness. Trening uważności. Pod kojąco zielonkawą okładką mają się zaś znajdować proste sekrety, dzięki którym każdy z nas może na powrót wziąć swoje życie we własne ręce i stopniowo wyzwolić się z bezmyślnego pędu współczesnego świata.